Po prowincji Haredia i wizycie w
domu Danieli nadszedł czas na stolicę Kostaryki, San Jose. Zatrzymałam się tam
dwie noce w mieszkaniu Luisa, nauczyciela angielskiego, oczywiście za darmo, bo
to couch surfing. Luis nie miał tyle czasu, co moi poprzedni gospodarze, ale
chociaż wydrukował mi mapę miasta z zaznaczonymi najważniejszymi miejscami. W
tym samym czasie nocowała też u niego pewna Niemka, różnież surfująca po kanapach. Cała
jej osobowość była „niemiecka”. Carolin uczyła się 8 lat języka polskiego, więc
bardzo możliwe, że przeczyta mój blog J
Luis, Carolin i ja |
Na zwiedzenie stolicy
jeden dzień zdecydowanie wystarczył. Wcale nie odczuwałam takiego
niebezpieczeństwa, na jakie byłam przygotowana. Kościółki, parki, muzea, odhaczanie miejsc.
Przeżyłam tam również mały kryzys podróżniczy. Chciałam kupić bilet w San Jose
do Panama City, ale nie chciano mi go sprzedać w kasie. Do Panamy nie da się
wjechać, nie mając kupionego biletu powrotnego do swojego kraju. Ja mam powrotny
z USA, więc nie jest to żaden argument. Początkowo nie uwierzyłam panu w kasie
i poszłam porozmawiać z kierowcami autobusów międzynarodowych, którzy akurat
jedli obiad. Niestety kierowcy potwierdzili informacje. Prawo w ostatnich latach się zaostrzyło i nie jest łatwo się dostać na teren Panamy. Na chwilę obecną znalazłam
już jedno rozwiązanie, które „półprywatnie” odpowiedział mi pan w punkcie turystycznym
na wybrzeżu karaibskim. Rozwiązanie jest jednak dosyć ryzykowne i szalone, więc
napisze o nim dopiero, gdy się uda wprowadzić je w życie.
Pani sprzedająca kupony na loterię na swoje graffiti na bramie w tle |
Plaza de la Cultura i Teatr Narodowy, czyli centrum San Jose |
karmidełko dla motyli w Muzeum Narodowym |
Właśnie. Z San Jose 20 stycznia wyruszyłam na
wybrzeże karaibskie. Pokonanie 200
km autobusem zajęło 5 godzin, czyli tempo wynosiło 40
h/godz. Wyjeżdżając poza miasto zrozumiałam, dlaczego przyroda jest największym
bogactwem Kostaryki. Wszystko jest przerysowanie w porównaniu z Europą. Liście wielu rośnin są cztery razy większe od ludzkiej głowy albo paprocie wielkości liści palm.
Dotarłam do Puerto Viejo,
totalnie rastafariańskiego kurortu nad Morzem Karaibskim. Krajobraz jest ciężko
ująć w słowa. Tu dżungla łączy się z morzem. Każdy wita się z każdym uśmiechem i dobrym słowem. Tu
zrozumiałam, czemu według rankingów Kostaryka jest najszczęśliwszym krajem na
świecie. Wypożyczyłam rower za 5 dolarów i spędziłam dzień jeżdżąc po dżungli między Manzanillo -Puerto Viejo (ok 13 km dystansu).
W hostelu mnie ostrzegano, że to niebezpieczne, bo kręcą się czasem różne typki
i zdarzają się kradzieże, a ja jadę sama. Nie ukrywam, że trochę się przejęłam,
ale nie na tyle, aby się nie wybrać na taką przejażdżkę. Cenne rzeczy
ograniczyłam to odrobiny pieniędzy i aparatu. Obie rzeczy starą, sprawdzoną metodą
schowałam do stanika. Od wielu osób słyszałam, że jeśli kradną, to zazwyczaj torbę
lub plecak. Oczywiście nic mi się nie stało, a wszystkie „podejrzane” typki nie
pozdrawiały machając ręką i witając się kulturalnie. Ja się uśmiechałam i witałam się serdecznie. Pewien Kolumbijczyk, najbardziej podejrzany ze wszystkich
spotkanych, sam przestrzegał mnie przed drogą po tym, jak opowiedziałam mu swą historię. Nie ma to jak zapytać się kogoś, kto wygląda i zachowuje się, jak miejscowa gangsterka, czy jest tu niebezpiecznie. Hahaha To tak, jakby zapytać się złodzieja "Przepraszam, czy tu kradną?". Wspaniała metoda i od razu poczucie bezpieczeństwa wzrasta. Oczywiście ów młodzieniec zapytał mnie czy nie chcę kupić jakiś narkotyków, reklamując haszysz z Maroko i polecając la nieve blanca, czyli amfetaminę. Przez
dredloki na mojej głowie takie propozycje padają regularnie. Dostałam również kilka zaproszeń
do baru wieczorem. Pełna kultura, zero
wulgarności, nawet ze strony "elementu". Jak już wcześniej pisałam. Gdy podchodzisz do człowieka ufnie,
często na tym zyskujesz.
mój rower, ja i plaża w Manzanillo |
Mogłabym pisać o wielu sprawach,
ale postawię na jedną. Na opis hostelu, w którym się zatrzymałam. Hotel nazywa
się Rocking J’s i oferuje nocleg w hamaku w pomieszczeniu bez okien i drzwi. Koszt noclegu w hamaku, dostępu do toalety,
prysznica, wifi i szafki –bunkru na zamknięcie swoich rzeczy to 7 dolarów (21
zł) za noc.
W tym hostelu
zrozumiałam, ile cierpliwości wymaga życie survivalowe. Całą noc padało, a ja
spałam w sali pełnej hamaków, nie odgrodzonej żadnym oknem czy drzwiami od
przyrody. Tylko polarowy kocyk z Ikei, hamak i ja. Co dziwne, było całkiem
wygodnie i na pewien masochistyczny sposób przyjemnie. Ten hotel to miejsce dla niewymagających, ale z pasją. Prysznic, na przykład,
to rura na suficie, z której leje się tylko zimna woda. Jedynym minusem miejsca są młodzi turyści z Niemiec, Holandii i USA, którzy też tu przebywają. Wielu z nich nie szuka nic więcej poza piwem i plażą. Co ciekawe, po raz pierwszy
na Kostaryce spotkałam tu osoby palące papierosy (tu prawie nikt nie pali fajek!)
i byli to Europejczycy.
moja kwatera. Rocking J's Hostel |
brama do hostelu, hasło życia "Pura Vida" |
Kochani, podróż trwa, wciąż waham się, gdzie teraz się udać. Czy pokręcić się jeszcze po wybrzeżu karaibskim Kostaryki czy tajnym systemem przedostać się do odrobinę tańszej Panamy. Jedzenie na Kostaryce jest drogie! Taniej żywiłam się w Hiszpanii. No cóż, chociaż darmowe banany w hostelu trochę ratują sprawę.
Zamiast kropki na
koniec cenna rada driftera:
DOM JUŻ BYŁ, TERAZ
ŚWIAT CZEKA NA CIEBIE. Ważnym elementem bycia „w podróży” jest samo podejście
do sprawy. Depresyjna tęsknota za domem może skutecznie odciągnąć Cię od przeżywania
momentu, w którym jesteś. Tęskniło to się na koloniach, a teraz się eksploruje świat. Dom człowieka
kształtuje, ale to nie znaczy, że trzeba być w nim 24 godziny na dobę do końca
swych dni. Każdy dzień w podróży w nieznane, to taki uniwersytet życia, stopień
doktorancki.
Przeczytałam wszystkie notki, bardzo mi się podoba Twój blog i będę go regularnie odwiedzać jeśli nadal będziesz mieć czas aby tak realistycznie opisywać swoje wojaże :)
OdpowiedzUsuńŻyczę powodzenia i uważaj na siebie- zwłaszcza w tej Panamie, nie chcę Cie potem oglądać w kolejnym odcinku "Koszmarnej wyprawy" ;)
Pozdrawiam z mroźnej Polski!