niedziela, 9 marca 2014

Targi, ludność rdzenna, pijaństwo i rytuały, czyli Gwatemala wita!

   No i dotarłam rozklekotanym chicken busem do Gwatemali. Udałam się do podobno najładniejszego i najbezpieczniejszego miasta w całej Gwatemali. Pierwsze, co pomyślałam to „Jeśli to jest najładniejsze i najbezpieczniejsze miasto, to aż się boję zobaczyć resztę kraju”. Tak myślałam wjeżdżając na terminal autobusów i przez pierwsze minuty spaceru. Nie byłam przerażona, ani nic w tym stylu. Po prostu nie chciałam w tego typu miejscu przebywać. Po paru godzinach jednak zmieniłam opinię, uznałam Antiguę za urocze na swój sposób miasto z wieloma ruinami, starymi kościółkami i ładnym, dobrze zorganizowanym centrum.
stylowe gwatemalskie krzesełka

Indianka albinoska, żadki widok

   Po raz pierwszy z ciągu całej swojej podróży pozwoliłam sobie na luksus osobnego pokoju. Zaszalałam. Pokój, bardzo podstawowy, z dzieloną łazienką, ale z dużym wygodnym łóżkiem i szybko działającym wifi w dobrej, centralnej lokalizacji kosztował mnie całe 50 quetzali, czyli około 20 złotych! Hostel nazywa się La Quinta, gdyby ktoś był zainteresowany. Jedyną rzeczą, do której mogę się przyczepić były zgubione podczas prania skarpetki i reszta ubrań wypranych prawdopodobnie w wodzie bez proszku sądząc po efekcie.    
   Postawiłam na tradycyjne zwiedzanie, mapka, odhaczanie ruin i kościółków. Zabytki, jak to zabytki robią wrażenie. Nie chciało mi się za bardzo zawierać nowych znajomości. Tak cieszyłam się, że po prawie dwóch miesiącach w końcu mam zamkniętą przestrzeń tylko dla siebie, że z tej radości dwa dni upłynęły mi na oglądaniu szóstego sezonu mojego ulubionego serialu brytyjskiego „Benidorm”. Naprzeciwko hostelu był supermarket, więc zaopatrzyłam się w kilka paczek chipsów. Każdy, nawet survivalowy podróżnik, raz na jakiś czas potrzebuje się zresetować, w końcu człowiek nie robot.
...a w tle wulkan
To miasto to ruina, całkiem ładna ruina.


   Rękodzieło i sztuka ludowa, tak zwana artesania (od słowa arte –sztuka) robi wrażenie w Gwatemali. Feria kolorów i dużo ludności rdzennej na ulichach, czyli mówiąc ogólnie i mało profesjonalnie, dużo Indian. Jedzonko tanie i chyba przygotowywane odrobinę higieniczniej niż w Nikaragui.
nie śpimy, pracujemy

"nudy w tym kościele, może chociaz pohuśtam się trochę:
   Urządziłam sobie także jednodniową wycieczkę, oczywiście chicken busem, do Chichicastenango –miasta, które słynie z wielkiego targu oraz wzgórza, na którym odprawia się lokalne ceremonie religijne. Niedaleko jest prowizoryczne muzeum Museo de Mascaras Ceremoniales, gdzie miałam szczęście zobaczyć całkowicie egzotyczne obrzędy, jedne z najlepszych przeżyć w Ameryce Centralnej. Indianka wymawiała magiczne formułki nad ogniskiem, ludzie zdychali dym, obmywali się jakimś lokalnym alkoholem. Nie można było robić zdjęć, więc nie mogłam tego udokumentować. Tylko jedno zdjęcie zrobiłam z daleka.
targ w Chichicastenango

We make it clap! klep tortille, klep.
jedno z moich ulubionych zdjęc z Chichcantenango.

   Na rynku kobiety trzymają koguty i inne zwierzaczki. Życie tam kipi. Było o wiele milej niż w Masaya w Nikaragui. Tortille klepane w jednym rytmie dają efekt atmosfery karnawału. Indianki robiąc tortille, czyli placki kukurydziane przerzucają ciasto z ręki do ręki, co pomnożone razy kilkanaście Indianek daje miły akustyczny efekt. Lokalny kościółek, tak jak w San Juan de Chamula w stanie Chiapas w Meksyku, to piękny przykład synkretyzmu religijnego, czyli mieszanki chrześcijaństwa i wierzeń lokalnych. Unikalne doświadczenie. Indianie skuleni modlą się w swój własny sposób. Na wzgórzu Pascual Abaj też ceremonie w niczym nie przypominają katolickich obrządków w Europie. Zapytałam się pana, który przygotowywał mini ołtarz do kogo są kierowanie modły. Powiedział, że najpierw w centralnym miejscu do Boga, a później rozpoczynają się ceremonie dedykowane dla otro espiritu local, czyli lokalnych kultów. Zapytałam o co można prosić? O wszystko, czego się chce. Czy to się sprawdza? Jak się wierzy, to tak. No więc tak, jak ze wszystkim. Gdy wierzysz, to pomoże.
   Chciałam również dodać, że udałam się na lokalny cmentarz. Mam oficjalny komunikat. W razie mojej śmierci (choć nie nastąpi to zbyt szybko) poproszę pomnik na wzór tych z gwatemalskich cmentarzy.
transport publiczny, przestrzeń maksymalnie wykorzystana

ładny grób :) ja jeszcze bym poprosiła z wizerunkiem Santa Muerte

cmentanre obrządni dnia powszedniego

   Ostatnio zaczytałam się w blogu Anity Diemianowicz (pozdro chica!) banita.travel.pl, gdzie Anita zwróciła uwagę na pijaństwo w Gwatemali i ludzi śpiących z upicia na ulicy. Niestety muszę to potwierdzić. Zasługą są małe buteleczki bardzo silnego alkoholu Quetzalteca, który jest bardzo tani i taka mała buteleczka może człowieka załatwić. Spróbowałam rak kilka łyków podczas podróży i nie zachwycił mnie ten trunek swoim smakiem.

Na szczęście w Antigle najbardziej dramatycznym wydarzeniem były zgubione podczas prania skarpetki.

Zaczyna się nowy tydzień, więc rada driftera byłaby wskazana.
Dziś napiszę jeden z moich ulubionych cytatów z chińskiego ciasteczka. 
PODRÓŻ TYSIĄCA MIL ROZPOCZYNA SIĘ OD JEDNEGO KROKU.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz