środa, 2 kwietnia 2014

Operacja pod kryptonimem „Piramidy (nie ruiny) Tikal”

   Będąc nad rzeką Lampara, wiedziałam, że nieuchronnie zbliża się data mojego lotu do Stanów Zjednoczonych. Zostało mi tylko 3 dni. Chciałam zobaczyć piramidy Majów. Po prawie całodziennej podróży, która była wyjątkowo niekomfortowa, nawet jak na gwatemalskie standardy, dotarłam do  otoczonego jeziorem miasteczka -wyspy o nazwie Flores. Miejsce było przepiękne, wielokolorowe i gorące. Temperatura przypominała mi Panamę City, czyli poziom "gorąco jak w piekle". Flores było moim punktem wypadowym do Tikal. 
Typowa uliczka Flores

   Po szybkim rozeznaniu w cenach zdecydowałam się na jedno z biur i wykupiłam na następny dzień wycieczkę z przewodnikiem. Oczywiście sprzedawca obiecywał, że grupy z przewodnikiem są zazwyczaj 10-osobowe w co nie chciało mi się za bardzo wierzyć. Wstałam kolejnego dnia po trzeciej nad ranem, bo na bus do Tikal musiałam być gotowa na 4:30 rano (środek nocy można powiedzieć). Bus dotarł na miejsce o 6 rano i rozpoczęło się zwiedzanie. Grupa liczyła 22 osoby. W jednym chwili zagotowałam się z wzburzenia. Co więcej, wykupiłam tour po hiszpańsku, a przewodnik nawijał po angielsku, bo prawie cała grupa była anglojęzyczna. Na szczęśćie szybko wymyśliłam plan pod kryptonimem „zadręczyć przewodnika”. Przemieściłam się do pierwszej linii, aby iść na równi z przewodnikiem i zaczęłam zadawać mu pytania i rozmawiać z nim. On też się pytał, jak mam na imię i skąd jestem bla bla bla… Na początku go to chyba trochę irytowało i postanowił mnie zawstydzić, ale plan mu się nie udał. Przedownik był z jajem, zaczął jakiś wywód o piramidach i przeszedł płynnie na prywatę, mówiąc przed całą grupą, że w następnym tygodniu ma czterdzieste urodziny, ma 2 dzieci, które zamierza porzucić i przeprowadzić się do Polski i rozpocząć nowe życie z Ewą. Cała grupa na mnie. Ja się wcale nie zawstydziłam, tylko się śmiałam. Znam te zagrywki psychologiczne na natarczywych ludzi, na hotelowej animacji trochę się ich nauczyłam, próbując zawstydzić zbyt aktywnych aż do znudzenia klientów. Więc trafił swój na swego można powiedzieć. W końcu przewodnik Luis, mimo że był starym wyjadaczem w swoim fachu, poddał się i postanowił mnie zaakceptować. Cierpliwie odpowiadał na pytania w stylu „A ten budynek był przeznaczony bardziej do celów religijnych i rytualnych, czy odbywały się tak spotkania natury politycznej?”. 
Przewodnik wycieczki Luis w chwili zadumy

Luiz przetrwał moje gradobicie pytań, jaki jest teraz radosny

   Bardzo podobała mi się wycieczka. Majowskie piramidy Tikal zrobiły na mnie większe wrażenie niż ruiny Copan w Hondurasie. Wciąż jednak moim numerem jeden wśród pozostałości z czasów sprzed konkwisty pozostają azteckie piramidy Teotihuacan niedaleko miasta Meksyk, jak na przykład Piramida Słońca. Historia Teotihuacan też o wiele bardziej mnie interesuje, no ale to są gusta i guściki. Każdy może mieć inne zdanie. Może, gdy kiedyś (pewnie w ciągu najbliższych paru lat) trafię do Machu Picchu to mój ranking się zmieni, kto wie...
Tikal

Tikal

   We Flores udałam się również na mały shopping. W końcu kupiłam piękny, solidny, ręcznie robiony hamak, który zamierzam w Polsce zamontować w moim pokoju, gdy już w końcu będę go miała, jak i mieszkanie, czyli, gdy uznam, że czas zakończyć życie włóczęgi (kiedyś…).
   Po tym intensywnym dniu, który zaczął się przed 4 nad ranem, udałam się nocnym autobusem do Gwatemala City, czyli do stolicy, aby spędzić tam ostatni dzień w Ameryce Centralnej.

 Rada driftera na dziś:

W GWATEMALI ZAWSZE TRZEBA SIĘ TARGOWAĆ O CENĘ, bo pierwsza zazwyczaj jest celowo zawyżona, aby można było łaskawie ją obniżyć.
Kolorowy gwatemalski świat

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz