Po podróży milionem chicken busów, bo przecież większość
kierowców zanim wsiądę do busa, upiera się, że jedzie tam, gdzie ja muszę
dotrzeć, a później, gdy autobus ruszy okazuje się, że jednak jedzie
gdzie indziej, a za bilet tak czy siak muszę zapłacić.
Najpierw udałam się do miejscowości
Panajachel, gdzie pobiłam kolejny rekord niskiej ceny, zatrzymując się w Villa
Lupita (poleconej przez banita.travel.pl –moją nową blogową ziomalkę) za 40
quetzali (16 złotych) w prywatnym pokoju z małym tarasem, szybkim wifi i darmową
kawą i herbatką, gdzie właścicielka cały czas zwracała się o mnie per „Señora”.
Urocze miasteczko sprawiało wrażenie bezpiecznego. Nawet wysiadając z busika
pomyślałam, że to najbezpieczniejsze miejsce w Gwatemali. Poszłam na
dwugodzinny spacer głównymi uliczkami. Gdy wróciłam, zatrzymałam się prawie
przy samym hostelu, aby coś zjeźć i zauważyłam, że mam przecięty perfidnie plecak.
Takie oto są skutki chwilowej ufności do miejsca.
Istnieją 2 opcje, jak to nastąpiło:
1
scenariusz. W chicken busie, który jechał do Panachatel zaczęłam rozmawiać z
pewnym typowym Gwatemalczykiem metr pięćdziesiąt w kapeluszu. Mario –tak miał
na imię, poszedł ze mną znaleźć hostel. Następnie poszliśmy razem przejść się główną
ulicą, aby mógł pokazać mi, gdzie jest port, z którego odpływają łódki do
innych możliwości. Jak na Gwatemalczyka był całkiem bystry i nie podrywał mnie,
więc nie miałam nic przeciwko. Po jakiejś godzinie go spławiłam, bo chciałam sama się tym miejscem nacieszyć. On zmieszał się, ale zrozumiał i poszedł sobie.
Ludzie z Gwatemali mi mówili wielokrotnie, żeby nie zaznajamiać się z
ludźmi poznanymi w miejscach typu chicken bus. Pierwszą opcją jest taka, że on
próbował mnie okraść.
2 scenariusz.
Później spacerowałam sama, trzymałam plecak z boku. Rozglądała się po
sklepikach. Nie wiem kiedy, bo nic nie czułam, ktoś mógł próbować mnie okraść.
Miałam przecięt 3 warstwy materiału.
Ja w porcie w Panajachel. Look turystyczno -gangsterski |
Mario -do dziś nie wiem, złodziej czy przyjaciel. |
Dzięki Bogu pieniądze miałam tradycyjnie w
staniku, a aparat i telefon w małej kieszonce w głąbi plecaczka od wewnętrznej strony.
Nic mi nie zginęło, a jedyną stratą jest zniszczony plecaczek w piękną panterkę,
prezent od mojej przyjaciółki Ilony. Mam jednak nauczkę na przyszłość. Aby
ukarać miejscowość Panachachel za tę akcję postanowiłam nie robić tam zdjęć. Zrobiłam może
z 5 tylko.
Co z tego, że 2 i pół godziny czekałam na odpłynięcie łódki, która kursuje co godzinę. Ludzie się nie przepracowują w Panajachel. |
Następnego dnia popłynęłam do innego
miasteczka nad jeziorem Atitlan, San Jan la Laguna. W końcu, jak za dawnych
pięknych czasów przenocowałam 2 noce za darmo u Austriaczki z couchsurfingu,
Evelyn. No może nie do końca za darmo, bo w zamian za nocleg przeprowadziłam
tańce animacyjne, czyli mini disco dla dzieci z wioski. Evelyn robi bardzo dużo
dla ludzi z San Juan i jest to dosyć ciekawe i szalechetne. Ma ekologiczny hostel (na
przykład w toalecie nie używa się wody, tylko sypie się trociny, aby powstał
kompost, wykorzystuje też energię słoneczną), ma wegetariańską restaurację, wielką
posesję, prowadzi darmowe lekcje angielskiego dla dorosłych oraz różne zajęcia
dla dzieci, jak nauka recyclingu (co jest tam bardzo potrzebne). Stresowałam
się, czy dzieciaki zareagują tak jak w Europie i czy w ogóle ktoś przyjdzie. W
ciągu dnia poszłam z Evelyn i jej kolegą do dwóch lokalnych podstawówek ogłosić
się z zajęciami. Jak się okazało, przyszło prawie 40 dzieci. Niesamowite i
bezcenne doświadczenie. Poznałam wiele osób i zobaczyłam bardzo ciekawą stronę
Gwatemali, no może poza bezczelną próbą okradzenia mnie, ale jak widać, nie ze mną
takie numery, nic mi nie zginęło.
lekcje angielskiego |
akcja mini disco |
mini disco |
Będąc nad jeziorem Atitlan zaczęłam poważnie
obmyślać, jak dostać się do Salwadoru. Prywatne busy dla turystów jeżdżą tylko
do jednej miejscowości przy plaży, a mi po przeczytaniu paru blogów, marzyła
się wyprawa do Parku Narodowego El Imposilble, czyli parku o nazwie Niemożliwe. Poza tym cena prywatnego busu to 40 dolarów, plus
chicken busy za około 12 złotych łącznie. Uznałam, że udam się do małej miejscowości Monterrico nad morzem blisko granicy, aby tam obmysleć plan, choć nad głową nie zapalała
mi się żadna lampka. Co z tego wyszło i czemi tam utknęłam na chwilę, dowiecie się w kolejnym poście.
jezioro Atitlan |
jezioro Atitlan widziane w łódki |
Rada
driftera na dziś:
TESTUJ co jakiś czas, wedle możliwości AKTYWNOŚCI I ZAJĘCIA, które są DARMOWE, bo
zazwyczaj SĄ CIEKAWE i mogą najbardziej zaskoczyć.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz