piątek, 4 kwietnia 2014

Gwatemala City nie jest aż taka zła

   Ostatni dzień w Ameryce Centralnej. Jak ten czas szybko minął. Pamiętam, jak wylądowałam w Kostaryce i pierwsze dni spędziłam w Alajueli, jakby to było wczoraj. No ale nie będę na blogu wyjeżdżać z sentymentalnymi rozważaniami, bo sama zespamuję swój wpis za takie teksty.
   Dotarłam do miasta Gwatemala o piątej nad ranem. Hostel, w którym się zatrzymam miałam już wcześniej namierzony. Nie miał go jednak namierzonego kierowca taksówki, który spędził, uwaga! półtorej godziny jeżdżąc po mieście. Na początku myślałam, że celowo udaje idiotę i nie wie dokładnie, gdzie jest ten adres, aby wyłudzić więcej pieniędzy za kurs. Okazało się, że jednak ten taksówkarz nie musiał udawać.  Pytał po drodze policjantów, przechodniów, służbę drogową czy nie wiedzą, gdzie to jest. Ta poranna wycieczka po mieście dała mi do zrozumienia, że miasto jest źle zorganizowane pod względem logistycznym. Numery domów na niektórych ulicach były nawet nie po kolei. W końcu po długich zmaganiach dotarłam do hostelu La Coperacha. Był to mały hostelik w rozsądnej cenie i bezpiecznej okolicy (zona 2.). Całkiem smaczne śniadanie było wliczone w cenę, ale uśmiech i dobre maniery właściciela Szwajcara już chyba nie.
   W ciągu dnia poszłam do centrum zakupić jakieś podstawowe ubranie do cywilizowanego kraju USA, gdzie się udawałam, legginsy i baletki. Miasto wcale nie było tak straszne. Prawdą jest, że Gwatemala City jest z dziesiątce najniebezpieczniejszych miast na świecie (na pewno w Ameryce Łacińskiej) w wysokim wskaźnikiem zabójstw i porwań, ale wciągu dnia w miarę centralnej lokalizacji wcale tego nie odczułam. W sumie towarzyszył mi mój tymczasowy kompan wyprawy Alex z Kanady, więc nie byłam samotną, białą dziewczyną, a to dużo zmienia. Tematu Alexa nie będę jednak więcej poruszać na moim blogu, bo okazał się bardzo fałszywym kumplem i nie mam zamiaru z tym człowiekiem utrzymywać więcej jakichkolwiek kontaktów. Bywa czasem i tak, ale nie ma co płakać nad rozlanym mlekiem ani przejmować się fałszywymi, bezczelnymi i nie okazującymi szacunku ludźmi.
   Gwatemala City w ciągu dnia w centrum nie straszy, ale nie jest to też miasto robiące oszałamiające wrażenie. Spędziłam tam jedną noc ze względu na lot z pobliskiego lotniska. Jechałam tam rozwalającą się taksówką i zapamiętywałam ostatnie migawki "tego świata". Już za parę godzin miałam się znaleźć w całkowicie odmiennym otoczeniu, miejskiej dżungli dużych miast Stanów Zjednoczonych.




Rada driftera na dziś:

Tak do końca czasie podróży to UFAJ TYLKO SOBIE.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz