poniedziałek, 21 kwietnia 2014

ESP: 3 de abril -?, NUEVA YORK, Estados Unidos

   Nunca no esperaba que voy hacer esta locura… y perder mi vuelo a Polonia! En 3 de abril llegue a Manhattan y pensaba que voy a quedarse 5 dias y estoy ya aqui tercera semana. Solo Dios sabe cuando tiempo voy a pasar aqui. Me quede en casa de mi host de Couch Surfing Nicky. Le ayudo un poquito y por eso puedo quedarse aqui mas tiempo. No me paga nada y no trabajo, sigo como turista y salgo muchisimo a fiestas a las mejores clubes totalmente gratis, porque mi amiga es una festejera y entramos y bebemos gratis. El mundo es lleno de buena gente. Que yo puedo decir, estoy enamorada en vida en Nueva York. Ciudad tiene su magia, la gente esta alegre, no hay invidia. Nueva York es una mezcla de todas culturas del mundo, es capital del mundo! Cada dia estoy normalmente feliz, feliz en vida diaria.

   Quiero oficialmente decir que aqui con este post cierro mi primera etapa de viaje y no voy escribir mas en espanol. Ahora voy a escribir en ingles y en polaco. Gran mayoria de mis amigos hispanohablantes tambien entiende ingles, pero poco de mis amigo que hablan igles no entende espanol, por eso decidi cambiar idioma. Hago a veces errores hablando ingles, pero no pasa nada, tambien eso va a ayudarme mejorar nivel de mi ingles. Espero que Ustedes me entenderan y van a seguir leyendo mi blog. Les prometo que estara como siempre super excitante. Tambien voy a poner mas fotos de mis viajes en i funpage en facebook. 
   Vida es una sola y hay que aprovecharla al tope!







piątek, 18 kwietnia 2014

"Jeśli uda Ci się w Nowym Jorku, uda Ci się wszędzie!"

   Do Nowego Jorku przybyłam 3 kwietnia 2014 roku w godzinach popołudniowych. Mój autobus zatrzymał się na Manhattanie, kilka ulic od Broadwayu i Piątej Alei. Na powitanie jeszcze bardziej niefortunnie rozerwał się mój plecak, urwała się szelka. Związałam na supeł szelki i poszłam. Poszłam szybko, bo w Nowym Jorku wolne spacery w godzinach szczytu blokują ruch uliczny. Trzeba zejść na bok chodnika albo w jakąś wnękę, aby nie utrudniać drogi innym. Dzień był słoneczny, a rześkie powietrze zmieszane z ulicznym smogiem schładzało pot szybko maszerujących Nowojorczyków.

   Znalazłam mieszkanie mojego hosta z Couch Surfingu (tak, znów nocowałam za darmo). Nie było to takie trudne. W Nowym Jorku ulice mają numery i są często pod kątem prostym, więc złapanie orientacji w terenie to nie jest wielki, intelektualny wyczyn. No i zaczęło się… Zaczęło się życie na Manhattanie. Mieszkanie było jak komuna, wciąż ktoś przychodził i wychodził, w samym salonie były 4 kanapy. Jedną z nich zajmowałam ja. Nicky ma status ambasadora na Couch Surfingu. Zasłużył sobie na to goszcząc w swoim domu kilkaset osób, a także organizując spotkania couch surferów z Nowego Jorku. Od razu zostałam częścią jakiejś grupy i poznałam  bardzo szybko wiele osób. Czuję się szczęściarą, bo mieszkanie Nickiego (gdzie mieszkam do dziś) znajduje się 2 przecznice od Central Parku, na wprost stacji metra, we wschodnim Harlemie, czyli tłumacząc po chłopsku w środkowej części Manhattanu, gdzie jest łatwo wszędzie dotrzeć, a okolica jest spokojniejsza i ludzie nie gnają tu jak szaleni.
   Zaczęłam turystycznie, od zwiedzenia głównych atrakcji. Numerem 1. na mojej liście była Statua Wolności, która mieści się na małej wyspie. Statek na tę wyspę był jednak płatny, a na inną przepływającą blisko statuy był za darmo. Oczywiście jak zwykle opcja „za darmo” wygrała. Popłynęłam na Staten Island i po drodze jakiś student narobił mi zdjęć. Był to deszczowy, mglisty dzień, więc szału nie było. Student chciał zaprosić mnie na pizzę, ale jednak nie przekonał mnie. Później przyszła kolej na inne atrakcje, jak Central Park, Word Trade Center, Wall Street, Most Brookliński.
Wolność i swoboda :)
Most Brookliński
Ta ulica to finansowe centrum świata. Witam na Wall Street
Drapacze chmur giną w smogu. Gdzieś przy World Trade Center

   Zdziwiło mnie, że tym razem przypadkowi ludzie, jak sprzedawcy w sklepach czy osoby rozdające ulotki zakładali przez pierwsze dni mojego pobytu, że jestem Francuzką, a nie jak zazwyczaj Włoszką, Brazylijką czy Rosjanką. Chyba przez to, że byłam jeszcze niepewna swego i trochę zagubiona na początku, mój akcent brzmiał inaczej. Piszę ten post po 2 tygodniach spędzonych w tym magicznym mieście, które nigdy nie śpi. Już powoli złapałam wiatr w żagle i jak za starych czasów w większości miejsc w krajach amerykańskich ludzie zakładają, że jestem z Brazylii. W meksykańskim spożywczaku na sąsiedniej ulicy, w którym często coś kupuję, pani sprzedawczyni z Meksyku zauważyła, że trochę inaczej mówię po hiszpańsku mówię przez ten brazylijski akcent. Najśmieszniejszą sytuację miałam 2 dni temu, gdy z punkcie obsługi jednej z sieci telefonicznych przy zmianie z karty na abonament dwójka sprzedawców pochodzących z Puerto Rico przekonywało mnie, że będę miała darmowe sms-y za granicę, w tym do Brazylii i gdy zapytałam o ceny połączeń, oni zapytali „Ale lokalnych czy do Brazylii?”. Rzecz w tym, że w każdym języku, w którym się komunikuję zawsze mam ten sam podlaski zaciąg. Podlaskie „śledzikowanie” przypomina akcent w brazylijskiej odmianie portugalskiego. Jest to tak śmieszne, że aż nie mam najmniejszego zamiaru pracować nad zmianą akcentu.
   Nowy Jork jako miasto jest nie do opisania. Tu trzeba być, aby to zrozumieć. Mieszka tu 8 milionów mieszkańców (plus „turyści” jak ja, może kolejne kilka milionów), czyli są to 4 Warszawy, a w rzeczywistości może nawet z 6.
Typowe nowojorskie śnaidanie w biegu. Kawa i bajgiel z serem lub masłem.

Międzynarodowy dzień walki na poduszki
   W pierwszą sobotę mojego pobytu w NYC wypadał Międzynarodowy Dzień Walki na Poduszki. Oczywiście poszłam w nim uczestniczyć. Było to szalone i wcale nie takie bezpieczne, bo mój host Nicky złamał ząb w czasie tych walk. Było śmiesznie i wyczerpująco. Jakieś kilkaset osób okładających się poduszkami na Washington Square. Oto kilka fotek z imprezy.



 Życie nocne Nowego Jorku
   Słyszałam od kilku osób wcześniej, że Las Vegas jest miejscem, gdzie dziewczyna na imprezie zapłaci tylko za swój strój i taksówkę. Przekonałam się, że tym miejscem jest jednak Nowy Jork. Jedna z moich współlokatorek, z pochodzenia Polka, która od 3 roku życia mieszkała w Niemczech, Martyna to osoba kochająca i znająca życie nocne miasta. Zabrała mnie 2 razy ze sobą. W Nowym Jorku bardzo ciężko jest wejść przypadkowej osobie do dobrego klubu. Działa to tak, ze kluby mają swoich promotorów, którym się płaci za przyprowadzenie na imprezę dobrze prezentujących się osób, które będą bawiły się za darmo. Na koniec okazuje się często, ze połowa osób w klubie to tacy goście. Właściciele klubów czasem dają wytyczne, że dziś chcą dziewczyny w czarnych sukienkach, albo tylko blondynki itp. Później od takich dziewczyn nic się nie oczekuje, nikogo nawet nie obchodzi twoje imię itp. Ważne, ze jesteś, pasujesz do koloru ścian itp. i pijesz drogie alkohole za darmo, a jak ktoś tu przyjdzie to uzna, że fajni ludzie tu chodza i wróci. Liczy się chyba lans. Ciężko jest tylko znaleźć dojścia, aby być w tej wąskiej grupie, ale widać kolejny raz mi się poszczęściło, że moja współlokatorka to właśnie jedna z takich imprezowiczek. Po nitce do kłębka poznałam na drugiej imprezie innego promotora, pewnego chłopaka z Dominikany, który po dwóch dniach zaprosił mnie na imprezę, gdzie wśród gości był między innymi Busta Rhymes. Ja jednak nie poszłam, bo nie miałam z kim (nie można iść z kimkolwiek), bo jeszcze przez dwa tygodnie nie poznałam imprezowych koleżanek poza Martyną, która szła w inne miejsce i Nicole, która była już na Florydzie. No, ale to nic, mam nadzieję, że Busta Rymes nie załamał się, że mnie nie było i impreza przebiegła bez zakłóceń. Myślę, że po 15 imprezach zacznę chodzić sama, bo już będę znała wystarczająco osób, ale dwie to za mało.
   Jeśli chodzi o imprezy, wyglądają one jak wyjęte prosto z amerykańskich teledysków, jest blichtr, błysk, dolary, tancerki i fajerwerki. Podoba mi się, ludzie są dla mnie sympatyczni. W całym Nowym Jorku, ludzie są po prostu mili dla siebie. Nikt nie ocenia, a faceci w klubie rozmawiają normalnie z dziewczyną, a nie jak z kawałkiem mięsa, nawet ci, którzy uchodzą na assholes zachowują pewien poziom. Po Ameryce Środkowej, gdzie mężczyźni macho byli wulgarni i prostaccy, podoba mi się zachowanie kolesi w USA, którzy są szarmanccy i ciekawi w rozmowie, nie mówiąc już o wiele lepszej prezencji. Tyle to o nocnym życiu miasta.
 
Ostatni dzień okazał się pierwszym…
   8 kwietnia miałam bilet na lot do Polski. 7 kwietnia cały dzień chodziłam ulicami Nowego Jorku w deszczu i w chłodzie. Nie chciałam opuszczać tego miasta uśmiechów, marzeń, ciężkiej pracy, walki, łez szczęścia i nieszczęścia. Przypominały mi się pierwsze sceny filmu Burlesque z Christiną Aquillerą, a szczególnie jedna scena. Główna bohaterka mieszka w małym mieście gdzieś w jednym ze stanów bez perspektyw, dochodzi do momentu w swoim życiu, że potrzebuje zmiany i nie wytrzymuje szarej rzeczywistości. Idzie na stację autobusową i kupuje bilet do Los Angeles. Kasjerka się pyta „W dwie strony?”, a ona odpowiada „Żartuje pani?”. Tak ja się czułam 7 kwietnia. Myślałam, czy ja na głowę upadłam. Jestem w stolicy świata, w Nowym Jorku i mam wracać jutro do Polski, gdzie i tak nic mnie nie czeka, ani nie mam pracy znalezionej, ani mieszkania, ani chłopaka. Pieniądze nie grały roli, choć już ich mi mało zostało, po co mi one. Do grobu nie zabiorę ich przecież, a jak mi naprawdę zabraknie to pójdę do pracy i zarobię na nowo. Życie jest tu i teraz i żadnego dnia nie odzyskam. Po całym dniu spacerów i przemyśleń w samotności poszłam na hamburgera i na miejscu w barze spotkałam mojego hosta Nickiego wraz z jedną dziewczyną z Niemiec i jedną nie wiem skąd. Wylałam im me gorzkie żale, tak jak opisałam powyżej na blogu. Nicky to inteligentny człowiek, który podróżował bardzo dużo (45 państw), niskobudżetowo jak ja. Rozumiał chyba więc, co się dzieje teraz w mojej podróżniczej głowie. Spojrzał na mój wyraz twarzy zbitego psa i wypalił do mnie, czy nie chcę zostać dłużej za drobną pomoc. „Dłużej” oznaczało kilka miesięcy. Muszę dodać, ze mój host ma 6 mieszkań, które wynajmuje na dni. Za pomoc w ogarnięciu dwóch mieszkań, zmianę pościeli, posprzątaniu i daniu kluczy nowym gościom, mogłabym za darmo mieszkać. Nie płaciłby mi nic za to oczywiście ni centa, ale na kanapie mogłabym spać. (Chcę zaznaczyć, że pokój w tej lokalizacji kosztuje 1200 dolarów miesięcznie.) Czułam się, jakbym Boga za nogi złapała. Od razu powiedziałam „tak” i zamiast się pakować, 8 kwietnia rano poszłam do supermarketu kupić zapas kosmetyków i trochę jedzenia, bilet miesięczny (112 dolarów –zdzierstwo) i amerykański numer telefonu. Zostałam na Manhattanie!!! Radość? To słowo nie opisuje mego stanu. Zwykłe życie mnie cieszy. Jak mi coś odbije to później polecę do Kaliforni i zwiedzę Los Angeles, Las Vegas i San Francisco, a jak już do końca postradam zmysły (i okradnę chyba bank… pamiętajcie, darczyńcy mile widziani, numer konta mogę podać z mailu hehe) to do Kolumbii wyruszę tańczyć salsę. Człowiek to nie kot i nie ma 7 żyć (czy 9) i nie ma co żałować decyzji, póki zdrowie dzięki Bogu dopisuje trzeba korzystać. Ja tam mam w sobie dużo wiary i patrzę pozytywnie. Teksty w stylu „To wina losu”, „Mam pecha”, „Nie mam zdrowia”, „Zawsze wiatr w oczy” wyprowadzają mnie z równowagi. Jak ktoś ciągle widzi przed sobą widmo nadchodzącego nieszczęścia to sam je przywoła, a jak ktoś widzi, że ludzie są dobrzy i zawsze jest jakaś droga do spełnienia planów, a uśmiech bez powodu to piękna sprawa to życie będzie samo podsuwało pomysły. Nie wiem jak to działa, ale to działa! Siła pozytywnego myślenia J Może kiedyś książkę o tym napiszę (kiedyś).

Kulturowy kocioł
   Nowy Jork to mieszanka wszystkich narodów świata. Dzielnica Greenpoint jest jak małe polskie miasteczko, jak moja rodzinna Hajnówka. Nawet jest tu sklep Biedronka! Najlepszego schabowego w swoim życiu zjadłam w polskie jadłodajni wyjętej prosto z czasów komuny na Nassau Avenue na Greenpoincie za 8 dolarów! W miejscu, gdzie mieszkam na Manhattanie (East Harlem) jest dużo Latynosów, więc na każdym rogu sprzedają tacos i burritos. Jakieś 10-15 ulic dalej zaczyna się czarny Harlem, taki stereotypowy w grupkami kolesi stojących na ulicy w złotych łańcuchach i innych grających ciągle w kosza pomiędzy bordowymi blokami. Wcale nie jest niebezpiecznie, raz pomyliły mi się stacje i tam wysiadłam. Nie dość, że są tam sklepy ze świetnymi ubraniami, to ludzie są mili. Jacyś uliczni blokersi zagadywali w stulu „What’s up?” (jak tam?) czy typowo „God bless you gorgeous” (niech Bóg Cię błowosławi piękna). Ja odpowiadałam kulturalnie „Dziękuję”. Potem padała typowa powtarzająca się odpowiedź na Manhattanie „Nie, to ja Dziękuję Bogu, że Cię zobaczyłem”. Czy to się dzieje naprawdę? Ludzie są tu mili i nie rzucają sobie kłód pod nogi (chyba, że niektórzy (ale nie wszyscy) Polacy walczący o pracę w restauracji, przy sprzątaniu czy sklepie na Greenpoincie, bez urazy dla tych nienawistnych ludzi, którzy wykonują takie prace).  
Jak miło było kupić sobie mojego ulubione Tymbarka arbuzowego z wróżbą na kapslu i do tego krówki :) Mniam

Polak na Greenpoincie z głodu nie zginie
Jak dobrze, że Biedronka jest tak blisko! (może za reklamę mi zasponsoruje bon na polskie jadło na obczyźnie, byłoby miło)


*          *          *
   To miasto zdobyło moje serce! Aj law ju Nju Jork <3

   Mój pierwszy wpis z Nowego Jorku jest dosyć chaotyczny, bo chcę opisać moje pierwsze doświadczenia i przemyślenia na bardzo odrębne tematy. Kolejne posty będą już z pewnością konkretniejsze. No dobra, kogo ja oszukuję, taka chwila może nie nastąpić. W głowie chaos, w życiu chaos, na blogu chaos.

Rada driftera na dziś:

Oklepane, ale co tam, i tak lubię to: ŻYCIE NALEŻY PRZEŻYĆ, A NIE PRZECZEKAĆ. 

Time Square o tym wie.
PS. Zapraszam do polubienia mojej strony na facebooku. Jest tam więcej zdjęć i informacji.

niedziela, 13 kwietnia 2014

ESP: 2-3 de abril, WASHINGTON, Estados Unidos

   Vino el tiempo para visitar el capital de Estados Unodos! Asi es! J De Atlanta tome bus a Washington. Tuve mucha suerte, porque mi host de couch surfing era super bien organizado y me ayudo muchisimo. Que mas, vivi en una localizacion super buena, en camino recto a White House, en calle 16! Sali de apartamento, camine recto 25 minutos y estuve al frente de casa del presidente. Eso puedo llamar solo suerte. Mi host Alex crecio en Nueva York por eso es acostubrado hacer todo rapido y no perder tiempo, asi como se vive en estilo de Nueva York, super rapido. Yo todavia vivia en ritmo latino, siempre siesta y descanso.
   Washington tiene adificios y monumentos mas que impresionantes. Mucho organizaciones internacionales mas importantes tiene aqui su sus departamientos. De todo mas me gusto mas El Capitol. Ciudad es limpio y no se nota aqui la cultura de calle, como graffiti etc. Aqui existe la cultura de trabajo y cosas tienen buena calidad. Hay que decir tambien que en DC (como la gente local llama Washington) es mas caro. Estoy contenta que visite Washington pero no puedo imaginarme viviendo asi, porque yo no soy bastante organizada para vivir aqui.

   Pase en Washington tiempo alegre y interesante. Voy a tener buenos recuerdos de capital de “Gringolandia”. Tengo que decir gran gracias a mi host de couch surfing, Alex era un tour guide de primera liga! J





piątek, 11 kwietnia 2014

Z kasą i z klasą, czyli WASZYNGTON

   Stresowałam się przed podróżą do Waszyngtonu. Nie ma to tamto, to już wielki świat. Idąc za ciosem kolejny raz znalazłam darmowy nocleg w Stanach. Do tej pory nie zapłaciłam w USA ani za jedną noc, kocham społeczność międzynarodową podróżników –couch surferów!). Tym razem trafił mi się bardzo zorganizowany gospodarz, który kilka razy upewnił się, czy wiem jak dotrzeć, o której godzinie będę itp. To był typ perfekcjonisty żyjącego szybko, bo wychował się w Nowym Jorku. Ja po Ameryce Centralnej, wiecznym stanie siesty i kompletnym braku pośpiechu ani wyczucia czasu, nie potrafiłam się przestawić na ten szybki tryb świata krajów rozwiniętych. Pierwszego wieczoru Alex – mój host zabrał mnie do marokańskiej restauracji, później do typowej kawiarni w centrum i piwiarni z pięknym widokiem na imprezowe centrum miasta. Właśnie… „imprezowe” w Waszyngtonie oznacza to jazzowe klubokawiarnie i klimat elegancko–hipsterski. Miasto jest bardzo zadbane i czyste, zorganizowane tak jak mój host i eleganckie. Nie widziałam tam sztuki ulicznej, jak na przykład graffiti.
   Następnego dnia udałam się sama na całodzienne zwiedzanie. Myślałam, że w ciągu jednego dnia zdążę zobaczyć główne atrakcje. Jednak mogę stwierdzić, że na zwiedzenie pobieżne, pomijając wiele muzeów i idąc tylko do wybranych 3 dni byłyby idealnym rozwiązaniem. Miałam to szczęście, że mój host mieszkał w prostej linii od Białego Domu, czyli przy ulicy 16. Wyszłam z budynku, poszłam przed siebie i po 25 minutach stałam przed Białym Domem. Rok temu nawet mi przez głowę by to nie przeszło, że to się wydarzy, gdy pracowałam na Malcie. Wówczas myślałam, że wybiorę się do Brazylii na jakiś wolontariat. Tak to jest, w głowie można ułożyć 100 scenariuszy swojej przyszłości, a spełni się 101. No, ale abstrahując od filozoficznych rozważań i powracając myślami do Waszyngtonu, okolica Białego Domu to dobry punkt na rozpoczęcie zwiedzania. Bez potrzeby korzystania z autobusów można zobaczyć główne atrakcje. Na mnie największe wrażenie zrobił Kapitol. Często, gdy jakiś korepsondent przemawia we wiadomościach w TVP1 czy TVN w tle widać właśnie Kapitol. 
   W parku Mali, czyli parku na około tych wszystkich atrakcji jest wiele pomników. Jeden pomnik był dla mnie szczerze wyjątkowy. Na wprost Białego Domu jest skwerek, gdzie w kazdym rogu jest jakiś pomnik. Głównie byłych prezydentów lub symbolizujących ważne dla Ameryki wydarzenia. Wśród nich stoi pomnik Kościuszki z napisem "Son of Poland", czyli "Syn Polski". Mimo, iż nie jestem wzorem patriotyzmu i jak moja biografia pokazuje, wolę styl życia, którego w Polsce nie doświadczę (chwil takich jak uśmiech obcej osoby na ulicy itp.), aż łzy mi do oczu nabiegają, gdy widzę taki polski akcent. Na wprost Białego Domu, gdzie codziennie pojawiają się setki lub tysiące turystów ktoś docenił Polaka Tadeusza Kościuszko. To samo czułam w Mexico City, gdzie w samym sercu miasta przy głównym, największym kościele zobaczyłam pomnik Jana Pawła II, którego Meksykanie doceniają na równi z Polakami. To tylko symbole, ale zawsze miło je zobaczyć. Miałam w planie dokładnie obejść i przysiąć na dłużej w Bibliotece Kongresu w dziale latynoamerykańskim, niestety przyszłam za późno i nawet nie zdążyłabym wyrobić karty. Może za parę miesięcy tam się wybiorę , gdy zdobędę jakieś fundusze na życie (może jacyś darczyńcy -milionerzy czytają mój blog, kto wie... mogę wysłać numer konta hehehehe) 
Pomnik Tadeusza Kościuszki
W Niemczech są krasnale ogrodowe, a Stanach osły i słonie.
White House

Pokój, wolność i sowboda, niech żyje przygoda! Ole!"
Zdjęcie pod tytułem "Barack! Podejdź no do płota"
Spacerując w stronę Kapitolu

Kapitol w tle i "selfie" fotka
   Po całym dniu zwiedzania, gdy wróciłam do domu Alex zapytał się, gdzie byłam. Okazało się, że zapomniałam o pomniku Lincolna, Einsteina i kilku innych. Na spontanie pojechaliśmy tam około północy, bo mój host uznał, że to wstyd być w Waszyngtonie i pominąć te miejsca. Efekt podświetlonych w nocy głównych budynków i pomników w DC (jak miejscowi nazywają Waszyngton, słowa „Waszyngton” nikt tu nie używa) robił wrażenie.
Ja i Washington Monument w zasięgu ręki

W sklepie z pamiątkami można kupić taki sam zegarek, jaki nosi Barack Obama.

   Od razu widać, że Waszyngton to bogate miasto, na które państwo nie żałuje pieniędzy.  Są tu w końcu zlokalizowane prawie wszystkie główne instytucje rządowe i międzynarodowe (Bank Światowy, Organizacja Państw Amerykańskich czy Miedzynarodowy Fundusz Walutowy), a także aż 173 (chyba) placówki dyplomatyczne. Na ulicach w godzinach dziennych chodzą głównie ludzie w garniturach czy garsonkach, ewentualnie w klasycznej czarno-szarej konfekcji. W mieście są także bezdomni, ale jak powiedział mój host Alex, nawet bezdomni w DC są milsi niż w Nowym Jorku (choć według mnie ci z Nowego Jorku mają o wiele większe poczucie humoru). W nocy nie ma dużo ludzi na ulicach. Miasto zrobiło na mnie wrażenie, ale nie mogłabym tam mieszkać. Miami czy Atlanta, owszem, ale Waszyngton jest zbyt poukładany i moja chaotyczna osoba nie pasowałaby tam. Miałam dużo szczęścia, znajdując dobrze zorganizowanego gospodarza na couchsurfingu, bo dał mi dużo instrukcji i łatwiej mi było zwiedzić miasto. 
   Z Waszyngtonu pojechałam kolejnym Mega Busem za 1 dolara do Nowego Jorku. Było już kompletnie zimno, prawdopodobnie zimniej niż w Polsce. Nowy Jork miałam zwiedzić w 5 dni, a potem wsiąść w samolot i z przesiadką w Londynie wrócić do Polski... Właśnie "miałam", a czemu wyszło inaczej, o tym w następnym poście moi Drodzy :)

Rada driftera na dziś (spójrzcie później na foto poniżej i zastanówcie się przez chwilę, czy warto w cokolwiek wątpić):
NIE BÓJ SIĘ ŻYCIA, NIECH TO ŻYCIE BOI SIĘ CIEBIE.  

"Lincoln urodził się w ubogiej rodzinie, w niewielkiej, jednoizbowej chacie z bali drewnianych na farmie Sinking Spring w hrabstwie Hardin, w stanie Kentucky (...) Pracował na farmie, był sklepikarzem..." (fragment z pl.wikipedia.org) - Tymi słowami zaczyna się jego biografia...

Pomnik Abrahama Lincolna

wtorek, 8 kwietnia 2014

ESP: 30 de marzo -1 de abril, Atlanta, Estados Unidos

   Fui a Atlanta solo por causas del transporte (billetes del compania Mega Bus), porque no podria encontrar billetes pon 1$ en fechas diferentes. Ahora se que eso era una decición buenisima. Cuando no tienes mucho expectaciones puedes sorprenderse muchisimo. Primero, ciudad tiene monton cosas para ofrecer a turistas y es super moderno. En Atlanta otra vez me senti como persona que viene de visita del tercer mundo.
   En Atlanta se nacio Martin Luther King Jr y todo movimiento que lucho con discriminacion por causa de color de piel se paso aqui, muchas cosas que tiene un papel grange en la historia de Estados Unidos. Tambien television CNN aqui tiene su base principal, aqui se pasaron Juegos Olimpicos en 1996, aqui tiene su tumba y casa escritora famosa, que escribio el libro Lo que el viento se llevo, aqui hace calor y aqui hay guente uy chevere. Bueno, si ya hablamos sobre buena gente tengo que decir que tuve mucha suerte, porque encontre alojamiento en pagina web couchsurfing y mi host era Embajador de CS! Se llama Frankie y tiene raices de Venezuela, es DJ y tiene personalidad muy divertida. Frankie me llevo a las fiestas, gracias a el conosi mucha gente super simpatica en encuento de Couch Surfing y tambien Frankie estuvo mi gia de turismo en Atlanta.

   Atlanta me gusto muchisimo, hasta que empeze pensar si no quedarme alla y no buscar trabajo. Para todo el mundo sin duda recomiendo ir a Atlanta, aun mudarse vivir alla. Gracias tambien otra vez a mi host Frankie, una persona increiblemente buena J


  



ATLANTA …a może by tam zostać?

   Atlanta znalazła się na trasie mojej podróży wyłącznie z przyczyn praktycznych i logistycznych. Kupując bilety za dolara na Mega Busa akurat musiałam zrobić 2 dni przerwy, bo nie było już biletów w tej cenie na wcześniejsze dni, nie istniało również bezpośrednie połączenie do Waszyngtonu z Florydy. 
Mega Bus -starszy brat Polskiego Busa

   Poczytałam sobie trochę w Internecie o mieście i uznałam, że może być interesująco, Właśnie w Atlancie tworzyła się ważna część amerykańskiej historii... historii walki o równość ludności czarnoskórej. Tu urodził się Martin Luter King Jr., ale to nie wszystko. Tu została stworzona marka Coca-Cola, tu swoją główną siedzibę ma CNN, a co więcej, ¾ amerykańskich celebrytów pochodzi z Atlanty. Większość ludności jest czarnoskóra, więc kultura hip hopu jest tu silnie rozwinięta, w USA panuje opinia, że w Atlancie powstają najlepsze hip hopowe kawałki. Widziałam tam też wiele sklepów w gadżetami w stylu blink blink.
Gangsta style :) Srebrne nakładki na zęby .

   Przybyłam wczesnym rankiem i zimno mnie przeraziło. Pierwszy raz od opuszczenia Polski 13 stycznia poczułam prawdziwy północny chłód –to niemiłe doświadczenie. Po raz kolejny znalazłam darmowy nocleg przez stronę couch surfing. Tym razem było bardzo imprezowo, bo  moim hostem był DJ o wenezuelskich korzeniach z miasta Maracaibo, Frankie. Gdy przybyłam do jego mieszkania o 10 rano, mój host jeszcze był ożywiony po imprezie. Frankie na stronie couchsurfing.org ma status ambasadora, co oznacza, że gościł wiele osób i organizował spotkania lokalnych couchsurferów, czyli trafiłam na osobę z dużym doświadczeniem. Frankie również podróżował sporo. Zabrał mnie pierwszej nocy na szaloną imprezę, której końca nie pamiętam. Byliśmy najpierw na grillu w parku, później przenieśliśmy się do klubu, gdy było jeszcze widno na dworze, a wyszliśmy nie wiem kiedy, bo to już był czas niezakodowany w mej pamięci. Impreza była jak z jakiegoś gangsterskiego teledysku. Pamiętam dragg queen show i tancerki erotyczne. Wszyscy wkładali im dolary za bieliznę. Mój host dał mi też parę dolarów dla zabawy (swoich bym przecież na taką głupotę nie wydała) i też im wkładałam dolary. Muzyka mi się podobała, ogólnie to ciekawe doświadczenie. Te dolary wkładane za biustonosz jednej z tancerek to ostatnia rzecz jaką pamiętam. Później się obudziłam, było już rano i bolała mnie głowa. Tak powitała mnie Atlanta amerykańską hardcorową imprezą.
   Następnego dnia Frankie zabrał mnie na zwiedzanie miasta. Koleś pracuje mało i jak już coś to w nocy grając na imprezach, więc miał dużo czasu, aby pokazać miasto. Stałam przy domu, w którym urodził się Martin Luther King Jr, byłam w kościele, w którym przemawiał, stałam przy grobie Margareth Mitchel, autorki książki Przeminęło z wiatrem, byłam na placu upamiętniającym igrzyska w Atlancie, byłam w miejscu, gdzie powstała pierwsza Coca Cola. Zwiedziłam główne ulice, pomniki, jednym słowem zaliczyłam kompletne zwiedzanie miasta, wliczając w to kosztowanie typowej dla stanu Georgia kuchni. Kolejna noc była spokojniejsza, bo był to poniedziałek i kluby nie były zapełnione. Poszlśmy do trzech na perę piwek/drinków/shotów i tyle. Miasto mi się tak spodobało, że chciałam tam zostać. Poznałam wiele świetnich osób na spotkaniu couch surfingu, tak jak w Miami. Już nawet zastanawiałam się, gdzie pracę znajdę.
W tym domu urodził się i spędził życie Martin Luther King Jr
Grób Martina Luther Kinga Jr
Spacerując ulicami miasta
Baza dowodzenia CNN

Świat Coca-Coli
Świat Coca-Cola i moja poza wyprawy.
Grób autorki "Przeminęło z wiatrem"

   W Stanach panuje opinia, że Atlanta jest niebezpieczna, ale ja mogę powiedziec, że to bujda. Po prostu większość ludzi tam jest czarnoskóra, a w Stanach, jak już zdążyłam się przekonać, jest duża dyskryminacja rasowa, ale to temat prawie że tabu, bardzo delikatny. Ludzie kojarzą Atlantę z przestępczością, bo czarna ludność kojarzy się z przestępczością. Miasto jest bardzo nowoczesne, zarobki są dobre, koszty życia tańsze niż w Nowym Jorku, pogoda dobra,  ciepło i przyjemnie. Czułam się w Atlancie jak przybysz z trzeciego świata.
   Miałam wielkie szczęście, że trafiłam tak tak dobrego człowieka na couchsurfingu jak Frankie. Tak pomocnej osoby dawno na swojej drodze nie spotkałam. Samo dobro. Może to dlatego, że jest on z Wenezueli. Chyba rodzą sie tam dobrzy ludzie. Mieszkając w Benidormie na Costa Blanca w Hispzanii kolegowałam się z pewnym chłopakiem z Wenezueli i teź był bezinteresownie pomocny (taka mała dygresja).
Mój host Frankie i  nasz bardzo amerykański dinner w amerykańskim rozmiarze.

   Z Atlanty udałam się znów busem za dolara (jedyna 11 godzin drogi) do stolicy, czyli do Waszyngtonu, ale o tym w kolejnym poście :)

PS. Tak na marginesie chciałam dodać, że szczerze się cieszę, że sa osoby, które czytają mój blog. Doceniam, że znajdujecie na to czas i mam motywacje, aby pisać dalej. Życie pisze ten scenariusz :)

Rada driftera na dziś:

To powiedzenie jest w Stanach bardzo popularne i prawdopodobnie pochodzi ono właśnie z tego kraju. JEŚLI ŻYCIE DAJE CI CYTRYNĘ, ZRÓB Z NIEJ LEMONIADĘ.  
Złote myśli z baru "Church" w Atlancie

sobota, 5 kwietnia 2014

ESP: 26-29 de marzo, Miami, Estados Unidos

   Me enamore en esta ciudad sin duda. Yo se que siempre toda la gente me ayuda y gracias a buena gente y Dios no me pierdo en este mundo, pero eso que paso en Miami en mas que yo sonaba. Empezando de salida del aeropuerto solo encontre la gente ayudable, ameble, bien educada y graciosa. Primero chofer del bus, Gustavo de Colombia, despues estadounidense major, una chica prostituta Rachel que me regalo Miami Card de transporte publico, otro tio que me ayudo encontrar casa de mi host.
   Bueno, mi host  Xavier de Colombia tambien una persona super buena. Y como baila salsa! Fuimos una noche a la fiesta en la zona central, mas financiera y otra noche al barrio cubano Little Havana. Tuve suerte porque este fin se semana era un festival en Miami y en Little Havana eran fiestas en las calles, la gente bailando salsa ...me senti como en pelicula Dirty Dancing 2!
   Fui a la playa en Miami Beach y un poquito a shopping. Otro dia disfrute paseando por las calles de zona central Downtown Miami y en barrio latino Little Havana. Fui tambien a encuentro de Couch Surfing y conosi alla mas la gente muy chevere. La gente de Couch Surfing como Xavier –mi host o su vecina Eileen y todo grupo de CS eso es muy buena onda.

   Generalmente puedo decir, Te amo Miami y te voy a echar de menos. Hasta la proxima! J