wtorek, 21 stycznia 2014

Jest hamak, jest dżungla, jest plaża, jest rasta


   Po prowincji Haredia i wizycie w domu Danieli nadszedł czas na stolicę Kostaryki, San Jose. Zatrzymałam się tam dwie noce w mieszkaniu Luisa, nauczyciela angielskiego, oczywiście za darmo, bo to couch surfing. Luis nie miał tyle czasu, co moi poprzedni gospodarze, ale chociaż wydrukował mi mapę miasta z zaznaczonymi najważniejszymi miejscami. W tym samym czasie nocowała też u niego pewna Niemka, różnież surfująca po kanapach. Cała jej osobowość była „niemiecka”. Carolin uczyła się 8 lat języka polskiego, więc bardzo możliwe, że przeczyta mój blog J
Luis, Carolin i ja

   Na zwiedzenie stolicy jeden dzień zdecydowanie wystarczył. Wcale nie odczuwałam takiego niebezpieczeństwa, na jakie byłam przygotowana.  Kościółki, parki, muzea, odhaczanie miejsc. Przeżyłam tam również mały kryzys podróżniczy. Chciałam kupić bilet w San Jose do Panama City, ale nie chciano mi go sprzedać w kasie. Do Panamy nie da się wjechać, nie mając kupionego biletu powrotnego do swojego kraju. Ja mam powrotny z USA, więc nie jest to żaden argument. Początkowo nie uwierzyłam panu w kasie i poszłam porozmawiać z kierowcami autobusów międzynarodowych, którzy akurat jedli obiad. Niestety kierowcy potwierdzili informacje. Prawo w ostatnich latach się zaostrzyło i nie jest łatwo się dostać na teren Panamy. Na chwilę obecną znalazłam już jedno rozwiązanie, które „półprywatnie” odpowiedział mi pan w punkcie turystycznym na wybrzeżu karaibskim. Rozwiązanie jest jednak dosyć ryzykowne i szalone, więc napisze o nim dopiero, gdy się uda wprowadzić je w życie.
Pani sprzedająca kupony na loterię na swoje graffiti na bramie w tle

Plaza de la Cultura i Teatr Narodowy, czyli centrum San Jose
karmidełko dla motyli w Muzeum Narodowym

   Właśnie. Z San Jose 20 stycznia wyruszyłam na wybrzeże karaibskie. Pokonanie 200 km autobusem zajęło 5 godzin, czyli tempo wynosiło 40 h/godz. Wyjeżdżając poza miasto zrozumiałam, dlaczego przyroda jest największym bogactwem Kostaryki. Wszystko jest przerysowanie w porównaniu z Europą. Liście wielu rośnin są cztery razy większe od ludzkiej głowy albo paprocie wielkości liści palm.
   Dotarłam do Puerto Viejo, totalnie rastafariańskiego kurortu nad Morzem Karaibskim. Krajobraz jest ciężko ująć w słowa. Tu dżungla łączy się z morzem. Każdy wita się z każdym uśmiechem i dobrym słowem. Tu zrozumiałam, czemu według rankingów Kostaryka jest najszczęśliwszym krajem na świecie. Wypożyczyłam rower za 5 dolarów i spędziłam dzień jeżdżąc po dżungli między Manzanillo -Puerto Viejo (ok 13 km dystansu). W hostelu mnie ostrzegano, że to niebezpieczne, bo kręcą się czasem różne typki i zdarzają się kradzieże, a ja jadę sama. Nie ukrywam, że trochę się przejęłam, ale nie na tyle, aby się nie wybrać na taką przejażdżkę. Cenne rzeczy ograniczyłam to odrobiny pieniędzy i aparatu. Obie rzeczy starą, sprawdzoną metodą schowałam do stanika. Od wielu osób słyszałam, że jeśli kradną, to zazwyczaj torbę lub plecak. Oczywiście nic mi się nie stało, a wszystkie „podejrzane” typki nie pozdrawiały machając ręką i witając się kulturalnie. Ja się uśmiechałam i witałam się serdecznie.  Pewien Kolumbijczyk, najbardziej podejrzany ze wszystkich spotkanych, sam przestrzegał mnie przed drogą po tym, jak opowiedziałam mu swą historię. Nie ma to jak zapytać się kogoś, kto wygląda i zachowuje się, jak miejscowa gangsterka, czy jest tu niebezpiecznie. Hahaha To tak, jakby zapytać się złodzieja "Przepraszam, czy tu kradną?". Wspaniała metoda i od razu poczucie bezpieczeństwa wzrasta. Oczywiście ów młodzieniec zapytał mnie czy nie chcę kupić jakiś narkotyków, reklamując haszysz z Maroko i polecając la nieve blanca, czyli amfetaminę. Przez dredloki na mojej głowie takie propozycje padają regularnie. Dostałam również kilka zaproszeń do baru wieczorem. Pełna kultura, zero wulgarności, nawet ze strony "elementu". Jak już wcześniej pisałam. Gdy podchodzisz do człowieka ufnie, często na tym zyskujesz.
mój rower, ja i plaża w Manzanillo

   Mogłabym pisać o wielu sprawach, ale postawię na jedną. Na opis hostelu, w którym się zatrzymałam. Hotel nazywa się Rocking J’s i oferuje nocleg w hamaku w pomieszczeniu bez okien i drzwi.  Koszt noclegu w hamaku, dostępu do toalety, prysznica, wifi i szafki –bunkru na zamknięcie swoich rzeczy to 7 dolarów (21 zł) za noc.
   W tym hostelu zrozumiałam, ile cierpliwości wymaga życie survivalowe. Całą noc padało, a ja spałam w sali pełnej hamaków, nie odgrodzonej żadnym oknem czy drzwiami od przyrody. Tylko polarowy kocyk z Ikei, hamak i ja. Co dziwne, było całkiem wygodnie i na pewien masochistyczny sposób przyjemnie. Ten hotel to miejsce dla niewymagających, ale z pasją. Prysznic, na przykład, to rura na suficie, z której leje się tylko zimna woda. Jedynym minusem miejsca są młodzi turyści z Niemiec, Holandii i USA, którzy też tu przebywają. Wielu z nich nie szuka nic więcej poza piwem i plażą. Co ciekawe, po raz pierwszy na Kostaryce spotkałam tu osoby palące papierosy (tu prawie nikt nie pali fajek!) i byli to Europejczycy.
  
moja kwatera. Rocking J's Hostel

brama do hostelu, hasło życia "Pura Vida"
  Kochani, podróż trwa, wciąż waham się, gdzie teraz się udać. Czy pokręcić się jeszcze po wybrzeżu karaibskim Kostaryki czy tajnym systemem przedostać się do odrobinę tańszej Panamy. Jedzenie na Kostaryce jest drogie! Taniej żywiłam się w Hiszpanii. No cóż, chociaż darmowe banany w hostelu trochę ratują sprawę.

Zamiast kropki na koniec cenna rada driftera:
DOM JUŻ BYŁ, TERAZ ŚWIAT CZEKA NA CIEBIE. Ważnym elementem bycia „w podróży” jest samo podejście do sprawy. Depresyjna tęsknota za domem może skutecznie odciągnąć Cię od przeżywania momentu, w którym jesteś. Tęskniło to się na koloniach, a teraz się eksploruje świat. Dom człowieka kształtuje, ale to nie znaczy, że trzeba być w nim 24 godziny na dobę do końca swych dni. Każdy dzień w podróży w nieznane, to taki uniwersytet życia, stopień doktorancki.

 
Home is behind, the world ahead.


1 komentarz:

  1. Przeczytałam wszystkie notki, bardzo mi się podoba Twój blog i będę go regularnie odwiedzać jeśli nadal będziesz mieć czas aby tak realistycznie opisywać swoje wojaże :)
    Życzę powodzenia i uważaj na siebie- zwłaszcza w tej Panamie, nie chcę Cie potem oglądać w kolejnym odcinku "Koszmarnej wyprawy" ;)
    Pozdrawiam z mroźnej Polski!

    OdpowiedzUsuń