poniedziałek, 10 marca 2014

Gdzieś nad jeziorem Atitlan w Gwatemali

   Po podróży milionem chicken busów, bo przecież większość kierowców zanim wsiądę do busa, upiera się, że jedzie tam, gdzie ja muszę dotrzeć, a później, gdy autobus ruszy okazuje się, że jednak jedzie gdzie indziej, a za bilet tak czy siak muszę zapłacić.
   Najpierw udałam się do miejscowości Panajachel, gdzie pobiłam kolejny rekord niskiej ceny, zatrzymując się w Villa Lupita (poleconej przez banita.travel.pl –moją nową blogową ziomalkę) za 40 quetzali (16 złotych) w prywatnym pokoju z małym tarasem, szybkim wifi i darmową kawą i herbatką, gdzie właścicielka cały czas zwracała się o mnie per „Señora”. Urocze miasteczko sprawiało wrażenie bezpiecznego. Nawet wysiadając z busika pomyślałam, że to najbezpieczniejsze miejsce w Gwatemali. Poszłam na dwugodzinny spacer głównymi uliczkami. Gdy wróciłam, zatrzymałam się prawie przy samym hostelu, aby coś zjeźć i zauważyłam, że mam przecięty perfidnie plecak. Takie oto są skutki chwilowej ufności do miejsca. 
   Istnieją 2 opcje, jak to nastąpiło:
1 scenariusz. W chicken busie, który jechał do Panachatel zaczęłam rozmawiać z pewnym typowym Gwatemalczykiem metr pięćdziesiąt w kapeluszu. Mario –tak miał na imię, poszedł ze mną znaleźć hostel. Następnie poszliśmy razem przejść się główną ulicą, aby mógł pokazać mi, gdzie jest port, z którego odpływają łódki do innych możliwości. Jak na Gwatemalczyka był całkiem bystry i nie podrywał mnie, więc nie miałam nic przeciwko. Po jakiejś godzinie go spławiłam, bo chciałam sama się tym miejscem nacieszyć. On zmieszał się, ale zrozumiał i poszedł sobie. Ludzie z Gwatemali mi mówili wielokrotnie, żeby nie zaznajamiać się z ludźmi poznanymi w miejscach typu chicken bus. Pierwszą opcją jest taka, że on próbował mnie okraść.
2 scenariusz. Później spacerowałam sama, trzymałam plecak z boku. Rozglądała się po sklepikach. Nie wiem kiedy, bo nic nie czułam, ktoś mógł próbować mnie okraść. Miałam przecięt 3 warstwy materiału.
Ja w porcie w Panajachel. Look turystyczno -gangsterski

Mario -do dziś nie wiem, złodziej czy przyjaciel.

   Dzięki Bogu pieniądze miałam tradycyjnie w staniku, a aparat i telefon w małej kieszonce w głąbi plecaczka od wewnętrznej strony. Nic mi nie zginęło, a jedyną stratą jest zniszczony plecaczek w piękną panterkę, prezent od mojej przyjaciółki Ilony. Mam jednak nauczkę na przyszłość. Aby ukarać miejscowość Panachachel za tę akcję postanowiłam nie robić tam zdjęć. Zrobiłam może z 5 tylko.
Co z tego, że 2 i pół godziny czekałam na odpłynięcie łódki, która kursuje co godzinę. Ludzie się nie przepracowują w Panajachel.
   Następnego dnia popłynęłam do innego miasteczka nad jeziorem Atitlan, San Jan la Laguna. W końcu, jak za dawnych pięknych czasów przenocowałam 2 noce za darmo u Austriaczki z couchsurfingu, Evelyn. No może nie do końca za darmo, bo w zamian za nocleg przeprowadziłam tańce animacyjne, czyli mini disco dla dzieci z wioski. Evelyn robi bardzo dużo dla ludzi z San Juan i jest to dosyć ciekawe i szalechetne. Ma ekologiczny hostel (na przykład w toalecie nie używa się wody, tylko sypie się trociny, aby powstał kompost, wykorzystuje też energię słoneczną), ma wegetariańską restaurację, wielką posesję, prowadzi darmowe lekcje angielskiego dla dorosłych oraz różne zajęcia dla dzieci, jak nauka recyclingu (co jest tam bardzo potrzebne). Stresowałam się, czy dzieciaki zareagują tak jak w Europie i czy w ogóle ktoś przyjdzie. W ciągu dnia poszłam z Evelyn i jej kolegą do dwóch lokalnych podstawówek ogłosić się z zajęciami. Jak się okazało, przyszło prawie 40 dzieci. Niesamowite i bezcenne doświadczenie. Poznałam wiele osób i zobaczyłam bardzo ciekawą stronę Gwatemali, no może poza bezczelną próbą okradzenia mnie, ale jak widać, nie ze mną takie numery, nic mi nie zginęło.
lekcje angielskiego

akcja mini disco
mini disco

   Będąc nad jeziorem Atitlan zaczęłam poważnie obmyślać, jak dostać się do Salwadoru. Prywatne busy dla turystów jeżdżą tylko do jednej miejscowości przy plaży, a mi po przeczytaniu paru blogów, marzyła się wyprawa do Parku Narodowego El Imposilble, czyli parku o nazwie Niemożliwe. Poza tym cena prywatnego busu to 40 dolarów, plus chicken busy za około 12 złotych łącznie. Uznałam, że udam się do małej miejscowości Monterrico nad morzem blisko granicy, aby tam obmysleć plan, choć nad głową nie zapalała mi się żadna lampka. Co z tego wyszło i czemi tam utknęłam na chwilę, dowiecie się w kolejnym poście.

jezioro Atitlan
jezioro Atitlan widziane w łódki

Rada driftera na dziś:

TESTUJ co jakiś czas, wedle możliwości AKTYWNOŚCI I ZAJĘCIA, które są DARMOWE, bo zazwyczaj SĄ CIEKAWE i mogą najbardziej zaskoczyć.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz