piątek, 4 września 2015

Litwa – Łotwa – Estonia jednoosobowa wyprawa rowerowa

      …A właściwie Estonia – Łotwa – Litwa.
przez wyprawą

Przygotowania
      Najpierw narodził się pomysł. Były już wyprawy autostopowe, były obce kontynenty, były samoloty i statki. Nie było jeszcze roweru. Ale jak to? Przecież ja tak lubię jeździć rowerem, codziennie od prawie roku robię rekreacyjnie trasę 12 km w ciągu 35-45 minut. Tylko na okres śnieżnej zimy z tego rezygnowałam. Relaksuje mnie to, wkładam w uszy słuchawki, włączam ulubioną muzyczkę i jadę. Najlepiej z tyłkiem w górze, aby mięśnie się napinały na całym ciele, a nie tylko na nogach, aby jakiś pożytek dla ciała był z tej jazdy. Tegoroczne lato jest wyjątkowo suche i cieplutkie, nie tylko w Polsce, ale ogólnie w tej części Europy przemieszczają się cieple fronty. Pojechałabym sobie gdzieś hmm… ale nie za daleko, Europa nigdy mnie nie znudzi. Nie byłam jeszcze w Estonii i na Łotwie. Tak, zrobię to!
      Najpierw sprzedałam dwa stare rowery i kupiłam jeden nowy. Żadna drożyzna, ale przyzwoity rower górski składany niemieckiej marki Mifa. Ciężko było znaleźć składany rower górski, bo zazwyczaj małe rowery miejskie są składane, ale nie górale na oponach 26-calowch. Ale dało radę, zamówiłam z outletu w Warszawie i jest. Jako że był z outletu, nie miał żadnych naklejek firmowych, więc sama sobie go obkleiłam nazwą bloga „Eve Drifter” i nazwy profilu na IG „evabelike” z drugiej.      
      Teraz pora na pozostałe niezbędne gadżety:
-kask
-zapasowa dętka
-kamizelka odblaskowa
-czyścik z spray-u (może być też olej, smar) do ewentualnego przeczyszczenia łańcucha 
-klucz 15-stka
-licznik kilometrów
-światła przednie i tylnie
-tabletki musujące rozpuszczalne (magnez, multiwitamina, energetyczne), ale nie pić samej wody i organizm miał jakiś bezpieczny dopalacz przy takim wysiłku
-ponczo przeciwdeszczowe, aby móc jechać w deszcz
-aktualna, dokładna mapa Litwy, Łotwy i Estonii.
      Raz wybrałam się w próbną trasę po okolicznych miejscowościach, aby się przekonać, czy w ogóle dam radę przejechać 100 km w ciągu dnia. Dałam radę, ale po 80-tym kilometrze przeklinałam już od nosem. W sumie podlaskie drogi są różnej jakości, był upał i miałam plecak na plecach (bo nie kupiłam sakw na bagażnik, czego teraz żałuję i polecam wszystkim osobom, które chcą odbyć taką wyprawę zakup sakw dla wygody). Moje wnioski po próbnym dniu były takie, że nie mogę jechać z plecakiem na plecach i lepiej przypiąć go do bagażnika. Opracowałam trasę na mapie. Zdecydowałam się jechać autostradami i głównymi drogami, bo jak zauważyłam na trasie próbne,j jakość drogi robi wielką różnicę. Z noclegami z lenistwa nie dopracowałam szczegółów. Znalazłam przez Couch Surfing nocleg w Tallinie i w Rydze. Natomiast z pozostałych miejsc postoju nie otrzymałam odpowiedzi wcale, albo chętni mieszkali daleko od trasy albo brzmieli jakoś dziwnie. Hosteli i prywatnych kwater na prowincji tych kwater też nie było zbyt wiele, bo jak wiadomo nie są to jakoś wybitnie popularne turystycznie regiony.
      Kolejna sprawa. Czy lepiej dojechać rowerem do Tallina i wrócić autobusem, a może najpierw pojechać do Tallina i wrócić rowerem do domu? Zdecydowałam się na drugą opcję, bo wydawała mi się bardziej motywująca. Będę jechała z północy na południe, czyli będzie coraz cieplej, celem końcowym będzie dom, czyli nieuniknionym będzie, że i tak dotrę do celu. Poza tym będę jeszcze pełna energii na zwiedzenie Tallina.
      Transport roweru okazał się skomplikowany, bo z Białegostoku odjeżdżają jedynie Ecolines (nie chciałam się ciągnąć z rowerem do Warszawy), gdzie oficjalnie do Rygi nie można przewozić rowerów, a później za dopłatą może zabiorą. Olałam to i znalazłam na blablacar.pl informację, że pewien Rosjanin Vladimir będzie jechał z Włoch do Sankt Petersburga. Po kilku wiadomościach dogadaliśmy się, że za 20 euro zabierze mnie wraz z rowerem. Czyli idealnie (bo autobusem wyszłoby o wiele drożej i musiałabym zapakować rower w jakiś karton lub pokrowiec, a tu nie trzeba)!
(w oparciu o zapiski z dziennika podróży)
24 sierpnia rano, bus do Białegostoku z Hajnówki
      Wyruszyłam. Obawy zostawiłam w domu. Mam nadzieję, że pogoda, w szczególności wiatr będą mi sprzyjać. Jestem wolna jak mój przyjaciel wiatr, z którym będę się ścigać, dlatego będzie wiał mi w plecy i DAMY RADĘ. Anioł Stróż tez jedzie, więc w tróję, Ja, wiatr i Anioł Stróż poradzimy sobie z tą wyprawą.
Komentarz po powrocie do domu:
Widać bardzo się stresowałam, że aż tak duchowo podeszłam do sprawy i wspierałam się już mocami wyższymi. Autentyczna adrenalina i emocje człowieka w obliczu podejmowanego wyzwania.
PS. Mój bagaż łącznie z kaskiem i wodą ważył początkowo 8,6 kg.
25 sierpnia, Tallin, Estonia
      Koleś z blablacar spóźnił się ponad 3 godziny. Czekałam na niego pod McDonaldem. Poszłam na kawę i poszłam później do łazienki umyć zęby i przeczesać włosy. Zostawiłam niechcący kosmetyczkę. Jak zorientowałam się, że zapomniałam kosmetyczki z łazienki i wróciłam do Mc'a to już jej nie było i personel też nic nie znalazł. Kupiłam więc na szybko chusteczki odświeżające, mydło, pastę i szczoteczkę i była to moja cała wyprawka. Po drodze Vladimir i jego koleżanka Rosjanka zatrzymywali się często, aby łapać wifi i kupować bilety. Noc spędziłam, śpiąc w samochodzie na tylnych siedzeniach. W Tallinie byłam o 7 rano. Spotkałam się z moim hostem. Był nim Emre, Turek zamieszkały w Estonii, z zawodu informatyk pracujący w branży IT. Mieszkał w super lokalizacji, przy głównej stacji autobusów. Pogoda była ok i mój host też był ok. Kulturalny, inteligentny i pomocny. Emre poszedł do pracy, a ja poszłam zwiedzać miasto.
Emre i Ja przed odjazdem
      Tallinn  nie powalił mnie specjalnie swoim urokiem, poza tym moje myśli wciąż jeszcze (od 17 maja nieprzerwalnie) były zatrute analizowaniem sprawy z Kanadyjczykiem (tu trzeba byłoby zajrzeć do poprzednich postów). Stolica Estonii jest mała, ale bardzo dobrze zorganizowana. Poszłam na Stare Miasto, gdzie były tłumy turystów, co mnie zaskoczyło. Nie podejrzewałabym, że Tallinn może przyciągać zorganizowane wycieczki z Niemiec, Włoch czy Hiszpanii. No cóż, zagrożenie terrorystyczne robi swoje i ludzie zmieniają kierunki wakacji. Z tego co wiem Puszczę Białowieską też więcej turystów w tym sezonie odwiedziło. Przy głównym placu poszłam spróbować najdziwniejszego dania, jakie udało mi się znaleźć w tradycyjnej kuchni estońskiej: zupy z łosia! Była smaczna i pikantna. Tradycyjnie pije się ją bez pomocy łyżki, prosto z miski. Kosztowała tylko 2 euro i kupiłam ją w samym centrum miasta w budynku Old Tower.
zupa z łosia
     Po typowym turystycznym zwiedzaniu i odhaczaniu zabytków z mapką w ręku oraz po skosztowaniu lokalnej kuchni, postanowiłam znaleźć jakąś zumbę. Wyszło tak, że akurat zumby nie znalazłam, ale w jednym z lepszych (a właściwie całkiem zajebistym i odpicowanym) fitness klubie My Fitness poszłam na zajęcia Dance Jam (taki energetyczny miksik taneczny dobry na poczucie rytmiki) i na zajęcia Body Balance, gdzie było dużo rozciągania, a tego właśnie było mi wówczas potrzeba. Podobało mi się. Wieczorem wybrałam się z moim hostem Emre do baru na Starym Mieście i spróbowałam lokalnego piwa Hell Hunt. Było fajnie, porozmawialiśmy i przez 11 poszłam już spać, aby jutro rozpocząć pedałowanie.


w szatni My Fitness
Plan Wolności
26 sierpnia, Kabli, Estonia
      Kończę dzień z wynikiem 187,2 km! Kompletne zaskoczenie. Z Tallina wyjeżdżałam w deszczu. Ponczo przeciwdeszczowe jakoś ratowało sytuację. Dopiero pod wieczór drugiego dnia opracowałam, jak przymocować plecak do bagażnika, aby nie spadał, więc co parę-parędziesiąt minut zatrzymywałam się, aby poprawić spadający na boki plecak. Ruch był duży. Wtedy trzeba było więcej wysiłku w to włożyć. Po południu się rozpogodziło. Przyzwyczaiłam się też do uważania na tiry na drodze E67, która była rdzeniem całej mojej przejażdżki. Momentami E67 zamieniała się w autostradę A4, ale też było dobrze. Moim planem było dotrzeć do Parnu 120 km, no i byłam tam około 17, nie miałam noclegu pewnego, więc pomyślałam, że póki jest widno, podjadę jeszcze trochę.

      Miałam niewiele miejscowości po drodze. Pod wieczór około 6-7 dostałam jakiejś świeżej energii, pogoda też była w sam raz. Po godzinie 20 już zaczęłam się martwić, że może być ciężko z noclegiem, nie ma w końcu miejscowości po drodze. W ostatniej chwili coś mnie tknęło, aby zajechać na stację benzynową i zapytać. Jak się okazało, stacja była przy możliwym ostatnim zjeździe na drogę lokalną, bo później przez 30 km nie było żadnej miejscowości. Było mi wszystko jedno, gdzie przenocuję, nawet Hilton byłby ok, bo byłam dumna z siebie, ze tyle przekręciłam kilometrów. Ludzie mi powiedzieli, że za 13 km drogą lokalną przez las niedaleko wybrzeża Bałtyku będzie hotel. Biorąc pod uwagę, że o 21 robi się ciemno i droga wiedzie przez las, zaczęłam szybko pedałować. Wjechałam w te leśne tereny, zajechałam na 3 campingi po drodze, gdzie nie było żywej duszy, ani pracowników, ani wczasowiczów. Na przystanki na campingach i szukaniu ludzi też mi trochę czasu zleciało, więc zastała mnie noc. Na szczęście była pełnia księżyca, więc nie było tak źle (to się nazywa widzieć szklankę do połowy pełną w takiej sytuacji moi Drodzy;) ). W końcu w jakimś domu paliło się światło, więc poszłam tam z nadzieją, że zaraz żaden pies –nocny wartownik nie wyskoczy mi na drogę. Jak domownicy zobaczyli, że ktoś o tak nieprzyzwoitej porze, czyli po 21 puka do drzwi, to widziałam przez okno, że ojca rodziny wysłali, aby otworzył. Spoko, opowiedziałam im moją historię, że jadę z Tallina i nie mam noclegu, tylko u nich paliło się światło, więc zaszłam zapytać się, gdzie ten cały hotel, czy to daleko jeszcze. Ludzie okazali się bardzo pomocni, zadzwonili do tego hotelu. Okazało się, że jest drogo, bo za sam kemping chcą 50 euro, a za pokój hotelowy o przeciętnym standardzie 60 euro. Zadzwonili również na inny camping, wcale nie oznaczony i tam powiedziano 30 euro. Pan gospodarz nawet wziął auto i jechał wolno przede mną, aby oświetlić mi lepiej drogę i wskazać, gdzie jest camping. Co za dobrzy ludzie, nade mną naprawdę w tych podróżach czuwają dobre moce, że z takich sytuacji, jak zostanie bez noclegu w ciemnym lesie, można wybrnąć pozytywnie. Camping był świetny, był to drewniany, bardzo ładny domek widać, że niedawno zbudowany. Tylko wychodek był w wiejskim stylu, nie skanalizowany, ale spoko, ja takie survivale to na luźno biorę. Piękny dzień zakończyłam w nadbałtyckiej wioseczce w Kabli w Estonii, zmęczona, ale szczęśliwa.
plaża w Kabli


You Only Live Once!

dziewicza plaża w Kabli
27 sierpnia, Ryga, Łotwa
   Rześki poranek. Poszłam z rana zobaczyć morze, które było zaledwie kilkaset metrów od campingu. Co za piękny widok! Tak bezludnej, dziewiczej i niekomercyjnej plaży nie widziałam od wyprawy do Ameryki Centralnej. Spacer pomiędzy zaroślami wyższymi ode mnie oraz wzdłuż plaży pełnej kamieni i wyżłobień dał mi dużo pozytywnej energii. W tym momencie czułam się idealnie, Ja sama, mocne słońce, rześkie północne powietrze, morska bryza, wielka przestrzeń, kocham to życie, wolne, ciekawe i piękne.






camping w Kabli

       Pora wyruszać w stronę łotewskiej granicy. Jechałam tego dnia nie tylko E67, ale też międzynarodowymi szlakami rowerowymi EuroVelo10 i EuroVelo13. Granica między państwami przebiła wszystko, w końcu Unia Europejska to piękna sprawa. Była sobie wioseczka, a w połowie wioseczki był znak „Łotwa”.  Ten dzień był poprawny, po wczorajszym wyczynie postanowiłam sobie sfolgować. Robiłam częściej przystanki i jadłam słodycze bezstresowo. Około godziny 21 odnalazłam mieszkanie moich gospodarzy z couch surfingu Victorii z Rosji i Martiego z Łotwy. Co ciekawe poznali się w właśnie przez couch surfing, gdy ona wybrała się kiedyś do Rygi na parę dni, a teraz są małżeństwem. Byłam zmęczona i poszłam szybko spać. Tego dnia zrobiłam 141,7 km.




granica estońsko - łotwska

w miejscowości Salacgriva
przykład idealnego odcinka szlaku rowerowego EuroVelo (nie ma co się łudzić, że tak wygląda na całym odcinku)
w drodze :)
wjeżdżam do Rygi
28 sierpnia, zwiedzanie Rygi
      Jedną z moich pierwszych obserwacji było, że o ile kobiety w Estonii były bardzo piękne, wyglądały jak lalki Barbie, ale bez kiczu, z klasą i gustem, do tego miały świetne figury i styl, o tyle w Łotwie kobiety już są naturalniejsze i zamiast jasnego blondu, dominuje ciemny, słomiany blond jak w Polsce. Są tu też różne typy urody, przewija się sporo brunetek, co jest wynikiem wpływów ludności rosyjskiej. Taki mój typ, ciemne włosy, jasne oczy i średnio, jasna skóra, lekko pyzata, dziecinna twarz i figura regularna. Mi bardzo dużo osób w różnych częściach świata powiedziało, że bardziej wyglądam jak Rosjanka niż Polka, że to w pełni zaakceptowałam. Takich dziewczyn jak ja było sporo w Rydze. Jeśli chodzi o mężczyzn. No cóż, na Łotwie, tak jak w Polsce, a w Estonii więcej blondynów wysokich w szwedzkim stylu.      
      Kolejną obserwacją było to, że ciężko dogadać się po angielsku (w Estonii każdy mi po angielsku odpowiadał bez problemu), a łatwiej po rosyjsku w sklepach lub pytając o drogę.
      Tego dnia czułam już w nogach te 330 km przejechane. Mimo to cały dzień łaziłam z mapką i zwiedzałam. Autentycznie Ryga mi się bardzo spodobała! Mimo tego, że przez połowę dnia padał deszcz, miasto nie przestawało mi się podobać. Na Łotwie czuje się rosyjskie wpływ, energię wschodu i surowe obyczaje. Tego dnia zanotowałam w notesie „Podróżowanie jest czymś wspaniałym. Kocham to! Można przeżyć życie na tyle sposobów, każdy kraj ma inny, a ja mogę żyć po trochu na różne sposoby”.


słynne 3 kamienice "Trzej Bracia"
Opera Narodowa
Koci Dom

The House of Blackheads
      Warto wspomnieć o kuchni łotewskiej. Tak jak w Estonii jest tu spory wybór ciemnych, aromatycznych chlebów razowych, czyli  rupjmaize. Udało mi się znaleźć też maizes, czyli zupę –deser na chlebie kukurydzianym z cynamonem, cukrem i rodzynkami, dekorowaną zazwyczaj bitą śmietany na wierzchu. W internecie wyczytałam też, że oficjalnym drinkiem w Rydze jest Clavis Riga, koktail na bazie czarnego ryskiego balsamu. Byłam chyba w 5 barach i nikt nie słyszał o tym drinku. W końcu pewien barman zapisał mi na karteczce adres baru niedaleko Damas Squre w centrum, gdzie go mają. W końcu spróbowałam Clavis Riga. Cały dzień łaziłam za malutkim drinkiem, za który zapłaciłam 7,50 euro za kieliszek i nie było to jakieś wow. Clavis Riga był ok, ale nie powalał z nóg. Miałam jednak dużą satysfakcję, że go w końcu znalazłam. Byłam też na wielkim krytym bazarze w centrum Rygi, gdzie widziałam i popróbowałam masę smakołyków, które widziałam pierwszy raz w życiu. Niby składniki kuchni łotewskiej są bardzo podobne do polskich, ale pomysły zdecydowanie inne. Ceny też było znośne w pełni. Wiadomo, trochę drożej niż w Polsce, bo te kraje mają już euro, ale mogłam spokojnie sobie pozwolić na te smakołyki.

chętnych do jedzenia nie brakowało
zupa moizes

rupjmaize

tłusta zupa soljanka i na deser krem w kisielu wiśniowym

Clavis Riga
29 sierpnia, Ramygala, Litwa
   Ten dzień był po prostu przygodą sezonu. Obudziłam się z silnym wewnętrznym przekonaniem, że ten dzień będzie wyjątkowy i będę go wspominać na starość. Zamierzałam pokonać własny życiowy rekord przejechanych kilometrów w ciągu dnia, czyli przejechać więcej niż 187,2 km. Pogoda mi nie sprzyjała. Mimo braku deszczu, był silny wiatr w kierunku przeciwnym do mojej jazdy. Wystartowałam przed 8 rano z Rygi. Dotarłam o godz. 12 do miasta Bauska, które było moim planowanych celem do przejechania tego dnia. Oczywiście uznałam, że jadę dalej. Dojechałam do Poniewieża już na Litwie, który była moim celem dnia następnego. Było przed 18, pogoda sprzyjała, więc jechałam dalej, aby pobić rekord. Przez ten wiatr przez większość dnia wcale nie miałam jakiegoś rewelacyjnego przebiegu, bo ciężko i wolno się jechało, szczególnie na otwartych, niezalesionych odcinkach. Do tego po drodze były 3 odcinki, gdzie remontowano autostradę i był ruch jednostronny. Nie wiem, ilu kierowców mnie przeklnęło, jak dodatkowo zwalniałam jazdę, ale cóż, droga to dobro wspólne. Inną wkurzającą kwestią były psy spuszczone, które szczekały za rowerem. Bałam się ich, musiałam schodzić z roweru i czekać aż się uspokoją, nauczona doświadczeniem, gdy kilka lat temu pogryzł mnie obcy pies skaczący do roweru i skończyło się na tym, że w ciągu wakacji musiałam jeździć co tydzień na zastrzyki przeciw wściekliźnie, bo pies był nieznany, więc trzeba było robić je profilaktycznie. Problemu wałęsających się psów wcale nie było w Estonii ani na północy Łotwy. Dopiero za Rygą pojawiło się parę psów, a w Litwie problem się nasilił, bo tam jest już bardziej wiejsko, biedniej i do tego ludzie często nie ogradzają swoich domków, nie mają płotów ani siatek. Po drodze nie mijałam też zbyt wielu znaków, że są jakieś kwatery z noclegami.
   Po 19 zatrzmałam się na stacji beznynowej i pytam się sprzedawcy czy wie coś o jakiś pokojach do wynajecia w pobliżu. Od mi na to mówi, że jedyne są, jak się cofnę 15 km, bo przez nastęne 35 km nie ma żadnej miejscowości większej ani bazy noclegowej (na Litwie jest tylko 3 mln mieszkańców, więc jak osada ludzka ma ponad 1000 mieszkańców, to już nazywają to miastem). Ta stacja beznynowa była koło miejscowości Ramygala. Ja nie zamierzałam się cofać 15 km, a również na zrobienie 35 km było za późno. Po prostu koniecznie musiałam znaleźć nocleg w tej Ramygale. Zachodzę do spożywczaka i pytam się sprzedawczyń i klientów, a oni, że na 100% nie ma tu nikt pokoi do wynajęcia. Jadę do kolejnego spożywczaka, takiego małego supersamu, wchodzę i mówię do ludzi, skąd jadę i że potrzebuję noclegu, mogę zapłacić nawet za przekimanie się tak u kogoś, a wczesnym rankiem pojadę dalej. Ludzie patrzyli na mnie, odpowiadali, że tu nic nie ma. Twarze ich mówiły, że w sumie mnie rozumieją, chcieliby pomóc, ale nikt się nie zdobył na wybicie przed szereg i powiedzenia „ok, możesz u mnie przenocować za 20 euro” czy coś w tym stylu. W końcu zapytałam się zrezygnowana, gdzie tu jest jakiś zadaszony przystanek, to się prześpię. Wyszłam ze sklepu i zobaczyłam kościół. Pomyślałam, że ksiądz już chyba zbląkanemu wędrowcowi nie odmówi. Poczekałam aż msza wieczorna się skończy i podeszłam do księdza, opowiadając moją historię. Ksiądz zgodził się! Nawet końcielny przygotował kolację, na której zasiadłam Ja, ksiądz, wybitnie nieurodziwy kościelny i jego ułomny brat. Było biednie, ale widać, że starali się jak mogli najbardziej. Ksiądz jak się okazało mówił i czytał po polsku. Miał wielką biblioteczkę i pokazał mi kilka swoich najnowszych książek z dedykacjami od autorów. Zaintrygowały mnie tytuły „Neopoganizm” i coś o demonologii. Pytam się „Księdza interesuje taka tematyka?”, a on mi na to mówi, że tak, bo On jest egzorcystą. Mnie aż zatkało, że nie dałam po sobie poznać i pytam się spokojnie „Ale ksiądz wygania złe moce w ludzi, czy z miejsc bardziej?”, a On, że z tego i z tego i zjeżdżają do niego ludzie z różnych części Europy. Pomyślałam, że normalnie ten nocleg to mi był pisany, bo całą drogę w myślach się modliłam, aby ta moja jazda bez noclegu nie zakończyła się katastrofą, a przy tym, abym pobiła ten rekord kilomentrów, bo tego bardzo chcę. Mój licznik pokazał mi, że przejechałam 189,2 km, czyli pobiłam własny rekord o 2 km. Miałam też nocleg w skromnym pokoju pełnym świętych obrazków na plebanii. Czyli się udało! Co za akcja. Rano ksiądz zaprosił na śniadanie i herbatkę, dał religijnych obrazków na drogę i pojechałam dalej. Nie miałam już lęków, że się nie uda. Już wiedziałam, że jak chcę coś zrobić, to to zrobię i cały świat się psrzymierzy ze mną, aby to się udało. Chęci muszą być jednak bardzo silne i autentyczne.
wiejskie litewskie krajobrazy

granica łotewsko - litewska

przy ViaBaltica

nie zabrakło czasu na randkę z miejscowym

biblioteczka księdza

Ja i ksiądz, który mi pomógł

moja komnata parafialna

kościół, ostatnia nadzieja na znalezienie noclegu
30 sierpnia, Mariapole, Litwa
   Niedziela. Postanowiłam sobie sfolgować i po wczorajszym rekordzie kilometrowym jechać w stanie relaksu. Z rana była mgła i jechałam pod wiatr. Chciałam też dorzucić pewną uwagę. W czasie całej wyprawy po drodze minęłam kilkadziesiąt rozjechanych zwierzątek, lisów, wiewiórek, jeży, kun itd. Te flaki to było coś obrzydliwego. Na 100% nie nałożę nigdy nic w naturalnego futra, bo od razu przed moimi oczami pojawiają się te rozjechane zwierzątka i porozrywane futerka, aż mnie dreszcze po skórze przechodzą od wspomnień tej padliny. Ok, ale wróćmy do tematu. To był już czwarty dzień pedałowania co sił i nogi, a w szczególności kolana dawały o sobie znać. O 14 dojechałam do Kowna. Popatrzyłam z daleka na panoramę miasta i pomyślałam, że i tak mam już dosyć Litwy przez te psy nieuwiązane i rozjechane zwierzątka, a Kowno, jak się domyślam ,nie przebije Wilna, a w Wilnie już byłam 2 lata temu. Znak na drodze wskazywał 55 km do Marijampola, więc pomyślałam, że jeszcze przed nocą na pewno dam radę. Tak też zrobiłam. Do Marijampola dotarłam o godzinie 18. Znalazłam za 15 euro nocleg w przyzwoitym hotelu z łazienką, korytarzykiem, wifi wszędzie, TV i do tego w centralnej lokalizacji. Tego wieczoru się relaksowałam. Kupiłam sobie trochę smacznego jedzenia, jakiś mały likierek i włączyłam jakiś serial. Wcześniej przeszłam się po mieście. Mariampole to jedno z większych miast na Litwie, ma 47 tysięcy mieszkańców, jest to już litewska Suwalszczyzna, 36 km od granicy. Zasnęłam jak kamień jeszcze przed 23. Tego dnia zrobiłam 145,2 km.
poranek w mgle

w Marijampolu
31 sierpnia, DOM
      Z Marijampola dojechałam do Suwałk. Na drodze Via Baltica na tym odcinku ruch był większy niż wcześniej, a pas awaryjny, którym zazwyczaj jechałam, był bardzo wąski. Musiałam zachować ciągłą koncentracje, ale jak widać, przetrwałam. Do Suwałk przejechałam 63,7 km. W Suwałkach zjadłam pyszny obiad polski, grochóweczkę i kartacza, czyli wielką pyzę z wody nadziewaną mięsem (to chyba jakieś suwalskie danie regionalne, bo w mojej części Podlasia kartaczy się nie jada). Wsiadłam w busa Voyager i o godz. 15 byłam już w Białymstoku. Pomyślałam, że taka ładna pogoda i do tego ostatni dzień sierpnia, na liczniku już 727 km, więc te ostatnie 70 km do domu pokonam na rowerze. Muszę stwierdzić ze smutkiem, że tak brzydkich, połatanych, nierównych dróg, jak na odcinku Białystok-Narew nie widziałam przez całą moją wyprawę, nawet na litewskich wioskach było lepiej. O godzinie 19, po kolejnych 72,3 km dotarlam na wioseczkę. Po dokładnych obliczeniach wyszło mi, że przejechałam 799,3 km. Żebym od razu to przeliczyła to bym dokręciła na podwórku te 700 metrów, ale tak widocznie miało być i tak jest świetnie, że DAŁAM RADĘ.
Polska wita

haha udało się, znów w kraju

Welcome PL

wjazd do Suwałk
Podsumowanie
Przebieg wyprawy:
Dzień 1. Dotarcie z Polski do Tallina (za pomocą blablacar)
Dzień 2. Tallin –zwiedzanie
Dzień 3. Tallin –Kabli (Estonia) 187,2 km (głównie droga E67)
Dzień 4. Kabli –Ryga (Łotwa) 141,7 km
Dzień 5. Ryga –zwiedzanie
Dzień 6. Ryga –Ramygala (Litwa), 189,2 km
Dzień 7. Ramygala –Mariampole 145,2 km
Dzień 8. Mariajampole –Suwałki 63,7 km (najpierw droga krajowa 201, a później E67), bus Suwałki –Białystok (2 godz.20 min), Białystok –Stare Berezowo 72,3 km
-------------------------------------------------------------------------------------------
=799,3 km !!!
     Uczucia po tej wyprawie:
satysfakcja, pewność siebie, zaufanie do samej siebie, wiara, optymizm, wewnętrzny spokój.
      Mogę powiedzieć tyle, że było naprawdę warto zdecydować się na długodystansową wyprawę rowerową. To wyzwanie dla ciała i ducha. Po powrocie nie miałam zakwasów, ale ogólne uczucie zmęczenia przez 3 dni.
    Już wkrótce:
Zobaczymy co z tego wyjdzie i czy w ogóle coś z tego wyjdzie. Chcę, aby wyszło. 17 września lecę do Londynu do mojej przyjaciółki Ilony, ale posmakować londyńskiej przygody jak około milion Polaków. Mam bilet w jedną stronę. Między Polską a Anglią jest mały dystans i bilety tanie, więc zobaczę, czy mi się tam spodoba i czy miasto mnie przyjaźnie przyjmie.