piątek, 11 kwietnia 2014

Z kasą i z klasą, czyli WASZYNGTON

   Stresowałam się przed podróżą do Waszyngtonu. Nie ma to tamto, to już wielki świat. Idąc za ciosem kolejny raz znalazłam darmowy nocleg w Stanach. Do tej pory nie zapłaciłam w USA ani za jedną noc, kocham społeczność międzynarodową podróżników –couch surferów!). Tym razem trafił mi się bardzo zorganizowany gospodarz, który kilka razy upewnił się, czy wiem jak dotrzeć, o której godzinie będę itp. To był typ perfekcjonisty żyjącego szybko, bo wychował się w Nowym Jorku. Ja po Ameryce Centralnej, wiecznym stanie siesty i kompletnym braku pośpiechu ani wyczucia czasu, nie potrafiłam się przestawić na ten szybki tryb świata krajów rozwiniętych. Pierwszego wieczoru Alex – mój host zabrał mnie do marokańskiej restauracji, później do typowej kawiarni w centrum i piwiarni z pięknym widokiem na imprezowe centrum miasta. Właśnie… „imprezowe” w Waszyngtonie oznacza to jazzowe klubokawiarnie i klimat elegancko–hipsterski. Miasto jest bardzo zadbane i czyste, zorganizowane tak jak mój host i eleganckie. Nie widziałam tam sztuki ulicznej, jak na przykład graffiti.
   Następnego dnia udałam się sama na całodzienne zwiedzanie. Myślałam, że w ciągu jednego dnia zdążę zobaczyć główne atrakcje. Jednak mogę stwierdzić, że na zwiedzenie pobieżne, pomijając wiele muzeów i idąc tylko do wybranych 3 dni byłyby idealnym rozwiązaniem. Miałam to szczęście, że mój host mieszkał w prostej linii od Białego Domu, czyli przy ulicy 16. Wyszłam z budynku, poszłam przed siebie i po 25 minutach stałam przed Białym Domem. Rok temu nawet mi przez głowę by to nie przeszło, że to się wydarzy, gdy pracowałam na Malcie. Wówczas myślałam, że wybiorę się do Brazylii na jakiś wolontariat. Tak to jest, w głowie można ułożyć 100 scenariuszy swojej przyszłości, a spełni się 101. No, ale abstrahując od filozoficznych rozważań i powracając myślami do Waszyngtonu, okolica Białego Domu to dobry punkt na rozpoczęcie zwiedzania. Bez potrzeby korzystania z autobusów można zobaczyć główne atrakcje. Na mnie największe wrażenie zrobił Kapitol. Często, gdy jakiś korepsondent przemawia we wiadomościach w TVP1 czy TVN w tle widać właśnie Kapitol. 
   W parku Mali, czyli parku na około tych wszystkich atrakcji jest wiele pomników. Jeden pomnik był dla mnie szczerze wyjątkowy. Na wprost Białego Domu jest skwerek, gdzie w kazdym rogu jest jakiś pomnik. Głównie byłych prezydentów lub symbolizujących ważne dla Ameryki wydarzenia. Wśród nich stoi pomnik Kościuszki z napisem "Son of Poland", czyli "Syn Polski". Mimo, iż nie jestem wzorem patriotyzmu i jak moja biografia pokazuje, wolę styl życia, którego w Polsce nie doświadczę (chwil takich jak uśmiech obcej osoby na ulicy itp.), aż łzy mi do oczu nabiegają, gdy widzę taki polski akcent. Na wprost Białego Domu, gdzie codziennie pojawiają się setki lub tysiące turystów ktoś docenił Polaka Tadeusza Kościuszko. To samo czułam w Mexico City, gdzie w samym sercu miasta przy głównym, największym kościele zobaczyłam pomnik Jana Pawła II, którego Meksykanie doceniają na równi z Polakami. To tylko symbole, ale zawsze miło je zobaczyć. Miałam w planie dokładnie obejść i przysiąć na dłużej w Bibliotece Kongresu w dziale latynoamerykańskim, niestety przyszłam za późno i nawet nie zdążyłabym wyrobić karty. Może za parę miesięcy tam się wybiorę , gdy zdobędę jakieś fundusze na życie (może jacyś darczyńcy -milionerzy czytają mój blog, kto wie... mogę wysłać numer konta hehehehe) 
Pomnik Tadeusza Kościuszki
W Niemczech są krasnale ogrodowe, a Stanach osły i słonie.
White House

Pokój, wolność i sowboda, niech żyje przygoda! Ole!"
Zdjęcie pod tytułem "Barack! Podejdź no do płota"
Spacerując w stronę Kapitolu

Kapitol w tle i "selfie" fotka
   Po całym dniu zwiedzania, gdy wróciłam do domu Alex zapytał się, gdzie byłam. Okazało się, że zapomniałam o pomniku Lincolna, Einsteina i kilku innych. Na spontanie pojechaliśmy tam około północy, bo mój host uznał, że to wstyd być w Waszyngtonie i pominąć te miejsca. Efekt podświetlonych w nocy głównych budynków i pomników w DC (jak miejscowi nazywają Waszyngton, słowa „Waszyngton” nikt tu nie używa) robił wrażenie.
Ja i Washington Monument w zasięgu ręki

W sklepie z pamiątkami można kupić taki sam zegarek, jaki nosi Barack Obama.

   Od razu widać, że Waszyngton to bogate miasto, na które państwo nie żałuje pieniędzy.  Są tu w końcu zlokalizowane prawie wszystkie główne instytucje rządowe i międzynarodowe (Bank Światowy, Organizacja Państw Amerykańskich czy Miedzynarodowy Fundusz Walutowy), a także aż 173 (chyba) placówki dyplomatyczne. Na ulicach w godzinach dziennych chodzą głównie ludzie w garniturach czy garsonkach, ewentualnie w klasycznej czarno-szarej konfekcji. W mieście są także bezdomni, ale jak powiedział mój host Alex, nawet bezdomni w DC są milsi niż w Nowym Jorku (choć według mnie ci z Nowego Jorku mają o wiele większe poczucie humoru). W nocy nie ma dużo ludzi na ulicach. Miasto zrobiło na mnie wrażenie, ale nie mogłabym tam mieszkać. Miami czy Atlanta, owszem, ale Waszyngton jest zbyt poukładany i moja chaotyczna osoba nie pasowałaby tam. Miałam dużo szczęścia, znajdując dobrze zorganizowanego gospodarza na couchsurfingu, bo dał mi dużo instrukcji i łatwiej mi było zwiedzić miasto. 
   Z Waszyngtonu pojechałam kolejnym Mega Busem za 1 dolara do Nowego Jorku. Było już kompletnie zimno, prawdopodobnie zimniej niż w Polsce. Nowy Jork miałam zwiedzić w 5 dni, a potem wsiąść w samolot i z przesiadką w Londynie wrócić do Polski... Właśnie "miałam", a czemu wyszło inaczej, o tym w następnym poście moi Drodzy :)

Rada driftera na dziś (spójrzcie później na foto poniżej i zastanówcie się przez chwilę, czy warto w cokolwiek wątpić):
NIE BÓJ SIĘ ŻYCIA, NIECH TO ŻYCIE BOI SIĘ CIEBIE.  

"Lincoln urodził się w ubogiej rodzinie, w niewielkiej, jednoizbowej chacie z bali drewnianych na farmie Sinking Spring w hrabstwie Hardin, w stanie Kentucky (...) Pracował na farmie, był sklepikarzem..." (fragment z pl.wikipedia.org) - Tymi słowami zaczyna się jego biografia...

Pomnik Abrahama Lincolna

1 komentarz: