Cerro Negro z oddali |
Volcano boarding
Niedaleko Leon jest wulkan Cerro Negro, który eksplodował ostatnio w 1999 roku, więc uznaje się go za czynny wulkan. Nie porastają go rośliny, jest to wielka góra ostrych czarnych kamieni. Kilka lat temu pewien nieźle pomieszany Australijczyk mieszkający w Leon zaczął zjeżdżać z wulkanu na czym się da. Tak powstał volcano boarding, czyli zjazd na specjalnej desce z wulkanu. Na tym samym wulkanie został pobity też rekord świata w najszybszej jeździe rowerem. Zjazd z wulkanu był tak dziwną rozrywką, że media szybko się nim zainteresowały. Stacja CNN w rankingu 50 rzeczy, które należy zrobić przed śmiercią umieściła ten sport na 2 miejscu! New York Times też się o tym rozpisywał. Wciąż wulkan Cerro Negro jedyne miejsce na świecie, gdzie można uprawiać volcano boarding. Bałam się niesamowicie i wchodząc na wulkan (około 45 minut marszu w słońcu i bardzo silnym wietrze) myślałam, co mi odbiło, ja przecież nawet nigdy na snowboardzie nie jeździłam ani normalnego surfingu nie próbowałam. Gdy usłyszałam, że 2 dni temu pewna dziewczyna, która źle ułożyła stopy na desce, połamała sobie obie kostki, to już adrenalina sięgnęła apogeum. Przewodnik opowiedział szybko o technice i zaznaczył, że to nasz wybór, czy chcemy jechać szybko czy wolno. W końcu ruszyłam i już po 10 metrach się wywaliłam. Na szczęście nie zdążyłam się rozpędzić wystarczająco i nic mi się nie stało. Przewodnik mi pomógł i wystartowałam ponownie. Całą minutę (może 45 sekund) zjazdu nie mogłam przestać myśleć o tej dziewczynie, co połamała kostki. Najciężej było mi utrzymać balans. Nie ma co się dziwić, jedynym moim doświadczeniem w tego typu sportach była jazda na sankach w dzieciństwie. Zjechałam, przetrwałam i radość była niesamowita. Nie tylko z powodu samego zjazdu, ale z satysfakcji przełamania strachu. O to chyba chodzi w sportach ekstremalnych, aby pokonać własny strach. Jedynym urazem jest siniak na prawej kostce, czyli nie jest tak źle.
Ja i świat. Kapelusz z Tequili w Meksyku w końcu się przydał. |
Gotowi? |
Później tylko trzeba wydostać się z magicznego skafandra. Kumpel o imieniu Java z Anglii. |
Panie Boże, proszę, trochę cienia i żebym nie padła w połowie marszu, bo będzie wstyd przed grupą :) |
Volcano boading był tylko częścią mojej
dwudniowej wyprawy w góry. Wybrałam się z Quetzamtrakkers –organizacją charytatywną,
która wszystkie pieniądze z wypraw przeznacza na projekty z dziećmi z marginesu
w Nikaragui. Wszyscy pracownicy, łącznie z przewodnikami, to wolontariusze,
którzy nawet nie mają darmowego noclegu. Kosztowało mnie to 69$, ale mogę
stwierdzić, że było warto. Ekipa była średnia, dwóch nastolatków z Anglii,
córka z ojcem z USA, para Australijczyków no i ja. Szczerze nie chciało mi się
za bardzo z nimi rozmawiać, bo miło w takich warunkach było pomyśleć o swoich
sprawach. Ta wyprawa to był mój prywatny czas. Nigdy w życiu nie chodziłam po
tak stromych górach, nie mieszkałam pod wulkanem, nie widziałam tak
niesamowitego zachodu i wschodu słońca, nie kąpałam się w jeziorze po
wyschniętym kraterze, gdzie obok łaziły dzikie krowy. Było ciężko, a
dwudziestokilowy plecak robił swoje. W końcu trzeba było wziąć wszystko ze
sobą, jedzenie, 8-10 litrów
wody na osobę, namioty i śpiwory. Kompleks wulkanów El Hoyo, widok na wulkan
Momotombo, jezioro Managua, zjazd w Cerro Negro, litry potu i próba własnych
sił. Chyba opisuję jedne z najpiękniejszych dni mego życia i aż oczy robią mi
się mokre ze szczęścia, gdy myślę o tym, że to przetrwałam.
krowy sobie piją, my sobie pływamy |
Plażowanko
Następny
dzień przeznaczyłam na regenerację na plaży w rybackiej wiosce Las Peñitas przy
plaży La Poneloya. Fale były tam bardzo silne, więc strach było oddalać się od
brzegu. Już 2 lata temu w Acapulco w Meksyku zrozumiałam, że Pacyfik to nie jest Morze
Śródziemne czy Atlantyk od europejskiej strony i siła fal jest większa. Poczytałam
sobie książkę, bo o dziwo w hostelu znalazłam książkę po polsku „Baśnie
Afroamerykańskie” R. Abrahamsa –serdecznie pozdrawiam osobę, która zostawiła tę
książkę w Leon w hostelu „Big Foot” i informuję, że książka jest ze mną w
Gwatemali, bo nie zdążyłam jej dokończyć. Ogólnie w miejscowości Las Peñitas nic się nie działo, cisza i spokój.
4
kraje w mniej niż 24 h
Czułam,
że muszę opuścić Nikaraguę, bo to zatrucie pokarmowe nikaraguańską kuchnią
naprawdę mnie denerwowało. Nie czułam się jednak psychicznie na siłach, aby
pojechać do Hondurasu i Salwadoru i tam się zatrzymać. Muszę chyba dłużej mentalnie
się na te kraje przygotować. Myslę, że powodem jest zbyt wielka ilość informacji zdobytych
podczas studiów na latynoamerykanistce. Wątki przestępczości i gangów były jednym
z moich ulubionych działów na studiach. O sprzeczkach i geneologii konfliktów między
Mara 13 i Mara 18 też się naoglądałam i naczytałam. Niepotrzebnie wyprało mi to
mózg i zrodził się we mnie lęk przed zwiedzeniem tych krajów, mimo zapewnień wielu osób, że ludzie są tam przemili i zła
fama to w połowie bzdury i medialna kreacja.
Uznałam, ze najpierw pojadę do Gwatemali i
ewentualnie zawrócę się na południe, gdy uwierzę w to, że Salwador i Honduras miło mnie przyjmą. Podróż do Gwatemali z Nikaragui normalnymi, klimatyzowanymi,
bezpiecznymi busami to jednak wydatek około 80$. Trochę drogo, na szczęście
natknęłam się na ogłoszenie, że pewna lokalna firma jeździ starym chicken busem
do Gwatemali za 25$! Jest jednak niewygodnie (to jak podróż starym tramwajem
pod względem komfortu) i jedzie się też nocą. Poszłam na to. Wszyscy pasażerowie
byli z Nikaragui. Wyjątkiem byłam tylko ja i pewien Argentyńczyk, który dołączył
na granicy.
firma transportowa "El Arcangel" gorąco polecam! Mój środek transportu przez 4 państwa. |
Jak wiadomo Salwador i Honduras to kraje przemytnicze,
szlaki kokainowe z Kolumbii. Kontrole na granicach czasem są dokładniejsze. Na
granicy Salwador –Honduras wszyscy ludzie musieli wysiąść z busa, wziąć bagaże,
ustawić je w linii i czekać. Najpierw przeszukanie busa a później ludzi na
wyrywki. Oczywiście kto poszedł jako pierwszy do pokoiku na przeszukanie bagażu
(przeszukano dokładnie bagaże tylko 3 osób z 42 pasażerów)? Nie kto inny, jak
niewinna podróżniczka z Polski, Ewa Treszczotko (Eła, jak czytają moje imię wszyscy
ludzie hispano i anglojęzyczni, co mnie wyprowadza z równowagi i motywuje do
zmiany pisowni imienia na Eva). Poszłam. Oficer sprawdzał każdą przegródkę w
portfelach i upewniał się, że mój spray Off na komary nie jest przerobioną
butelką. Było kulturalnie i sympatycznie. Dużo pytań. Gdy pokazałam wydrukowany
bilet powrotny z Nowego Jorku już koleś odpuścił i życzył udanej drogi. Nie
taki diabeł straszny.
Przyznawać się, kto dziś wiezie nieve blanca zamiast mąki? Ta Polka wygląda na dealerkę :) (nieve blanca, czyli biały śnieg, w slangu krajów latino popularne określenie kokainy) |
Granicę Salwador-Gwatemala pokonałam o 1 nad
ranem bez problemów. Do miasta Gwatemala dotarliśmy o 4 nad ranem. Kierowca
pozwolił mi, jak i kilku innym pasażerom, głównie matkom z dziećmi przeczekać z
busie do rana, aż zrobi się widno. Wiadomo, że po ciemku nad ranem w stolicy
Gwatemali nie byłoby mi za wesoło. Gdy się rozjaśniło też miasto nie
prezentowało się przyjemnie. Wraz z Argentyńczykiem wzięłam taksówkę na inny
postój chicken busów i pojechaliśmy do miasta Antigua kolejnym chickenem. Gwatemala
City to jedno z najniebezpieczniejszych miast na świecie. Nie spodobało mi się
za bardzo i nie mam zamiaru go zwiedzać i ryzykować. Dobrze, że był ten
Argentyńczyk, bo ludzie brali nas za parę i chociaż nie byłam ofiarą głupawych
zaczepek miejscowych.
Podsumowując w niecałą dobę przejechałam
chicken busem Nikaraguę, kawałek Hondurasu, Salwador i dotarłam do stolicy
Gwatemali. W porównaniu z tymi krajami Kostaryka i Panama wydają się oazami
spokoju i dobrobytu, krainami płynącymi mlekiem i miodem (no może poza panamską skrajną prowincją). Mimo, że mam już pieczątki w paszporcie z tych krajów i
moje stopy stanęły na ziemi tych państw, mam nadzieję, że w ciągu najbliższych tygodni
tam wrócę, chociażby na wulkan Santa Ana w Salwadorze, który chcę zobaczyć i o ile to możliwe, wejść na niego.
Wliczając te państwa w końcu mam na liście
30 odwiedzonych krajów. Po był mój życiowy plan od 17 roku życia, odwiedzić 30
państw i później osiąść gdzieś na stałe. Teraz mam moje 30 państw na liście i
choć już mam w głowie plan, co teraz zrobię i gdzie osiądę (może za pół roku
się z tym ogłoszę, bo to będzie kolejne wielkie wyzwanie), wiem, że
podróżowanie jest tym, co chcę w życiu robić. Mając 25 lat liczba odwiedzonych przeze
mnie państw to 30. Obym w 50 lat tych państw było 60! Nie ważne, czy uda mi się
żyć z podróżowania czy będę musiała robić coś innego, aby skołować na to
pieniądze. Wiem, że to kocham i to jest najważniejsze. Daje mi to poczucie szczęścia.
Rada
driftera na marzec:
ZATRZYMAJ
SIĘ I PRZEMYŚL, CZEGO TY WŁAŚCIWIE W ŻYCIU CHCESZ. Gdy powstanie choćby lekki zarys tego, czego
chcesz od życia, przestań się błąkać między codziennymi błahostkami i biec
przez życie jak ten chomik w kółku, który nigdy nie dotrze do celu, tylko się
zmęczy. ZRÓB CHOĆ JEDEN KROK DO CELU. (Tu odsyłam Was to historii Grażyny
opisanej w poście z Panamy z wyspy Isla Bastimentos, która musiała 30 lat
przepracować w Niemczech, aby zrozumieć, że to nie jej droga).
Mieć cel czy tylko się zatyrać? |
Fajnie by było gdybyś zrobiła mapkę z zaznaczoną mniej więcej trasą jaką pokonujesz. Czytając taki wpis muszę co chwila zaglądać na google maps, bo nie znam aż tak dobrze geografii Ameryki Srodkowej :) no ale pewnie zajęło by Ci to dużo czasu.. pozdrawiam gorąco z ponurej Warszawy i zazdroszczę słoneczka :)
OdpowiedzUsuń