*(Ten
post napisałam 17 marca wieczorem, pod koniec postu jest wprowadzona mała
errata z dnia 19 marca rano –proszę mieć to na uwadze)
Jak wcześniej wspominałam, moim idolem od
dziecka był McGiver, bo znajdował wyjście z każdej sytuacji. Zainspirowana
McGiverem pomyślałam, że jeśli do Salwadoru wybrałam się z jednym Kanadyjczykiem
i dzięki jego towarzystwu mój pobyt przebiegł bezpiecznie, a Honduras podobno
jest bardziej niebezpieczny niż Salwador, powinnam więc wybrać się tam z dwoma
Kanadyjczykami. Tak też zrobiłam.
W sumie nie były potrzebne takie podwyższone
środki ostrożności, bo ze względu na goniący mnie czas odwiedziłam w Hondurasie
tylko jedno turystyczne miasteczko, jedyne 11 kilometrów od
granicy z Gwatemalą – Copan, gdzie znajdują się ruiny Majów. Ruiny oczywiście
odwiedziłam i stwierdzam, że te, które widziałam z Meksyku, były dla oka
bardziej zachwycające. Upał był niemożliwy. Na szczęście zaopatrzyliśmy się w browarni (wiem wstyd) i jak ci prymitywni, prości turyści, zrobiliśmy kilka przystanków na
konsumpcję. O ile mnie ruiny interesowały i wcześniej sobie o nich poczytałam,
Alex nie był aż tak zafascynowany.
|
Ruiny i ja w pozie turystycznej |
Pilnował raczej trasy, bo ja z tymi mapami
mam mały problem. Jak zwykle szczęście mnie nie zawiodło i akurat z miasteczku Copan rozpoczynał się karnawał. Myślałam, że się przesłyszałam. Tak, karnawał w połowie marca, z okazji dnia jakiś świętych lokalnych. Szklana kula zamocowana
po środku parku, wszyscy wystrojemi w kowbojskim stylu, prawie żadnych turystów w centrum i tańce
do muzyki latino. Czego mi więcej do szczęścia było potrzeba niż karnawału? Szybko
zdobyłam lokalnych przyjaciół i poszłam tańczyć. Sami Hondureńczycy. Ludzie
sympatyczni, kulturalni i interesujący. Kolejne zaskoczenie. Naprawdę, cieszę
się, że nie stchórzyłam i pojechałam do Hondurasu. Wiadomo, trzeba uważać, jak
wszędzie, ale w miasteczku takim jak Copan nie ma potrzeby ponikowania.
Następny dzień przebiegł na nic nie
robieniu. Niedziela w krajach latino to prawdziwie leniwy dzień. Kolejnego dnia
wybrałam się do parku ptaków Macaw Mountain. Popstrykałam kilka fotek,
poobserwowałam papugi. Był poniedziałek, nie było prawie nikogo w parku.
Personel się aż nudził. Już na wejściu o mało nie pękłam ze śmiechu, bo
pracownik na wejściu okazał się jedną w
osób poznanych podczas szalonej, karnawałowej nocy. Później mijałam
restaurację. Zagadałam się z dziewczyną, która tam pracowała. Tak się rozmowa
kleiła, że za darmo dała mi sok z arbuza. Później przyszli dwaj pracownicy od
cannopy, czyli zjazdu na linie między koronami drzew. W skrócie, ja i trzy osoby
z Hondurasu w leniwy dzień. Śmiechu było nie miara. Później ludzie od cannopy
odwieźli mnie pod hostel, więc nie musiałam brać taksówki. Ludzie mnie chyba generalnie lubią hehehe
|
Fotografia zbiorowa. Papugi i Ja. |
|
Macaw Mountain |
W Salwadorze wszyscy jedzą pupusas, o których pisałam w poprzednim poście. Z kolei narodowym posiłkiem w Hondurasie są baleady. Baleada to tortilla z mąki, taka jak u nas w Polsce sprzedają, może trochę cieńsza. W środek wkłada się mięso z kurczaka albo wołowinkę lub wieprzowinkę, jajecznicę albo tylko frijoles, czyli czarną fasolę, zmiksowaną lub nie. Zjazłam aż 7 przez 4 dni, aż już nie mogłam. Mniam mniam.
|
Baleady |
Spędziłam 4 noce w Copan. Jak na takie
miejsce, to trochę sporo. Ceny tu nie były tak niskie jak z Salwadorze. Pewnie
dlatego, bo to miejsce jest pełne turystów. Szczególnie jedzenie drogo kosztowało.
Ogólnie, moją krótką przygodę z Hondurasem oceniam bardzo pozytwnie.
Po opuszczeniu Hondurasu nadeszła pora
rozdzielenia się z moim ziomkiem Alexem z Kanady. Ja pojechałam swoją drogą, a
on swoją. W mieście Chuiquimula w Gwatemali ja wsiadłam do autobusu jadącego do
Puerto Bario, a on do Gwatemala City. Za jeden z sukcesów podróży uznaję fakt,
że spędziłam z Alexem 11 dni i nie pozabijaliśmy się nawzajem. Tak odmiennych
charakterów to ja dawno nie widziałam. On podszkolił hiszpański, a ja mogłam
bezpiecznie podróżować po Salwadorze i Hondurasie. Prawdopodobnie nigdy więcej
się nie spotkamy, ale na wszelki wypadek zaprosiłam go do Polski. Będę mu dozgonnie
wdzięczna za pomoc w przełamaniu strachu przez skokiem z wodospadu, a on dzięki
mnie miał jakiś plan podróży i wybrał się do miejsc, o których nawet nie
czytał, a okazały się świetne.
* (Errata z dnia 19 marca:)
Alex
w drodze do Chuiquimula nagle zmienił plany. Zapytałam na żarty, czy jedzie ze
mną na Karaiby. Najpierw mówił, że dobrze wiem, że na serio musi jechać do
Gwatemala City. Później chyba przemyślał swoje postępowanie i zdecydował, że
pojedzie ze mną do Livingston. Takim oto sposobem już trzeci kraj przemierzam z
moim kanadyjskim kompanem.
|
El Florido. Granica między Hondurasem i Gwatemalą. |
Rada
driftera na dziś:
STRACH
MA WIELKIE OCZY! I na tym się temat kończy.