Panama |
Moje podróżowanie naturalnie ewaluowało. W
Kostaryce zatrzymywałam się po dwa dni w każdym miejscu. Państwo jest mniejsze,
a atrakcji jest więcej. W Panamie jak na razie zapanował system trzydniowy. Odhaczyłam
najpopularniejsze miejsca w mieście i mogę powiedzieć, że stolica Kostaryki, San
Jose może się schować przy Panama City. Tu się żyje z przyspieszonym tętnem.
Oczywiście spotkałam na swojej drodze kilka osób, które mnie zaskoczyły. Tu
podróż pokierowała mną, a nie a podróżą i plan sam się ułożył.
Po całonocnej przejażdżce wyziębionym od
klimatyzacji autobusem (jak wszystkie długodystansowe autobusy w tym regionie)
dotarłam nad ranem zmarnowana do stolicy. Towarzyszyła mi Niemka o bardzo
„niemieckiej” osobowości (przeciwieństwo osobowości latino), którą poznałam w
hostelu w Bocas del Toro. Ze względu na jej pesymistyczne i antyspołeczne
podejście do świata raczej nie zostaniemy bliskimi koleżankami, ale zawsze
lepiej w dwójkę niż solo, szczególnie nad ranem w mieście Panama. Dla naszego
bezpieczeństwa przeczekałyśmy, aż się rozjaśni. Pewna kobieta z Nikaragui
sprzedająca gazety na dworcu wyprała nam mózgi długą rozmową o tym, jak tu jest niebezpiecznie i podaniem wielu przykładów. Znów nie byłam przygotowana pod
względem noclegu, więc pojechałam z Niemką do hostelu, gdzie moja tymczasowa
kumpela zarezerwowała noc. Liczyłam, że mają jakieś wolne miejsca. Oczywiście
bez rezerwacji łóżko się znalazło. Hostel nazywa się Luna Castle i w rankingu
biblii wielu backpackerów (na pewno nie mnie), czyli przewodnika Lonely Planet
w 2011 roku zajął pierwsze miejsce w rankingu hosteli w Panama City. Rzeczywiście
hotel jest genialny i ma duszę. Cena jest jednak droższa (15 dolarów za noc w
dzielonym pokoju), ale wliczone jest śniadanie i lokalizacja jest dogodna. Na
śniadanie każdy może zrobić sobie naleśniki, napić się kawy lub zjeść kilka
bananów. Banany są tu tak popularnym pożywieniem jak w Polsce jabłka.
Czekając na check-in, czyli zameldowanie się
w hostelu przyczepił się do mnie pewien chłopak z Kalifornii, graficiarz,
projektant i wykonawca drogiej, nowoczesnej biżuterii i plantator marihuany w
jednym (w Kalifornii uprawa marihuany jest legalna). Zanim zdążyłam dokonać
meldunku, mój plan zwiedzania był gotów jeszcze zanim opłaciłam pobyt.
Panama, jak mówią wszystkie przewodniki,
artykuły o Panamie i każde źródło informacji turystycznej to miasto kontrastu.
Nie będę się więc nad tym rozpisywać, aby nie dublować informacji, bo i tak
Ameryki nie odkryję. W skrócie, Panama dzieli się na dwie części: stare
zabudowania, brud, zabytki, ludzi ciężko pracujących fizycznie oraz nowoczesne
wieżowce pełne białych kołnierzyków pracujących dla korporacji, gdzie widać siłę dolara .
stara część Panamy, Casco Viejo |
stara część Panama City |
Pierwszego dnia wraz z moim nowych kolegą z
Kalifornii, który nie pozostawił mi wyboru i uznał, że będzie moim bodyguardem
przez cały pobyt w Panama City, wybrałam się do starej części. Było tam
pięknie, w części typowo zabytkowej było bezpiecznie, policja prawie na każdym
rogu. Jednak poza Casco Viejo, czyli takim starym miastem panował
klimat zaułków warszawskiej Pragi (oczywiście w warunkach Ameryki Centralnej).
Nie było jednak aż tak biednie, jak na prowincji. Ludzie, którzy z pozoru
wyglądali groźnie, okazywali się super sympatyczni. Dużo mi tu pomaga znajomość
hiszpańskiego, po kilu moich prymitywnych żartach sytuacja zawsze się rozluźnia.
Muszę przyznać, że najlepsze jedzenie, jakie jadłam w Panamie można było kupić
właśnie w tej części miasta, szczególnie polecam kuchnię z Republiki
Dominikany, smażoną rybkę, jukę czy placki bananowe od Felipe. Jego budka
zawsze stała przy wejściu do lokalnego burdelu, więc lepszym rozwiązaniem była
opcja „take away” niż jedzenie na miejscu.
mój ziomek w San Francisco i budka z jedzeniem Dominikańczyka Felipe |
Następnego
dnia udałam się do nowej części miasta. Spacerując wśród wieżowców, czułam, że
to ja przyjechałam tu z trzeciego świata. Panama to ciągły plac budowy,
powstają nowe drapacze chmur, choć później stoją puste. Bardzo podobało mi się,
że w tej części miasta wprowadzona jest pełna segregacja odpadów, obok siebie stoi
po 5 koszy na śmieci. Jestem na tym punkcie wyczulona, bo od małego segreguję
śmieci na organiczne i nieorganiczne, plus osobno plastik i puszki. Nie podoba
mi się, że w wielu miejscach ludzie to ignorują. Tutaj jest to normalne, że
śmieci się segreguje.
nowa część Panama City |
Obowiązkowym punktem zwiedzania jest Kanał
Panamski i punkt widokowy Miraflores, z którego obserwuje się przepływające statki. To miejsce dostaje u mnie specjalny status „najnudniejszego miejsca, które
trzeba obowiązkowo odhaczyć na liście”. Wygląda to tak. Jedzie się na obrzeża
miasta. Pojechałam tam taksówką za 12 dolarów, a wróciłam 2 miejskimi autobusami
łącznie za 50 centów (człowiek uczy się na błędach). W temperaturze mniej
więcej 35-40 stopni turyści patrzą na otwierający się lock, czyli wodną zaporę,
wyrównujący się poziom wody i przepływający statek.
Wszystko dzieje się wolno,
bardzo wolno, bardzo, bardzo wolno. Podczas mojej wizyty przez kanał
przepłynęły dwa ogromne statki, jeden z Chin i drugi z Portugalii. Magii całej
sytuacji dodaje świadomość, że to jedyne tego typu miejsce na świecie. Panama
City dzięki kanałowi jest bogatym miastem. Idzie za tym duży wpływ obecnego tu
przez długie lata USA na miejscową kulturę. Hiszpański „książkowy” mam już
opanowany, więc tu, tak jak w Kostaryce i wcześniej w Meksyku uczę się
miejscowego slangu. Po powrocie do Polski planuję zrobić dosyć obszerny wpis o
tym, bo w Polsce nikt mi tego nie wyjaśnił (poza zwrotami w Hiszpanii). Tu na
takiego zioma mówi się fren (od
angielskiego friend) w Panamie, a w Kostaryce mae. Tu się żyje wyjątkowo. Raz ludzie próbują cię oszukać, raz są
skrajnie szczerzy. Żebrak lub uliczny element może pomóc, a z pozoru bogaty
może cię okraść. Cała Panama City.
Trzeci dzień poświęciłam na chill out w
hostelu wraz z moim kalifornijskim ziomkiem, który zdążył zaprosić mnie już do
siebie do San Francisco i ułożyć mi plan na życie. Na marginesie nie wiem czemu
ludzie mają skłonności do planowania mi przyszłości, zdarza się to dosyć regularnie.
Nie wykluczam opcji, że go odwiedzę, jeśli nie spłukam się doszczętnie ze
wszystkich dolarów.
Mój następny kierunek to pewna mała wyspa
zamieszkała przez Indian Kuna, gdzie potwierdzoną na 100% informacją jest
kompletny brak dostępu do Internetu i brak sprzętu jak pralka czy zlew, więc na
kilka dni zniknę z sieci.
Dzisiejszą radę
driftera piszę prosto z serca i życzę wszystkim wzięcia jej na serio.
WIERZ W SIEBIE I
MYŚL, ŻE UDA CI SIĘ. Gdy sam nie będziesz wierzyć, że możesz bezpiecznie
przejść przez niebezpieczne, tanio przed drogie i z uśmiechem przez smutne, jak
ktoś inny może w to wierzyć? Gdy moja mama bidowała, że to ryzyko w ciemno
kupić bilet do Nowego Jorku nie mając wizy ani rodziny tam i będąc bezrobotnym
(jak ja), gdzie szczur jest wielkości kota, powiedziałam (choć wtedy czułam wewnętrz wątpliwości) że tak się tworzą
wielkie biografie i już wiedziałam, że dobrze robię. Pewnie noga mi się
poślizgnie milion razy, ale to nic, damy radę.
Ja w punkcie widokowym Miraflores. W tle Kanał Panamski |