Daniela i jej mama Carla z owocem manzana de aqua (dosłownie wodnym jabłkiem, smak wyjaśnia nazwę) |
Działo
się! Na swoje podróżnicze konto mogę dopisać pierwszą raggaetonową imprezę,
spicie się tequilą z Franco (rocznik 94! haha bez komentarza) lokalnymi shotami chiliguaros,
rozmowy ze studentami Uniwersytetu Narodowego o zbliżających się wyborach
prezydenckich, wycieczkę terenówką w góry z nocy i opracowanie metody na wyłudzanie
słodyczy.
Franco (brat Danieli), Sebastian i "Artysta", czyli studenci Kostarykańskiego Uniwersytetu Narodowego |
Dziś wrzucę zbiór ciekawostek i historyjek, bo to właśnie one zmieniają
moje życie w jedną wielką przygodę.
Buziaki
Jak wiadomo w Polsce jest zwyczaj dawania
trzech buziaków, podczas poznania lub witając się z ciocią czy składając
życzenia. W Hiszpanii na powitanie daje się 2 buziaki. Myślałam, że na
Kostaryce jest tak samo jak w Hiszpanii i to uniwersalny zwyczaj w krajach
hispanojęzycznych –nie wiem, czemu taka bzdura pojawiła się w mojej głowie.
Podczas zapoznawania się z kimś, nie rozumiałam trochę dziwnej reakcji drugiej osoby. Do czasu… do czasu, gdy ojciec mojego gospodarza Felipe powiedział mi,
że tu daje się tylko jednego buziaka. Na Kostaryce więc liczba buziaków
powitalnych jest zminimalizowana. Nadrabiają za to w kościele. Z
Danielą pierwszy raz spotkałam się na dworcu w stolicy kraju, okolica nie
wydawała się najbezpieczniejsza, a do tego zaczynało się ściemniać. Naprzeciwko
był kościół, więc poszłam tam spokojnie poczekać. Akurat odbywała się msza.
Przy podawaniu ręki na znak pokoju ludzie dają sobie też buziaka. Sąsiad z
kościelnej ławy był zaskoczony widząc moją minę, gdy chciał mnie pocałować.
Rozejrzałam się naokoło i wszyscy dawali sobie pokojowego całusa. Co kraj, to
obyczaj.
Nikaraguański
macho, kostarykański dżentelmen
Największą grupą imigrantów na Kostaryce tworzą przybysze z sąsiedniej, o wiele biedniejszej Nikaragui. Przypadkowo poznałam pewną Nikaraguankę.
Równie przypadkowo zaczęłyśmy rozmawiać o facetach. Kostarykanie są bardzo szarmanccy,
przebijają nawet Polaków, ich zachowanie to klasa sama w sobie. Odwrotnie jest w
Nikaraguańczykami / Nikaraguanami (wybaczcie, język polski zawsze może
zaskoczyć, nie wiem,jak jest poprawnie) , którzy są tymi złymi „machistas”
–taki jest stereotyp. Wiadomo, stereotypy mają trochę prawdy w sobie, ale nie
można w nie ślepo wierzyć. Śmiesznym przykładem jest podejście do używania
parasola. W Nikaragui parasolka do damski gadżet. Gdy zaczyna padać deszcz (a
tam naprawdę jest to tropikalne urwanie chmury) Nikaraguańczyk będzie moknął, ale parasolki
nie użyje, bo to niemęskie. Informacje pochodzą od mojej nowej kumpeli Nikaraguanki.
Ja w kreacji "Nie opłaca się mnie okraść" i moja kumpela z Nikaragui |
Słucham reggaetonu, znaczy tyle co w Polsce "słucham disco polo"
Muzyka reggaeton -mój ulubiony wątek. W Polsce przesiąkałam reggaetonem każdego dnia, słuchając piosenek i oglądając teledyski na youtube. Tu muzyka reggaeton uważana jest za ulubiony styl ludzi z nizin społecznych lub tak zwanych "polos", czyli ludzi, którym wystaje symboliczna słoma z butów. Ludzie zarzekają się, że nie słuchają reggaetonu, a gdy zacznie się impreza wszyscy pamiętają teksty i szaleją na parkiecie. Mam za sobą już pierwsze reggaetonowe party. Moi nowi znajomi przed wyjściem mówili, że po 4 piwach może zatańczą salsę, ale na reggaeton nie ma granicy alkoholowej. Po paru głębszych okazało się, że wszyscy się świetnie bawią ...przy reggaetonie. Znajoma Danieli, która mnie gościła, dziś bierze ślub. Muzyką na weselu będzie tylko stary reggaeton :)
Tutaj załączam jedną piosenkę, którego akurat miejscowi nie wstydzą się słuchać. Taki stary dobry kawałek na pograniczu reggaetonu i hip hopu:
Uliczni "sprzedawcy". Nie taki diabeł straszny
Przy kościołach, w parkach i w centrach miast można spotkać młodych mężczyzn, którzy próbują sprzedać przechodniom jakiś słodycz lub mały przedmiot, mówiąc, że są wolontariuszami i zbierają na szczytny cel lub na studia. Kilkukrotnie zostałam przez takich "wolontariuszy" zagadnięta.
W Alajueli zaczepił mnie ktoś o twarzy narkonama i stylu skejta czy fana reggaetonu. Chciał mi sprzedać szczoteczkę do zębów mówiąc, że zbiera pieniądze na organizację ratującą ludzi jak on z narkotykowego nałogu. Gdy mu podziękowałam, bo mam już szczoteczkę do zębów chłopak zmienił ton. "Czyli nie chcesz pomóc?" -brzmiało to jak groźba i nie było zbyt miłe. Pomyślałam, gdzie jak gdzie, ale w Ameryce Centralnej nie potrzebuję problemów, więc zdecydowałam się na zastosowanie mojej sprawdzonej techniki "opowiem ci swą historię". Słowotok ruszył: jaki jest mój plan, że muszę oszczędzać, bo moja podróż dopiero się zaczyna, jaką pogodę mamy teraz w Polsce, że 5 minut temu zrobiłam zdjęcie pani sprzedającej sok z pomarańczy.... Mój nowy ziomek dał mi na drogę lizaka (bo oprócz szczoteczek do zębów sprzedawał też lizaki) i przybił symbolicznego żółwika. W Haredii, innym większym mieście spotkała mnie taka sama historia, tyle, że tym razem "wolontariusz", a raczej jego oczy zagubione w czasoprzestrzeni wyjaśniały wszystko. Znów opowiedziałam swoją historię. Myślałam, że tym razem nie zadziała, bo chłopak przyglądał się mojego aparatowi fotograficznemu z dziwnym zainteresowaniem a la "twój aparat może mi się przykleić do łapy". Po raz kolejny dostałam za darmo słodycz. Tak to jest, nawet podejrzany element w Ameryce Centralnej pomoże, gdy ktoś powie, że jest z kraju, gdzie 4 stopnie zimą oznacza super pogodę i nie zarabia się jak we Francji czy w Niemczech.
Nocą w góry jeepem na prywatny teren, czyli nie śpimy, zwiedzamy!
Nie, ja wycieczki z przewodnikiem nie kupię (ok, w ostateczności). Daniella, która mnie gościła w swoim domu nie mogła spędzać ze mną każdej minuty. Jej najlepsza przyjaciółka brała następnego dnia ślub, a ona jest druhną. Pozostawiła mnie w rękach swoich trzech kolegów, którzy zabrali mnie na nocną wyprawę jeepem w góry. Na pytanie, czy to normalne, jechać w góry nocą, kierowca stwierdził, ze dla niego tak, ale generalnie hmm.. zależy :) Gdy zobaczyłam, że wjazd na pewną polanę w dżungli jest zagrodzony i gdy jeden z kolegów bardzo sprawnie otworzył bramę będąc lekko zestresowany, wiedziałam, że to z tymi chłopakami nie zginę. Widok na San Jose i pobliskie miasta z góry był niesamowity. Było zimno, poniżej 15 stopni (tak! Kostaryka to nie tylko tropikalne upały). Rozbiliśmy mały alko-piknik. Następnie pojechaliśmy grać w piłkarzyki w małym barze w okolicznej wiosce pomiędzy tropikalnymi drzewami. Tylu pytań o Polskę w tak krótkim czasie jeszcze nikt mnie nie zadał. Moi koledzy chcieli wiedzieć jak najwięcej, a jeden z nich wiedział już na prawdę sporo. Szczęka mi opadła, gdy pół Kostarykanin, pół Kolumbijczyk, który nigdy nie był w Europie, powiedział mi, że temperatury z Polsce rosną w drugiej połowie czerwca i zaczynają spadać w drugiej połowie sierpnia, wtedy w Polsce uznajemy, że to lato. Dodam, że jest informatykiem, a nie geografem.
Przy kościołach, w parkach i w centrach miast można spotkać młodych mężczyzn, którzy próbują sprzedać przechodniom jakiś słodycz lub mały przedmiot, mówiąc, że są wolontariuszami i zbierają na szczytny cel lub na studia. Kilkukrotnie zostałam przez takich "wolontariuszy" zagadnięta.
W Alajueli zaczepił mnie ktoś o twarzy narkonama i stylu skejta czy fana reggaetonu. Chciał mi sprzedać szczoteczkę do zębów mówiąc, że zbiera pieniądze na organizację ratującą ludzi jak on z narkotykowego nałogu. Gdy mu podziękowałam, bo mam już szczoteczkę do zębów chłopak zmienił ton. "Czyli nie chcesz pomóc?" -brzmiało to jak groźba i nie było zbyt miłe. Pomyślałam, gdzie jak gdzie, ale w Ameryce Centralnej nie potrzebuję problemów, więc zdecydowałam się na zastosowanie mojej sprawdzonej techniki "opowiem ci swą historię". Słowotok ruszył: jaki jest mój plan, że muszę oszczędzać, bo moja podróż dopiero się zaczyna, jaką pogodę mamy teraz w Polsce, że 5 minut temu zrobiłam zdjęcie pani sprzedającej sok z pomarańczy.... Mój nowy ziomek dał mi na drogę lizaka (bo oprócz szczoteczek do zębów sprzedawał też lizaki) i przybił symbolicznego żółwika. W Haredii, innym większym mieście spotkała mnie taka sama historia, tyle, że tym razem "wolontariusz", a raczej jego oczy zagubione w czasoprzestrzeni wyjaśniały wszystko. Znów opowiedziałam swoją historię. Myślałam, że tym razem nie zadziała, bo chłopak przyglądał się mojego aparatowi fotograficznemu z dziwnym zainteresowaniem a la "twój aparat może mi się przykleić do łapy". Po raz kolejny dostałam za darmo słodycz. Tak to jest, nawet podejrzany element w Ameryce Centralnej pomoże, gdy ktoś powie, że jest z kraju, gdzie 4 stopnie zimą oznacza super pogodę i nie zarabia się jak we Francji czy w Niemczech.
"wolontariusz" Diogo Jesus z Alajueli, różaniec musi być |
Nie, ja wycieczki z przewodnikiem nie kupię (ok, w ostateczności). Daniella, która mnie gościła w swoim domu nie mogła spędzać ze mną każdej minuty. Jej najlepsza przyjaciółka brała następnego dnia ślub, a ona jest druhną. Pozostawiła mnie w rękach swoich trzech kolegów, którzy zabrali mnie na nocną wyprawę jeepem w góry. Na pytanie, czy to normalne, jechać w góry nocą, kierowca stwierdził, ze dla niego tak, ale generalnie hmm.. zależy :) Gdy zobaczyłam, że wjazd na pewną polanę w dżungli jest zagrodzony i gdy jeden z kolegów bardzo sprawnie otworzył bramę będąc lekko zestresowany, wiedziałam, że to z tymi chłopakami nie zginę. Widok na San Jose i pobliskie miasta z góry był niesamowity. Było zimno, poniżej 15 stopni (tak! Kostaryka to nie tylko tropikalne upały). Rozbiliśmy mały alko-piknik. Następnie pojechaliśmy grać w piłkarzyki w małym barze w okolicznej wiosce pomiędzy tropikalnymi drzewami. Tylu pytań o Polskę w tak krótkim czasie jeszcze nikt mnie nie zadał. Moi koledzy chcieli wiedzieć jak najwięcej, a jeden z nich wiedział już na prawdę sporo. Szczęka mi opadła, gdy pół Kostarykanin, pół Kolumbijczyk, który nigdy nie był w Europie, powiedział mi, że temperatury z Polsce rosną w drugiej połowie czerwca i zaczynają spadać w drugiej połowie sierpnia, wtedy w Polsce uznajemy, że to lato. Dodam, że jest informatykiem, a nie geografem.
nocny chill piknik w górach na polanie pośród dżungli, mimo zimna i wiatru świetne wspomnienia |
Przygoda jest moim przewodnikiem. Z wielką wiarą w powodzenie mojej podróży i w to, że coś czuwa nade mną, pierwsze dni w Kostaryce mijają magicznie.
Prywatnie:
Dziś mój brat ma 23 urodziny. Twoje zdrowie Adaś J
Prywatnie:
Dziś mój brat ma 23 urodziny. Twoje zdrowie Adaś J
lokalne shoty chiliguares o pikantnym smaku tabasco i owocowej słodyczy (słabe jak na polskie standardy) |
Na koniec cenna
rada z życia driftera:
UCZ SIĘ JĘZYKÓW
OBCYCH. Tu nie trzeba chyba szukać argumentów „za”. Nieznajomość języka bardzo
ogranicza (w pracy, w życiu prywatnym, w poznawaniu świata), a ich znajomość
otwiera tysiące drzwi. W podróży (i nie tylko) to jedna z najbardziej
przydatnych umiejętności. Ludzie zaczynają od razu inaczej Cię traktować, gdy
zaskoczysz ich jakimś lokalnym powiedzonkiem.
życie w czystej esencji bez toksycznych dodatków, czyli moja PURA VIDA |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz