Ostatni dzień w Ameryce Centralnej. Jak ten czas szybko minął. Pamiętam,
jak wylądowałam w Kostaryce i pierwsze dni spędziłam w Alajueli, jakby to było
wczoraj. No ale nie będę na blogu wyjeżdżać z sentymentalnymi rozważaniami, bo
sama zespamuję swój wpis za takie teksty.
Dotarłam do miasta Gwatemala o piątej nad
ranem. Hostel, w którym się zatrzymam miałam już wcześniej namierzony. Nie miał
go jednak namierzonego kierowca taksówki, który spędził, uwaga! półtorej
godziny jeżdżąc po mieście. Na początku myślałam, że celowo udaje idiotę i nie
wie dokładnie, gdzie jest ten adres, aby wyłudzić więcej pieniędzy za kurs. Okazało się, że jednak ten taksówkarz nie
musiał udawać. Pytał po drodze
policjantów, przechodniów, służbę drogową czy nie wiedzą, gdzie to jest. Ta
poranna wycieczka po mieście dała mi do zrozumienia, że miasto jest źle
zorganizowane pod względem logistycznym. Numery domów na niektórych ulicach
były nawet nie po kolei. W końcu po długich zmaganiach dotarłam do hostelu La Coperacha. Był to mały hostelik w
rozsądnej cenie i bezpiecznej okolicy (zona 2.). Całkiem smaczne śniadanie było
wliczone w cenę, ale uśmiech i dobre maniery właściciela Szwajcara już chyba
nie.
W ciągu dnia poszłam do centrum zakupić
jakieś podstawowe ubranie do cywilizowanego kraju USA, gdzie się udawałam, legginsy
i baletki. Miasto wcale nie było tak straszne. Prawdą jest, że Gwatemala City
jest z dziesiątce najniebezpieczniejszych miast na świecie (na pewno w Ameryce
Łacińskiej) w wysokim wskaźnikiem zabójstw i porwań, ale wciągu dnia w miarę centralnej lokalizacji wcale tego nie
odczułam. W sumie towarzyszył mi mój tymczasowy kompan wyprawy Alex z
Kanady, więc nie byłam samotną, białą dziewczyną, a to dużo zmienia. Tematu
Alexa nie będę jednak więcej poruszać na moim blogu, bo okazał się bardzo
fałszywym kumplem i nie mam zamiaru z tym człowiekiem utrzymywać więcej
jakichkolwiek kontaktów. Bywa czasem i tak, ale nie ma co płakać nad rozlanym mlekiem ani przejmować się fałszywymi, bezczelnymi i nie okazującymi szacunku ludźmi.
Gwatemala City w ciągu dnia w centrum nie
straszy, ale nie jest to też miasto robiące oszałamiające wrażenie. Spędziłam
tam jedną noc ze względu na lot z pobliskiego lotniska. Jechałam tam rozwalającą się
taksówką i zapamiętywałam ostatnie migawki "tego świata". Już za parę godzin
miałam się znaleźć w całkowicie odmiennym otoczeniu, miejskiej dżungli dużych
miast Stanów Zjednoczonych.
Rada
driftera na dziś:
Tak
do końca czasie podróży to UFAJ TYLKO SOBIE.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz