Cały mój poprzedni
wpis o lotnisku Newark, o kontrolach granicznych w USA nie do przejścia i
dramatach wyczytanych na forach internetowych wkładam do działu „mity”. Teraz
coś z działu „fakty”, czyli jak wyglądała moja kontrola, którą odbyłam jednak w
Waszyngtonie.
Deklaracja wwożonych dóbr i wycena:
Chciałam
zadeklarować się „na bogato”, więc na liście wwożonych artykułów wartościowych umieściłam
nawet siedmioletni depilator, który 7 lat temu kosztował 99 zł, obecną cenę
oszacowałam na 30 dolarów.
Kontrola dokumentów:
Przemiły oficer w
wieku, powiedzmy o pokolenie wyżej, gdy „opowiedziałam mu swą historię” (ci, co
mnie znają, wiedzą, że opowiadam zbyt szczegółowo i zahaczam o wiele wątków, na końcu
mówiąc na kompletnie inny temat), zrobił mi mały wykład. Uznał, że chociaż
udało mi się przetrwać w Meksyku, muszę być bardzo ostrożna. To, że udało się raz, nie
oznacza, że uda się tez drugi i to w niektórych krajach Ameryki Środkowej. Zaznaczył, abym zapamiętała jego słowa, że w kraju
jak Honduras policja w praktyce nie istnieje. To akurat wezmę sobie do serca.
Widać, że oficer przejął się do tego stopnia moim ryzykownym pomysłem, że
zamiast zezwolenia na 3 miesiące na legalny pobyt w USA wpisał mi 6 miesięcy –do
12 lipca! Czyli kochani, opcja przepuszczenia biletu powrotnego wchodzi już w
grę.
Kontrola bagażu, a raczej całkowity brak kontroli – mój ulubiony
epizod:
Idę i idę, widzę
oficera, młody chłopak podobny do Willa Smitha w „Facetach w czarni”, tylko z trochę brzydszym uśmiechem, ale lepiej ściętymi włosami. Już widzę tę minę,
którą tak lubię u facetów i mnie rozwesela – minę „cwaniaczka –podrywaczka”. Po
wymianie uśmiechów zaczyna się rozmowa:
- Hmmm... Kostaryka. Zabierzesz mnie ze sobą?
- Pewnie, że zabiorę.
(tu następuje analiza moich deklaracji i spojrzenie na
bagaż, podręczny jak i duży, łącznie 1 sekunda +2 sekundy obczajenia znów z
miną „cwaniaczka –podrywaczka”)
-Sprawdziłbym Twój bagaż, ale.. (nie wie co powiedzieć), ale
w sumie…
I tu już mój bagaż przeszedł kontrolę, a ja mimo chęci
dalszej rozmowy poszłam sobie, bo dotarcie na kolejny lot w 30 min na inny terminal +
kolejka to był dobry jogging, ale dałam radę.
Warto też wspomnieć
o stewardessach na linii Waszyngton –NYC. Ten amerykański luz –coś pięknego. Po
raz pierwszy spotkałam się z tam wesołą obsługą lotu. U nas często stewardessy
są bardzo formalne i robią wrażenie hostessy w supermarkecie w ostatnich
minutach 12-godzinnego dnia pracy.
„O nie, drzwi się zatrzasnęły! To więc całkiem dobry moment,
aby wystartować.” –tak brzmiał komunikat, że odlatujemy. U nas brzmi to „Dzień
dobry Panie i Panowie…”.
Piszę ten post z jednego z trzech głównych nowojorskich lotnisk –Newark
Airport, czekając na kolejny lot, tym razem na Florydę. Zmęczenie i 6-godzinna
różnica czasu dają znać o sobie. Zamysł bloga to opisywanie, jak wygląda życie w
odwiedzonych podczas podróży krajach – życie od kuchni, życie realne, życie w
miejscach, których natura i kultura zachwyca albo chociaż interesuje, życie prawdziwe z
zaletami i wadami, a nie ściema dla niedzielnych turystów z biur podróży. Czas
pokaże, na ile pomysł wypali. Będę też w miarę moich możliwości i talentów fotograficznych urozmaicała wpisy zdjęciami.
UFAJ WSZYSTKIM I WIERZ WE WSZYSTKO -jedna z zasad życia driftera. Gdy widzisz w kimś przyjaciela to ten ktoś Ci pomoże, a jak widzisz spiskowca na starcie znajomości, to Ci zaszkodzi -czyli pozytywne podejście do drugiego człowieka i przyciąganie pozytywnych emocji!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz