wtorek, 29 listopada 2016

Puerto Rico część II, powrót do Nowego Jorku i wycieczka do Pensylwanii


Co było dalej?
   Mój ostatni post zakończyłam na „jestem na Puerto Rico, pracuję za za kwaterowanie w hotelu, spotykam się z kolegą z Teksasu, byłam w fabryce Bacardi, Muzeum Sztuki Puerto Rico i na plaży w Isla Verde…” Kontynuujmy więc ten wątek. W czasie pobytu na Puerto Rico w San Juan poszłam też na La Placita – do miejsca, gdzie lokalsi idą się napić i potańczyć w weekendy. Niby Portorykańczycy to twórcy salsy, a jednak nie było mi dane potańczyć choć przez chwilę salsy z nikim. Po pobycie na tej wyspie mogę zakwestionować przystojność i temperament męskich przedstawicieli tego kraju Latino. Dlatego więc wciąż się trzymałam z moim kolegą z Teksasu. Pojechaliśmy w pewne niedzielne popołudnie do okolicznej wioski Loiza de Pinones, aby spróbować lokalnych potraw. To był pierwszy raz, gdy Puerto Rico naprawdę mi się tak szczerze od serca spodobało. Głośni lokalni ludzie, rodzinne karaoke, humor, jedzenie prosto z glinianego pieca, względna bieda, ale szczera radość. Już chciałam iść razem z nimi śpiewać Lady Gagę „Poker Face”  i shakować tyłkiem z innymi, ale mój kolega jest za spokojny chyba i ten harmider raczej wolał obserwować z boku, no więc ja też zostałam. Wtedy po raz pierwszy pomyślałam, czy to właściwa osoba na mojego kompana. Ja już bym tam miała jedno z najbardziej autentycznych, wesołych doświadczeń, a on tylko siedział i patrzył. Jeśli chodzi o jedzenie to spróbowałam lokalnych specjałów:

-arcapuria – kukurydziane ciasto nadziewane wieprzowiną albo mięsem z kraba

-bacalaito – placki kukurydziane z rybim posmakiem (powinny być kawałki ryby, ale żadnych tam nie znalazłam, chyba jakiś biedny placek mi się trafił)

-malta India – taka latynoska coca cola, tyle że niegazowana, dostępna w wielu krajach 
Latino.
bacalaito i malta india



   Obejrzeliśmy piękny zachód słońca i wróciliśmy do San Juan.

   Tak prawie codziennie spędzałam czas z moim kolegą, który jest osobą spokojną, więc nie wpakowałam się w żadne kłopoty (to miało miejsce  dopiero gdy On wyjechał z Puerto Rico hehe). Jedliśmy codziennie jakieś pizze serniczki, popijając drinkami, więc przytyłam na Puerto. W tym czasie padało prawie codziennie, choć już o tej porze roku nie powinno. Takie typowe tropikalne deszcze, długie, intensywne, ale wcale nie było zimno przez to. Czasem, gdy było sucho, chodziłam na plażę w dzielnicy Condado poczytać książkę i trochę porelaksować się. Praca w hostelu była super, mało godzin, zero stresu, super ludzie, a szczególnie właściciel, typowy wyluzowany Portorykańczyk, 67-latek, który naprawdę wkładał całe serce w prowadzenie w hostelu. Chodziłam czasem na zumbę, odkryłam kilku super instruktorów i bawiłam się świetnie. Raz po zumbie jeden w uczestników zabrał mnie na zwiedzanie lokalnego parku i pokazał mi drzewa namorzynowe. Nie można było tam wejść, bo most był połamany podobno. Przeskoczyliśmy więc bramę i jednak zwiedziliśmy. Pogoda była upalna. 
z kolegą z zumby

zamknięty oficjalnie most

cudowne drzewa namorzynowe

     Ludzie byli super w tej okolicy, weseli i pomocni, jednak było tam też niebezpiecznie. Bo pomiędzy hostelem a Parkiem Central (gdzie była też zumba) była okolica handlarzy ciężkimi narkotykami, tam zwana „Colectora” –największy punkt sprzedaży kokainy na Puerto Rico. Mimo, że do hostelu z zumby miałam 25 minut spacerem, czyli 5 minut autem, musiałam zamawiać ubera, bo tam nie mogłam mimo mojej pewności siebie się poruszać. Wszyscy lokalni ludzie mi to powtarzali, sama widziałam z auta, że okolica jest tak opuszczona, że gdybym krzyknęła to by mnie nikt ni usłyszał.

   Czułam, że muszę coś zrobić samodzielnie. Wybrałam się na wyspę Vieques, gdzie jest sławna Bieluminescent Bay, czyli świecąca zatoka. To unikalne w skali świata miejsce, gdzie dzięki specjalnym bakteriom w wodzie, woda w nocy (szczególnie, gdzie księżyc jest prawie niewidoczny, koniec ostatniej kwadry, ale jeszcze przed nowiem) świeci. To takie wrażenie jakby ryby świeciły, za każdym razem gdy dotyka się wody jej kropelki pod wpływem ruchu świecą. Pojechałam więc sama do Fajardo – około 60 km od San Juan, gdzie był port. Tam czekałam 3 godziny w porcie na statek. Później płynęłam 2 godziny i dotarłam na wyspę Viequez. Pierwszą noc spędziłam w miejscowości Isabel II, a drugą w Esperanza. W pierwszej wybrałam się na Glass Bay, czyli plażę na której powinnam znaleźć kawałki naturalnego szkła. Oto zdjęcie, które pokazuje co widziałam w Internecie, a co znalazłam w rzeczywistości. W obu miejscach zatrzymałam się w hostelach. Te dwie miejscowości były na przeciwległych brzegach wyspy, mogłam więc porównać oba wybrzeża. W Esperanza wykupiłam wycieczkę kajakiem w środku nocy po świecącej zatoce. To trwające około godzinę doświadczenie, łącznie z dojazdem spod hostelu kosztowało mnie aż $50, ale muszę przyznać, raz na życie warto to przeżyć i nie żałuję. W ciągu dnia opalałam się na plaży, woda była idealna a plaża dzika. Wypiłam na słońcu w środku dnia samotnie 3 piwa, więc mnie oczywiście ścięło. Byłam we własnym świecie, czytałam sobie książkę, było super. Jakieś 10 metrów ode mnie rozłożyła się jakaś inna dziewczyna, widać że Europejka, postanowiła spędzić dzień identycznie jak Ja. Poznałam poza tym jakiś ludzi na wyspie, ale nie wpłynęli oni za bardzo na moją biografię. Najbardziej szalona przygoda czekała mnie jednak dopiero w drodze powrotnej, była to chyba moja najbardziej zwariowana akcja na Puerto Rico. …
glass beach




dokarniając dziekiego konia
     
mój samotny relaks na plaży
       Przygoda:

      Na Puerto Rico praktycznie nie ma transportu publicznego we wschodniej części kraju, tym bardziej w niedzielę jest to niemożliwe. Dogadałam się więc z pewną amerykańską parą spotkaną w hostelu, która wynajmowała auto i jechała do stolicy, że zabiorę się z nimi i dorzucę się do paliwa. W tym celu razem popłynęliśmy promem do Fajardo do portu. Siedzimy w tym promie, a przed nami siedzi, a właściwie leży, jakiś skacowany surfer. Podchodzi do skacowanego surfera jakiś Amerykanin ostro zakręcony i tłumaczy jakąś historię, że mają auto z wypożyczalni, ale za dwie godziny mają lot i nie mają czasu oddać auta, więc szukają kogoś, kto wysadzi ich z ich auta przy samym wejściu na terminal lotniczy, a później odstawi auto do wypożyczalni. Gdy ta para amerykańska to usłyszała to zaczęła wskazywać na mnie. Tak więc ja oczywiście zgodziłam się i zaczęło się. Dwóch chłopaków z Florydy, którzy przyjechali na weekend, aby świętować urodziny jednego z nich. Prom wciąż na otwartym morzu, godzina 12, a lot o 14. Lotnisko jakąś godzinę drogi bez korków od portu. To było szaleństwo. Gdy statek dobijał do portu najpierw wypuszczano samochody. My więc przeszliśmy między samochodami i gdy żelazny most opuścił się i dotknął brzegu my wybiegliśmy z klapkami w ręku przed nawet samą obsługą statku. Ja po hiszpańsku wytłumaczyłam ochroniarzowi przed startem, co planujemy i on miał reszcie wytłumaczyć, aby nas nie gonić, bo robimy to we względu na lot. Wtedy biegliśmy 2 ulice na boso, bo byliśmy w japonkach. Tam było zaparkowane auto. Wtedy jeden z nich wsiadł za kółko i rozpoczął się wyścig z czasem. Tak szybciej jazdy z wymijaniem innych aut jak w grze komputerowej jeszcze nie przeżyłam. Myślałam na początku czy dobrze zrobiłam, było tak wesoło po drodze jak w jakimś filmie. Zaczęło do tego w międzyczasie lać, jak nigdy przedtem. W końcu chłopaki wbiegli na terminal 25 minut przed lotem i wszyscy ludzie ich przepuścili, obsługa pomogła i dotarli na lot. Ja zostałam na parkingu z autem z automatyczną skrzynią biegów, z którą nie miałam nigdy do czynienia w swoim życiu, papierami z wypożyczalni, kluczykami i jakąś kasą na benzynę. Kto mnie zna, wie że ja prowadzę fatalnie, no ale ci chłopcy tego nie wiedzieli, zaufali mi obcej osobie, nie pytając nawet czy mam prawko, bo mi dobrze z oczu patrzało. Jakoś po 5 minutach rozszyfrowałam jak odpalić, pojechałam z Google maps na stację zatankować i obstawiłam to auto na właściwy adres. Później obsługa wypożyczalni była tak miła, że podwieźli mnie vanem pod mój hostel. Powrót do San Juan zamiast jakiś $30-40 dolarów, kosztował mnie zero. Tyle adrenaliny nie czułam już dawno. Ci kolesie byli pozytywnie szaleni. Wtedy znów pomyślałam, że brakowało mi towarzystwa szalonych ludzi. Z moim kolegą z Teksasu było rozsądnie, spokojnie i co ja zdecydowałam, tak zawsze było. Niby dobrze i komfortowo, ale ja chyba tęskniłam za przygodą i ryzykiem.
 
ja i koledzy z Florydy

    Czas płynął a ja czułam się na Puerto Rico jak w domu. Rutyna: siłka, zumba, praca w hostelu, Kevin, jedzenie, plaża, karaibska pogoda… było mi po prostu dobrze.  Okazało się, że Kevina jednak przenoszą z pracy do Pensylwanii (jakieś 4-5 godzin od Nowego Jorku, co za zbieg okoliczności hmm..) i ma lot 4 listopada. Ja miałam lot powrotny 5 dni później. Rozstaliśmy się więc 2 godziny przed jego lotem z planem spotkania na amerykańskiej ziemi. 



      Ja wtedy wiedziałam, że muszę w ciągu tych 5 dni bycia zdanej znów na siebie, odwalić jakieś akcje. Poszłam jeszcze tego samego dnia za ogromny maraton zumby, chyba jedno z najlepszych zumbowych wydarzeń w moim życiu. Akurat z hostelu były 2 dziewczyny z USA w podobnym wieku do mego. Jedna mimo, że była z Colorado, uważała że jest tak Latina, że jest z Dominikany, bo tam mieszkała od półtora roku. Od razu załapałam z nimi świetny kontakt. Następnego dnia pojechałyśmy razem na plażę o 8 rano. Zaskoczył nas sztorm, było super kąpać się w sztormie. 




      Tego samego dnia po południu wraz z właścicielem hotelu Francisco i jednym z gości hotelowych, Dennisem z Chicago (korzenie z Azji, stąd azjatycki look) pojechaliśmy go Guavate – miejscowości w głębi wyspy. Guavate słynie z jedzenia, ludzie przyjeżdżają tam najeść się głównie wieprzowiny. Jest głośno i lokalnie. Zamówiliśmy tylko lokalne jedzenie. Na Puerto Rico ludzie odżywiają się fatalnie, wszystko jest smażone i praktycznie nie je się warzyw. Była to ogromna wyżerka z moimi podróżniczymi przyjaciółmi, piękne doświadczenie, dobrzy, prawdziwi ludzie i dobre jedzenie. Gdy to piszę, to tęsknię za tą rodzinną atmosferą, którą wtedy czułam.



      Wpadł mi do głowy pomysł, aby popodróżować po Puerto Rico na stopa, skoro nie ma tam transportu publicznego wszyscy mają auta. Namówiłam Dennisa, aby mi towarzyszył. Tak więc następnego dnia rano, właściciel hostelu podrzucił nas na autostradę, wylotówkę ze stolicy. Godzinę łapaliśmy stopa, aż w końcu ktoś się zatrzymał… był to nieoznakowany samochód policyjny. Panowie spisali nasze dane i odwieźli nas pod hostel. Nie poddaliśmy się tam łatwo. Zjedliśmy śniadanie i pojechaliśmy na drugi koniec miasta na inną wylotówkę, gdzie była droga lokalna a nie eskspesowa, więc tajniaki mogli nas pocałować, albo nam pomachać co najwyżej. Najpierw złapaliśmy jakiegoś dziadka do Arecibo, a później jakiegoś delikwenta co jak się później okazało spędził 9 lat w więzieniu i dopiero co wyszedł. Koleś zdecydował się powozić. Zawiózł nas do Aguadilla  (zachodnie wybrzeże), na słynną plażę Crash Boat. Było super, później nas powoził po mieście, pokazał inną plażę, taką nieznaną turystom i odwiózł nawet z powrotem do tego Arecibo. Było trochę późno, pół godziny przez zachodem słońca i nie złapaliśmy niestety stopa. Utknęliśmy przy McDonaldzie przy drodze, gdzie nawet nie było żadnego noclegu, bo się pytaliśmy. Było to 80 km od San Juan. Tu ludzie są bardzo nieufni i ogólnie ciężko tu o znalezienie chętnych do zabierania autostopowiczów, a po zmroku to już nie ma szans. Byliśmy w potrzasku. Życie uratował nam kierowca ubera, którego numer miałam zapisany. Wiedziałam, że mu się podobam, więc był chętny do pomocy. Przyjechał po nas te 80 km i nas zabrał, co nas uratowało od spania przy drodze. Ten dzień był świetną przygodą.





      Następnego dnia były wybory gubernatora na Puerto Rico, wiecie, prohibicja przez pół dnia, a później fiesta. To był mój ostatni dzień pobytu. Udałam się do Starego Miasta, aby zwiedzić okolice El Moro, wały obronne starego miasta. Piękny relaksujący dzień i piękne miejsca. Następnego dnia pożegnałam się z hotelem i poleciałam do Nowego Jorku.

    Manhattan to jest to miejsce, gdzie zawsze mogę wracać, miejska dżungla. Czuję, że kiedyś tu zostanę, nawet tego chcę. Wróciłam do mieszkania Nickiego, gdzie zawsze coś się dzieje. Poszłam znów na siłkę, wyszłam na imprezkę z Natalią, wszystko po staremu. Od razu przyłączyłam się do wielkiego remontu dwóch mieszkań wynajmowanych przez Nickiego. W końcu za pomoc w remoncie sprezentował mi bilety do Kaliforni. Drugi dzień malowania a tu pukanie do drzwi i czeka tam 4 tajniaków.  Na początku byliśmy zdezorientowani, bo zadawali wiele pytań (jeden nawet zapisał sobie nazwę mojego bloga hehe). Jak się okazało mieszkania nie spełniały wymagań przeciwpożarowych i zamiast 3 pokoi było tam pięć. W sumie na jakieś 99% większość mieszkań na Manhattanie nie spełnia tych wymagań, ale póki ktoś uprzejmie nie podkabluje, muszą to sprawdzić. Kazano się wszystkim wyprowadzić w trybie natychmiastowym. Ludzie byli wkurzeni, Nicky poniósł spore straty finansowe. To naprawdę długa zagmatwana historia i nie chce mi się tu rozpisywać o tym. Suma sumarum era masowego AirBnb dobiegła końca. Gliny rozpoznały twarz Nickiego z innej kontroli w mieszkaniu 13 ulic dalej, gdzie my wszyscy mieszkaliśmy, bo raz latem ktoś nie zakręcił gazu i była afera. Według prawa, w salonie nie mógł nikt mieszkać, a u nas mieszkaliśmy tam wszyscy. Byliśmy wiec przygotowani na wizytę, walizki pochowane, łóżka poskładane i każdy miał wersję przygotowaną na możliwe pytania. Nicky nam napisał na naszym forum, że musimy dopilnować MY, aby nie stracić NASZEGO DOMU. Była to jasna sugestia, że nikogo nie wyrzuca i możemy dalej mieszkać u niego. Tak, tacy ludzie jeszcze na tym świecie istnieją.  W sumie wszystko dobrze się skończyło i żadnego nalotu nie było. Ja w międzyczasie chodziłam na siłkę, na zumbę, jadłam słodycze, byłam z Pensylwanii, a konkretnie w Filadelfii i w Harrisburgu. Też trochę sobie dorobiłam stojąc dla Nickiego łącznie 19 godzin w kolejce po okulary nagrywające wideo na snapchat. No i byłam 2 razy na publiczności w dwóch show telewizyjnych, za co mi zapłacono. Nie zarobiłam kokosów, ale troszkę podreperowałam topniejący już budżet. 



   Jeśli chodzi o Pensylwanię to teraz mój teksański kolega tam stacjonuje. Ma teraz loty z Harrisburga do Cincinatti. Nie widzieliśmy się równe 2 tygodnie i spotkaliśmy się w Filadelfii.  Główną atrakcją było tam spróbowanie słynnej kanapki Philli cheese stake Wybraliśmy się w tym celu do polecanego przez tripadvisor i recepcjonistkę hotelu lokalu. Gdy tam dotarliśmy, czekaliśmy w długiej kolejce, najpierw przed wejściem, a później w środku. No cóż, lokalny wyrób. A to właśnie to to otrzymaliśmy (patrz zdjęcie). Ta kanapka była całkiem smaczna, ale aż za tłusta, a poza tym wyglądała jak wagina prostytutki z 20-letnim stażem. No ale, głodny wszystko zje, a ja zawsze, no prawie zawsze jestem głodna.


   Mało pozwiedzałam tej Filadelfii, bo było zimno. Poza tym przyjeżdżając z Nowygo Jorku, trudno docenić Filadelfię. Później pojechałam do Harrisburga, a mój kumpel poleciał do Cincinatti z Finadelfii, a później stamtąd miał lot z pracy do Harrisurga, więc spotkaliśmy się na miejscu. Harrisburg to już prawdziwa nuda. Niby stolica stanu Pensylwania, ale ma coś przygnębiającego w sobie. Jakaś fabryka jest w środku miasta, ludzie nie czują lansu, generalnie spokojnie i nie za kolorowo. Mało w sumie widziałam, więc może jeśli jeszcze będę miała okazję, to spróbuję więcej zwiedzić, aby zmienić opinię.

   Wróciłam do Nowego Jorku i moje życie wróciło do mojego nowojorskiego rytmu. Jak znane przysłowie mówi „Zły dzień z Nowym Jorku jest i tak lepszy niż dobry dzień gdziekolwiek indziej”. Kończę pisać ten post w noc z 29 na 30 listopada, w Atlancie. Stąd za parę godzin lecę do Los Angeles. 15 grudnia z Los Angeles jadę do Vegas, a 23 grudnia z Vegas lecę do Chicago, a z Chicago do Nowego Jorku. Będę w Nowym Jorku o północy, gdy będzie zaczynała się data 24 grudnia. Taka przygoda zdarza raz na życie. Nie mam przygotowanego kompletnie nic, wysłałam wczoraj jakieś pierwsze zapytania o nocleg na couch surfingu. Nie stresuję się, czuję wewnętrzny spokój, bo wierzę, że UDA MI SIĘ, MAM FUKSA, DAMY RADĘ, ROZWIĄZANIA MNIE SAME ZNAJDĄ, ANIOŁ STRÓŻ (LUB INNE MOCE) MNIE LUBIĄ I MNIE CHRONIĄ. To jest podejście właściwe. Nikt nie powinien sam siebie dołować i myśleć o słabych stronach, trzeba samego siebie motywować pozytywnie. Sama się tego musiałam nauczyć, nigdy mnie nikt tego pozytywnego myślenia nie nauczył, choć tu każde dziecko uczą tego rodzice.. Ale to nic, lepiej później niż wcale. Wychowuję się sama na nowo hehe Co do mojego kolegi z Teksasu to nie wiem, co robić, bo moje serce jest lekko skierowanie tu Kanadyjczykowi, choć mózg tu Teksańczykowi. Tymczasowo odkładam te wieczne sercowe rozterki na bok i skupiam się na moich nadchodzących przygodach w Kalifornii i w Nevadzie. Do Los Angeles wybieram się w celu sprawdzenia, gdzie powinnam się osiedlić „na stałe” Nowy York Czu Los Angeles?...

      Trzymajcie się ciepło i cieszcie się nadchodzącą zimą! Szczerze pozdrawiam i załączam uściski!


      Ewa aka Eve Drifter    
Polski skład w Święto Dziękczynienia


piątek, 21 października 2016

Październik z Polski na Puerto Rico przez Nowy Jork (a to dopiero początek)

Warszawa - Londyn - Toronto - Nowy Jork - Puerto Rico
      5 października wsiadłam w samolot linii lotniczych LOT i poleciałam do Londynu. W Londynie na Heathrow przesiadłam się w samolot Air Canada do Kanady. Tam zlądowałam na nocny postój w Toronto. Było to dobrą okazją do spotkania z moim znajomym Kanadyjczykiem, o którym pisałam na blogu w 2015 roku, jak złamał mi serce (był On motywem mojej drugiej podróży do Toronto). Tym razem niby nic złego nie zrobił, i „niby” wszystko było w porządku, a nawet lepiej, ale było dużo milczenia między nami. Milczenia, któremu nie ufam. Nie czułam, że między nami jest jakaś wieź wewnętrzna i brakowało szczerej, naturalnie klejącej się rozmowy, więc po tej krótkiej wizycie w Toronto mogłam jedynie powiedzieć, że mam mieszane uczucia. 
      Z Toronto poleciałam do Nowego Jorku… mojego ukochanego, najlepszego i jedynego w swoim rodzaju Nowego Jorku! Zatrzymałam się, tak jak poprzednio u Nickiego na wschodnim Manhattanie w dzielnicy Spanish Harlem. Mieszka tam teraz też moja kumpela Martyna, znana z wielu moich fotek i wpisów na blogu, a także Irina, tancerka hiphopowa z Rumunii, którą również bardzo lubię. Mieszkają tam też dwie dziewczyny z Rosji, którę już mniej lubię.

      Co ja zrobiłam w Nowym Jorku przez tydzień, który tam spędziłam? Byłam na zumbie, codziennie na siłce, na imprezce hip hopowej z Natalią z Polski, szaloną, energiczną i bardzo pozytywną osobą, którą poznałam w 2014 roku na jednej z nowojorskich imprez.
imprezka

Spanish Harlem, jedyne miejsce na świecie poza Starym Berezowem, do którego zawsze chcę wracać

Martyna się chowa

wyciskając siódme poty
 
Central Park jesienią

   Czas szybko minął, choć ja się nie spieszyłam nigdzie. Tak się złożyło, że jakiś czas temu znalazłam w Internecie bilety w mega niskiej cenie na trasie Nowy Jork – San Juan, Puerto Rico. 97 euro ($107) łącznie w 2 strony, kupiłam je od razu, choć wcale nie planowałam podróży w te strony. Znalazłam się na Puerto Rico, na Karaibach, w kraju, niezależnym i zależnym zarazem, gdzie prezydentem jest Barack Obama i styl latino splata się z amerykańską komercją. To coś dziwnego, z dwóch stron czułam niedosyt, jest trochę jak USA, ale nie ma poczucia bezpieczeństwa, są bezdomni, tacy prawdziwi nędzarze, których widziałam tylko w Latynoameryce, jest heroina i bałagan, no.. ale jedzenie w sklepach jak w markecie na Manhattanie z takimi samymi cenami. Z drugiej strony jest to świat Latino z ludźmi, którzy nie są punktualni, lubią muzykę, a salsę kochają i żyją w tropikalnym klimacie, gdzie zawsze jest gorąco. Pierwszą rzeczą, którą trzeba powiedzieć o Puerto Rico, bez samochodu to tu jak bez nogi... jest możliwe, aby się poruszać, ale łatwo nie jest. Transport publiczny międzymiastowy to coś, o czym ktoś słyszał, ale nikt nie widział.

      Ok, najpierw napiszę, gdzie się zatrzymałam. Pierwsze 2 noce spędziłam w Old San Juan – zabytkowej części stolicy u osoby z couch surfingu, a później przeniosłam się do dzielnicy tak zwanej „robotniczej”, do Santurce. W Internecie naczytałam się, że to ghetto i po nocy lepiej z domu nie wychodzić, ale po ponad tygodniu tutaj uważam, że to lekka przesada. Fakt, uważać trzeba, ale aż tak źle to nie jest. W ciągu dnia chodzę tu już nawet ze słuchawkami na uszach i IPhonem w ręce, a z nocy, to znaczy po ciemku o 9:30 wieczorem raz wyszłam nawet do sklepu sama haha co za odwaga, prawda? Mieszkam w hostelu San Juan International Hostel. W zamian za pracę na niecałe pół etatu mogę mieszkać za darmo. Kupiłam bilet na Puerto Rico na 29 dni, więc od razu byłam nastawiona na znalezienie miejsca zatrzymania, za które nie będę musiała płacić, aby odszedł mi ten wydatek. 
moja ulica

moja dzielnia Santurce

   Jestem tu już ponad tydzień. Zdążyłam już wykupić karnet na siłownię, poznać parę osób i pójść na jedną imprezę. Szczerze powiem, nie chce mi się robić tego wpisu w jakiś uporządkowany sposób, więc podążając na portorykańską zasadą numer 1. „Stress less” (tłumaczenie: „Mniej stresu”) napiszę tu zbiór ciekawostek o moich przygodach tutaj i informacji o tej karaibskiej wyspie. Na koniec wpisu rzucam prawdziwą petardę, czyli wieści, gdzie wybieram się w grudniu.
lubię jeść, wszysto i dużo, ale siłkę kocham też. Czasy się zmieniają, chudym już mało kto chce być.


sztuka lokalna



Medalia - najpopularniejsze piwo na Puerto Rico

widok na Old San Juan, starą zabytkową część miasta

Old San Juan

La Perla, tzw. ghetto, kilka ulic, które mają opinię niebezpiecznych

Ja w porcie, twarz przemęczona

Old San Juan

Mieszkanie mojego hosta



Światło na przejściu dla pieszych jest zawsze czerwone

   W tym kraju pieszy musi mieć oczy i uszy szeroko otwarte. Już to zrozumiałam, że gdy chce się przejść na drugą stronę drogi gdziekolwiek po prostu trzeba spojrzeć na kierowcę i przepuszczają, bez różnicy czy to na drodze szybkiego ruchu czy na jakiejś osiedlowej dziurawej uliczce. Jeśli z kolei widzi się przejście dla pieszych to trzeba patrzeć, kiedy samochody mają czerwone i wtedy można iść, bo dla pieszego zawsze będzie czerwone, tak tu działa sygnalizacja świetlna.
San Juan International Hostel. Tu stacjonuję. Ulica America, numer 1452!

urokliwa okolica

hostel nocą

Ja i kolega z Niemiec,chłopak ma dopiero 21 lat i to chyba była jego pierwsza podróż tak daleko z plecakiem, dałam mu wiele wskazówek i wydaje mi się, że jeszcze nie w jedną podróż się wybierze

wejście do hostelu
  


Poza sezonem turystycznym, bez transportu publicznego. Jak Ja mam tu żyć?

   Jak już zauważyłam, że hostel świeci pustkami (2 noce byłam kompletnie sama, na początku było dwóch 20-latków z Niemiec, a ostatnio przybyła nierozmowna Finka), a najbardziej zainteresowani wymianą numerów ze mną byli: kierowca autobusa, łysy paker z łańcuchem na szyi około 40-stki, kelner – łysy paker około 40-stki, recepcjonista w siłowni – lekko przy kości, z włosami około 30-stki, a sama też nie mogę się poruszać tu, bo nie mam auta a wypożyczanie jest za drogie jak na kieszeń osoby, która planuje być bezrobotna przez najbliższe miesiące. Wzięłam sprawy w swoje ręce i wzięłam telefon w ręce i …. Odpaliłam lokalnego Tindera hahahahah No i po długim researchu online znalazłam dwóch spoko kolesi. Zaczęłam gadać z obojgiem i zauważyłam wiele wspólnego. Oboje wysocy, podobny uśmiech, pochodzą z Texasu no i wyszło w rozmowie… że to bracia. Hahahaha Jeden odwiedzał drugiego, a drugi był na dłużej, go jest pilotem samolotu i jego firma go tu zesłała. Oczywiście najpierw umówiłam się z tym, co szybciej wylatuje, bo tamten drugi i tak tu będzie. Było spoko, bo poszliśmy na lokalną dyskotekę z portorykańskim reggeatonem. Jednak kompletnie nie mieliśmy o czym gadać, a ja nie lubię takiego uczucia braku tematów, więc szybko się zmyłam żegnając się lekkim przyjacielskim uściskiem, suchar sezonu po prostu. 2 dni później umówiłam się z jego bratem. Oczywiście, jako że nie mam auta, a on ma z firmy to połączyłam randkę ze zwiedzaniem. To znaczy pojechaliśmy do lasu deszczowego, bo chciałam zobaczyć wodospady. Nawet kąpaliśmy się z tym wodospadzie, ale woda była zimna. Poszliśmy leśnym szlakiem a później pojechaliśmy na jedzenie. 
El Yunque, las deszczowy

widok na las deszczowy

Wl Yunque


przemarznięci po kąpieli w wodospadzie


w świecie ludzi grubych, ale bez cellulitu


ja wypatrując tygrysów i małp. nie było jednak

hmm co to jest?

   Jak się okazało mojemu koledze, który jest tu siódmy tydzień nudzi się (ech, to życie przy hotelowym basenie, 300m od Morza Karaibskiego... też bym się nudziła, haha) i tak jak ja cieszył się z opcji pozwiedzania. Zauważyłam również,  że na pewno nie jest to babiarz, a raczej nieśmiała osoba, która do obcego nie zagada ot tak. Idąc za ciosem nasze kolejne spotkanie to była wycieczka do fabryki rumu Bacardi, który pochodzi z Puerto Rico, następnie udaliśmy się to Muzeum Sztuki Puerto Rico, na pizzę i do baru, bo było akurat ladies night, więc ja piłam cała noc za $5, choć drinki były bardzo słabe. 
fabryka Bacardi, drink powitalny. słaby

zwiedzamy


fabryka Bacardi

pani przewodniczka


jak zrobić drina?

z kumpelą na ploteczkach

 
Muzeum Sztuki Puerto Rico



w Muzeum Sztuki Puerto Rico

ekspozycja w Muzeum sztuki Puerto Rico

plaża i Ja

   Trzecia randka to była plaża, basen i jacuzzi. Kolega już na plażę przyszedł z butelką rumu haha to, to ja rozumiem. Jako, że jest to nieśmiały mężczyzna, nie doszło między nami nawet do pocałunku w ciągu żadnej z 3 randek haha Bardzo mi się z nim dobrze rozmawia, jako że ja lubię mówić, a on mówi, że dobrze mu się mnie słucha, więc myślę, że trochę jeszcze wspólnie pozwiedzamy. Zobaczę jak mi finanse na to pozwolą, bo takie czasy nastały, że trzeba raz na jakiś czas za siebie zapłacić, nie mam zamiaru na kimś non stop żerować, bo mi honor na to nie pozwala. Kolega jest pilotem samolotów transportowych, więc myślę, że na pewno sporo zarabia, a Ja jestem bezrobotną z Polski, ale swoimi przygodami i tak fascynuję większość ludzi. Żyję po swojemu i tyle. Moje życie jest  bogate, ale w przeżycia i przygody – mój wybór.  

   Puerto Rico ma piękną przyrodę. Poza tym jest tu tak silny wpływ USA, że nie ma aż takiego latino klimatu, jaki czułam w Ameryce Centralnej lub w Meksyku. Mimo wszystko cieszę się z mojej decyzji Siedzę teraz na tarasie w hotelu, jest upał, a powietrze jest ciężkie i pocę się. Jestem na Karaibach, poznaję świat, życie na Puerto Rico. Jedzenie mnie tak nie zaskakuje, jako ż na Manhattanie mieszkałam w portorykańskiej okolicy, więc już nie raz raczyłam się pieczonymi bananami, smażonym mięsem itp. Popisałabym jeszcze, ale pora iść na siłkę (zainwestowałam w karnet). 
Playa de Isla Verde

Playa de Isla verde

sztuka miasta

dzielnica Santurce, tu mieszkam

Santurce



Co dalej?

   Ok! Odpalam petardę. Mój kumpel, u którego mieszkam w NYC i zarazem najwięcej podróżująca osoba, jaką znam, czyli Nicky zapytał mnie już jakiś czas temu, czy zostałabym w listopadzie w Nowym Jorku i pomogła mu odnowić jedno z jego mieszkań, które wynajmuje. On podróżuje ciągle, więc rozmawialiśmy o tygodniu w listopadzie, tygodniu przerwy, później dwóch tygodniach i na koniec tygodniu pod koniec grudnia. Od razu i tak się zaoferowałam, że pomogę. To mój kumpel, I komu jak komu, ale jemu czuję sie zobligowana pomóc. Nicky to jedna z osób, na którą mogę liczyć w większości sytuacji. On znając mnie zaledwie 4 dni w 2014 roku zaoferował mi opcję mieszkania na Manhattanie w zamian za pomoc w jego biznesie. Aby wyprzedzić myśli niektórych czytelników, nie było, nie ma i nie będzie miedzy nami amorów, jesteśmy kumplami i tyle. Jako, że w listopadzie są moje urodziny i ze względu na ten remont „musiałabym” (haha co za poświęcenie z mojej strony) spędzić je w Nowym Jorku, Nicky postanowił zrobić mi prezent w podziękowaniu za pomoc przy remoncie. Kupił mi bilet do Los Angeles!!!! na koniec listopada z powrotnym z Las Vegas to Nowego Jorku na dzień przed Bożym Narodzeniem! Nie mogłam uwierzyć, że on na serio zrobił mi taki prezent, aż nie zobaczyłam wiadomości z biletem na moim mailu. W tym roku poza Świętem Dziękczynienia i Bożym Narodzeniem w Nowym Jorku, wygrzewaniem się na karaibskich plażach Puerto Rico, czeka mnie wizyta w Hollywood, plażach LA i w kasynach Las Vegas! Zastanawiam się nad podróżą nad Wielki Kanion i do Doliny Śmierci, bo to stosunkowo blisko od Vegas. Nadszarpnęłoby to mój topniejący budżet, ale z drugiej strony, życie jest jedno i może potrwać albo jeszcze tylko parę chwil, albo kilkadziesiąt lat, kto to wie, a młodości i zdrowia, które i tak zaczyna już trochę szwankować, co mnie niepokoi, nikt nie odda. Pewnie wybiorę się tam, mimo wszystko. 


      Cieszę się, że tak potoczyły się moje losy i ufam drodze, którą podążam. Na wszystko przychodzi właściwa pora, „stress less”, jak to mówią na Puerto Rico. Wróżba z chińskiego ciasteczka, które kupiłam 3 dni przed wylotem z Polski w markecie w Białymstoku, mówiła:
„Czeka Cię podróż, która przyniesie szczęście. Otoczysz się ludźmi, którzy pomogą Ci zdobyć duże pieniądze.” A chińskie ciasteczko przecież wie najlepiej, prawda?
dowód, że nie fantazjuję z tym ciasteczkiem

Bronx i Ja, Nowy Jork to stolica świata i to są fakty. Tu wszystko może się zdarzyć, nawet ja mogę zostać fotomodelką na Bronxie hehe