sobota, 7 czerwca 2014

Eksperyment “Madonna” Czy 10 imprez w lanserkich klubach w Nowym Jorku może odmienić Twoje życie? + BONUS: o nowojorskim hip hop-ie słów parę...

      Witam kochani! Jeśli jakiś czytelnik zaczyna przygodę z moim blogiem od tego posta, odsyłam do poprzedniego o Harlemie, w którym tłumaczę, czemu mój eksperyment nosi tytuł „Madonna”. Tu skupię się od razu na opisie i efektach, aby się nie powtarzać. Chciałam sprawdzić, jak 10 imprez w ciągu 3 tygodni w najlepszych klubach na Manhattanie może wpłynąć na moje życie. Wcześniej spotkałam tam ludzi z celebryckiego świata. Ciekawiło mnie czy klubowe kontakty mogą cokolwiek przynieść dobrego, a może jakieś romanse klubowe w życiu prywatnym są w stanie coś zmienić. Przed eksperymentem zastanawiałam się, czy łażenie po barach i klubach to strata czasu, która przynosi tylko kaca i niewyspanie. Kluby (poza ostatnim z listy) to miejsca w dużą selekcją, gdzie normalni goście płacą za samo wejście kilkadziesiąt lub kilkaset dolarów (poza ostatnim klubem, który nie był lanserski). Ja oczywiście chodziłam tam za darmo. Każdy klub ma promotorów, którzy wprowadzają za darmo jakieś 10-20% ludzi, którzy muszą posiadać jakąś prezencję, aby nie było problemu, że któregoś dnia klub będzie pusty. Reklama to podstawa.
   W 9 z 10 przeimprezowanych nocy towarzyszyła mi moja współlokatorka Martyna. Często w ciągu jednej nocy szłyśmy na dwie imprezy, na przykład od północy do 2-2:30 nad ranem pierwszy klub i od 2 do 4-5 inny.

   Odwiedzone kluby podczas eksperymentu:
V.I.P. Room,
Le Souk
The Griffin
1 OAK
The DL
Stage Forty8
Opus
lounge The Attic,
Finale
lounge bar ERA

   Oto kompletny raport. Słowo „X” oznacza imię pewnego chłopaka, które dane wolę pozostawić utajnione. Eksperyment rozpoczął się 11 maja…
Noc 1. 11 maj V.I.P. Room –„lans niedzielny”. Miejsce, które odwiedzili wielokrotnie artyści pierwszej ligi, jak Rihanna, Drake, Wiz Khalifa, Busta Rhymes itp. Miałam strój klasyczny, dopracowany w każdym szczególe, czarna sukienka i elegancja. Moje zachowanie jednak zepsuło efekt. Upiłam się troszeczkę i parę razy wywaliłam w obcasach, co za wstyd (raz w klubie, raz przed klubem i raz wsiadając do taxi). Pisałam sms-sy do „X” choć mnie ignorował całą noc, poza tym skutecznie, kilkukrotnie odmówiłam randki z milionerem (bo nie wiedziałam, ze jest bogaty, nie miał tego na czole wypisanego), żaliłam się sprzedawcy w sklepie nocnym naprzeciwko budynku, w którym mieszkam, że ze wstydu skoczę z okna. Zastanawiałam się nad przerwaniem eksperymentu po 1. wyjściu, początek to była pełna katastrofa.

Noc 2. 12 maj Le Souk –już nie tak lansersko, ludzie już na innym poziomie, bardziej zwyczajni i rozrywkowi. To nie miejsce do lanserki, już to wiem. Ludzie tam tańczą i bawią nie wesoło. Zmiana klubu.
The Griffin –wstęp może kosztować nawet po kilkaset dolarów od kolesia. Najlepsze miejsce na imprezy poniedziałkowe. Klub ma famę i często przyjezdni są w stanie zapłacić każdą cenę, aby tam wejść (nie ja, rzecz jasna).  Miałam look dosyć nietypowy, ogrodniczki w stylu lat 90., oldschool uliczny. Strój odniósł pełen sukces, miałam duże powodzenie, wciąż ktoś pytał o numer lub chciał mnie poznać. Stawiłam czoło wstydowi po nocy w V.I.P. Roomie… nawet nikt nie pamiętał moich upadków. Tej nocy piłam mało alkoholu. Wróciłyśmy z jakimiś początkującymi muzykami, po zachowaniu sądząc nic nie wartymi, choć dużo kolesi mnie podrywało, żaden beef cake specjalnie mnie nie zainteresował. „X” nie pojawił się w klubie tej nocy. O 4 nad ranem odbyłam spacer ulicą 125 .na Harlemie, która uchodzi za najniebezpieczniejszą. Byłam z Martyną. Obie byłyśmy w obcasach i krótkich jeansach. Nie czułam jakiegokolwiek niebezpieczeństwa i kolejny raz nie wiedziałam, czemu Harlem wciąż ma złą famę.



(13 maj-odpoczynek)

Noc 3. 14 maj 1OAK – Zaczęło się nudno. Po godzinie wciąż było nudno, więc opuściłyśmy klub około drugiej. 20 minut później nasza kumpela, która została, wysłała sms, że imprezuje właśnie z Leonardo di Caprio przy jednym stoliku. Kolejna nauczka, w tym klubie należy zostawać dłużej.
Później pojechałyśmy na rooftop party w klumie DL, gdzie zrozumiałam, że „X” to 100% klubowy podrywacz, który wciąż jest otoczony wianuszkiem dziewczyn. Martyna aka broken heart girl wypisywała do „Y” (imię utajnione), tym razem na nią padło skompromitować się, a nie na mnie.
DL


Noc 4. 15 maj Stage Forty8 – nie było „X”, a ja taką ładną kreację zmarnowałam na tak nudną imprezę. Za sukces uznaję, ze nie zasnęłam na niej. Dużo dziewczyn ze sztucznym tyłkiem i cyckami, większość czarnych i latynosek, białych ok. 10%, a Europejek jakieś 5% wszystkich gości. Mało alkoholu. Design ładny.



(16maj -odpoczynek)
17maj -melancholia, myślenie o „X”)

Noc 5. 18 maj znów V.I.P. Room – no  i kolejna kompromitacja. Powiedziałam „X” i jego kolegom, że mi się podoba, ale on mnie ignoruje i jak mnie nie chce, niech mi w twarz to powie to się od niego odczepię. W międzyczasie pocałowałam się z jakimś kolesiem w klubie i z kilkoma pogadałam. „X” powiedział, że zadzwoni. Chciał na pożegnanie pocałować mnie w policzek, ale przekręciłam twarz i pocałowałam go w usta. Co za oklepana, beznadziejna i żenująca akcja. Teraz to już wszyscy mnie mają za na serio za stukniętą.

(19-22 maj –eksperyment zatrzymany przez zbytnią kompromitację związaną z „X”, który nie zadzwonił ani nie napisał…Poczułam, że pora zniknąć na moment.)

Noc 6. 23 maj – Opus, klub mały, nie jest jakiś super popularny. Ostatnio bardzo poprawił swoje notowania, bo 2 tygodnie temu Drake tam imprezował tam w piątkową noc. Ja byłam tam w piątek, tydzień po „Drake’u), ale jego tam, nie było. Porażka, nudno, na dworze wielki deszcz, nie był „X”, a ja tak ładnie się ubrałam na marne. Poza tym poznałam koszykarza fajnego, wymiana numerów i instagramów nastąpiła, ale później odzew był niewielki. Klub wydał mi się mały, nie odczułam też wpływów celebryckich.

Noc 7. 24 maj –The Attic, lounge bar na dachu wieżowca w centrum. Pierwszy raz byłam na imprezie dziennej, tzw. brunchu, pierwszy raz też byłam bez obcasów w stroju dziennym i z byle jak zrobionymi włosami. Wróciłam do domu przed 11 w nocy, już po imprezie, był X” i przytulał mnie czule, rozmawiał jak człowiek, wróciłam bardzo szczęśliwa z imprezy dzięki temu. Poziom endornif (hormonów szczęścia) w moim ciele był super wysoki, piękne uczucie. Świetna impreza, ludzie zachowywali się naturalniej niż nocą w klubach. Fajnie było, „X” jest wysoki , gdy byłam bez obcasów, zauważyłam, że jest o ponad głowę wyższy ode mnie, tak mi miło było w jego ramionach, że bym chciała być w nich dłużej…. To wszystko efekt zastosowania nowej taktyki zachowania, poleconej przez Martynę. Ignorowałam „X” cały czas, aż sam podszedł. Zadziałało wspaniale! 
po brunch party


(25 maj –odpoczynek)

Noc 8. 26 maj, znów The Griffin –porażka, najsmutniejsze wyjście w historii mojego pobytu w Nowym Jorku. Koledzy „X” i „X” olali nas, wyszli z klubu bez słowa. „X” za rękę i przytulony ciągle z jakaś dziewczyną. Już po zawodach, przez „X” nie ma opcji, abym gdziekolwiek z nimi wyszła. Wróciłam smutna, bardzo smutna i zawiedziona.

(27-28 maj– mam już wy**bane na to całe klubowanie…)

Noc 9. 29 maj, klub Finale –w końcu nowy klub i nie było „X”. Ja też przemyślałam sytuację i już sobie odpuszczę kolesia. Miejsce wygląda zjawiskowo, selekcja jest ostra, jest to jedno z miejsc pierwszej ligi, jak V.I.P. Room. Dobrze się bawiłam, potańczyłam sporo, znów olałam typa, który jest powiedzmy sławny, ale ja o tym nie wiedziałam. Był to DJ Clue, ten który robił bity to mojej ukochanej piosenki raperki Eve „Who’s that girl”. Piosenkę DJ’a Clue i Eve przesłuchałam na pewno ponad tysiąc razy w życiu. Gdybym wiedziała, że to on to, po pierwsze był go nie ignorowała ciągle, a nawet pierwsza zaczęłabym się do niego przystawiać. No ale cóż, zawaliłam akcję, sorki Dj Clue, chciałeś wiedzieć „Who’s that girl?”, ale nie tym razem.

(30 maj -odpoczynek)

Noc 10. 31 maj, radio DTF i klub ERA na Queens –już miałam po dziurki w nosie tego Manhattanu i tych samych ludzi. No ale wiedziałam, że nie mogę przerwać eksperymentu na samym końcu. Chciałam coś zmienić. Poszłam pierwszy raz bez Martyny. Pewnego razu poznałam Petera na ulicznym festiwalu. Byłam bez makijażu i w stroju z sportowym i akurat chciałam zrobić zdjęcie na poprzedni wpis na bloga. Rozmowa się rozpoczęła i jak to bywa, gdy się spotyka osobę z podobną energią do Twojej, po 5 minutach już ma się wrażenie, ze się zna kogoś całe życie. Tak było z tym .gościem Od razu się zakumplowaliśmy. Peter jest supervisorem w firmie “HipHop USA”, coś tam rapuje i prowadzi różne eventy, jest tzn. hostem, konferansjerem itp. Tego dnia był gościem w pewnej sobotniej audycji w radiu na Brooklynie i zapytał, czy nie chcę mu towarzyszyć. Ja niegdy w życiu w radiu nie byłam, więc zaproszenie od razu przyjęłam. Do radia spóźniliśmy się 50 minut, bo siedzieliśmy na stacji metra i gadaliśmy popijając Bacardi z colą z plastikowych kubków. On tam zareklamował mnie jako wielką podróżniczkę i bloggera haha i aż chcieli za mną pogadać na antenie, no ale odmówiłam, bo pomyślałam, że mój angielski jeszcze do radia się nie nadaje kompletnie. Peter i inni w studio rapowali na freestyle'u, dużo slangiem i ja się trochę obawiałam, że jak na antenie prowadzący zapyta mnie o coś slangiem to nie zrozumiem pytania i będzie wstyd, bo audycja była na żywo. Po wizycie w radiu pojechaliśmy wraz z zaproszonym do audycji DJ’em na imprezę na dzielnicę Queen, gdzie koleś był gwiazdą wieczoru. Było super, w końcu normalni, nie zblazowani ludzie i dużo rytmów na pograniczu r’n’b i latino. W końcu trafiłam na świetną ekipę. Goście byli normalni, nie było tam celebrytów czy supermodelek, było PRAWDZIWIE!
Peter Colon, Ja i Dj Rey


Eksperyment zakończony. Wnioski? Imprezy nic nie dają, ale wprowadzają ciekawe zamieszanie w życiu młodego człowieka. Lanserka w większości przypadków nie ma nic wspólnego w prawdziwie dobrą zabawą. Ostatnia z 10 imprez wprowadziła mnie w świat Hip Hop USA. Teraz też będę się przyczyniała do rozwoju marki. Ludzie mnie polubili i mi zaufali. Nawet prowadzący audycję w radiu podszedł do mnie po zakończeniu i powiedział, że ma wrażenie, że jeszcze się spotkamy w tym studio i następnym razem będę na antenie. Coś mu mówiło, że jeszcze powrócę tu w innym charakterze. No zobaczymy, czy koleś się nie myli :)

Bonus: Hip hop w New York City
   W tym mieście robienie hip hopu jest jak sport. Każdy chce i może uczestniczyć, ale nie każdy jest w tym dobry. Na Bronxie czy na Harlemie młodzi kolesie od małego mają wpajane, że są tylko dwie drogi, aby wydostać się z getta… koszykówka lub rap. Nie mają tej świadomości, że jest tysiąc innych dróg niestety. Przez to każdy marzy o karierze. Mamy więc na dzielniach koszykarzy, raperów lub „dwa w jednym”, jeśli koleś jest wystarczająco wysoki i wysportowany i ma chęć tworzyć muzykę to opcja „dwa w jednym” jest dla niego. Może to być przyczyną tego, że każda dziewczyna wie, że jeśli szukać chłopaka –wysportowanego przystojniaka z duszą artysty to trzeba iść na spacer na Bronx. Na każdy blok przypada minimum jeden raper. Są wytwórnie lokalne, które zajmują się ich „karierą”, jak jedna na Harlemie, która nawet im nie płaci… Drogą przekazu jest Internet: telewizja internetowa, soundcloud, stacje radiowe online, youtube, no i oczywiście najważniejszy miernik sławy w Stanach, czyli Instagram. Taki artysta dzielnicowy ma zazwyczaj 1-2 tysiące fanów, gdy już wybije się może podskoczyć do kilkunastu tysięcy, wtedy mogą pojawić się jakieś pieniądze. W Polsce instagram nic nie mówi. Sokół na koncie z Marysią Starostą mają lekko ponad 20 tysięcy fanów (a kanał PROSTO na YouTube jest w elicie najczęściej odtwarzanych w Polsce), gdy w tym samym czasie pewna moja kumpela stąd, która wrzuca dużo zdjęć w bieliźnie na swój profil ma 17 tysięcy fanów, czyli prawie tyle, co jeden z najpopularniejszych raperów w Polsce. Gdy kumple tłumaczyli mi te nowojorskie rapowe systemy, tak mnie to śmieszyło, że zaczęłam się zastanawiać, czy w moim bloku jest już jakiś raper… bo jak nie to siadam, piszę kawałek o moim życiu na Harlemie, poproszę kogoś z wyrobionym imieniem o zrobienie bitów, koleżanki potrzęsą tyłkami na tle jakiegoś auta, więc teledysk wyjdzie za darmo no i będę raperką z ulicy 103! hahaha

Sprawdźcie to! www.hiphop-usa.com

Rada driftera:
TYLKO TEN, KTO PODEJMIE SIĘ, ROBIĆ TO CO ABSURDALNE… JEST ZDOLNY DO OSIĄGNIĘCIA TEGO, CO NIEMOŻLIWE.

…więc radzę odpuścić sobie pytania, czemu w Nowym Jorku nie obrałam za priorytet zarobienia worka dolarów, tyrając jako kelnerka itp.


PS. Ale z tym rapem to ja nic nie planuję na serio, podejdźcie do tego z dystansem :)

Pozdro!