piątek, 4 kwietnia 2014

Welcome to MIAMI

   Pełna emocji czy nie zagubię się w „wielkim świecie” wylądowałam na lotnisku Fort Laudardale na Florydzie. Już od samego początku, od pierwszego wejrzenia zakochałam się w Miami. Przedostanie się z lotniska do Miami miałam wcześniej opracowane dzięki forom internetowym. Najpopularniejszym rozwiązaniem jest shuttle bus za 50-60 $, ale taka cena nie wchodziła nawet w grę. Szybciej łapałabym stopa niż zapłaciła tyle za czterdziestokilometrową kilometrową trasę autobusem. Znalazłam na tripadvisorze potrzebne instrukcje. Najpierw pojechałam darmowym busem do stacji kolejowej. Kierowca busu Kolumbijczyk Gustavo był pierwszą poznaną osobą. Przegadałam z nim całą drogę. Dołączył się do rozmowy pewien Afroamerykanin, pytając czy jestem modelką. Ja już wtedy, po poznaniu tych dwóch osób wiedziałam, że w Miami będzie beka i śmiech maksymalny. Nie pomyliłam się. Kierowca Gustavo na końcu trasy wysiadł z busu, zaprowadził mnie do kasy i wytłumaczył, jaki bilet muszę kupić. 
Pociąg elegancko pomalowany z palemką pasuje do klimatu Florydy.

   W pociągu (za 3,70$) zaczął ze mną rozmawiać pewien Amerykanin około sześćdziesiątki. Był pod wrażeniem mojej odwagi, gdy mu opowiedziałam skąd wracam. Naszej rozmowy słuchała pewna młoda dziewczyna. Później zaczęłyśmy rozmawiać. Dała mi kartę miejską na transport publiczny, czyli zaoszczędziłam kolejne parę dolarów. Na wypadek dała mi swoją wizytówkę z numerem, abym do niej zadzwoniła, jeśli będę w kłopotach. Okazało się, że jest escort girl, czyli ekskluzywną prostytutką (sprawdziłam na wypadek jej stronę internetową, z szacunku, że mi pomogła nie podam adresu). Byłam zdziwiona, bo rozmawiałam z dziewczyną w dżinsach, butach Nike, koszuli w kratkę i włosach związanych w ogonek. Rachel (imię w pracy „Vicky”) śmiała się, gdy zobaczyła moje zdziwione oczy, gdy czytałam jej wizytówkę. Tak to więc moja pierwsza kumpela z Miami była dziewczyną na telefon. W pociągu usłyszałam też, ze jeden koleś idzie później na metro i wysiada na tej samej stacji, co ja. Zaczęłam więc początkowo go śledzić, aby wiedzieć, gdzie iść. Później zagadałam i jak to z Ameryce szybko rozmowa się rozkręciła. Dołączyli jeszcze dwaj inni goście, którzy też nie znali okolicy z pytaniami o porady oraz dwóch chłopaków. Gdy padło pytanie, skąd jest mój akcent i powiedziałam, ze z Polski, okazało się, że jeden z chłopaków to Polak. Tak więc w pierwszej godzinie pobytu w Miami poznałam już rodaka. Michał, gdy miał 16 lat przeprowadził się do Stanów, aby tam uczyć się i trenować pływanie. Pozdrawiam Michał, jeśli to czytasz J Jego kolega był Szwajcarem. Stworzyła się radosna wycieczka. W metrze między ludźmi rozgorzała rozmowa o Baracku Obamie. Myślałam, że dwóch rozmówców (młodych mężczyzn, jeden Afroamerykanin urodzony w USA, drugi Amerykanin, oryginalnie Jamajczyk) zaraz się pobiją, ale oni na koniec wymienili się numerami telefonów. Ja już wtedy wiedziałam, że Miami jest świetnie. Już lubiłam to miasto. Za podróż metrem zapłaciłam 2,20$, czylia cała prasa kosztowała mnie 5,90$, a nie 50-60- jak shuttle busy (główka pracuje). Ten koleś, który pokazał mi dorgę, zapytał się mnie o dokładny adres. Tak się przejął, że jestem sama z bagażem o później porze, gdy już jest ciemno, że poszedł ze mną. Powiedział, że po drodze jest most na Miami River i on nie pozwoli, abym w tamtych okolicach chodziła sama. Cudowny człowiek. Później, gdy znaleźliśmy budynek, poczekał, aż zejdzie mój gospodarz z couchsurfingu. Nie chciał ani numeru telefonu, ani się naawet nie przedstawił, bezinteresownie mi pomógł. Tak powitały mnie Stany. Tu pod względem czynnika ludzkiego jest jeszcze lepiej niż w Ameryce Środkowej.
Miami River
Miami Downtown

   Teraz na temat mojego zakwaterowania. Mieszkałam w Miami Downtown, czyli w centrum, blisko kubańskiej dzielnicy, oczywiście za darmo przez stronę internetową couchsurfing u pewnego Kolumbijczyka o imieniu Xavier. W tym samym czasie nocowały tam też dwie dziewczyny z Niemiec. Pierwszej nocy udaliśmy się na imprezę do części biznesowej miasta. Bardzo mi się podobało, ale ceny powaliły mnie. Słyszałam, że imprezowanie w Miami jest drogie, ale nie spodziewałam się, że aż tak. Za cztery shoty tequili zapłaciliśmy 48$, czyli 12$ za jeden kieliszek. Ogólnie impreza mi się podobała. Mój gospodarz Xavier jak każdy Kolumbijczyk potrafi nieziemsko tańczyć salsę, więc mogłam trochę poćwiczyć. Drugiego dnia poszliśmy do Little Havana, czyli do kubańskiej dzielnicy na uliczny festiwal. To było przeżycie, którego nigdy nie zapomnę. Też tańczyłam salsę na ulicy z nieznajomymi jak za czasów karnawału z Meksyku w Veracruz. Prawie sami Kubańczycy naokoło. Czułam się, jakbym była w filmie Dirty Dancing 2. Noc w dzielnicy Little Havana zaliczam do tych chwil szczęścia, gdy jednocześnie czuje się dreszcze na skórze i chce się płakać z radości. Ja się tam prawie nie wzruszyłam, tak się cieszyłam, że mogłam tam być i tańczyć salsę na ulicach kubańskiej dzielnicy Miami. Poznałam kilkanaście wspaniałych osób. Nie wzięłam ze sobą aparatu, aby się nie przejmować przedmiotami, pieniądze w stanik z jednej strony, błyszczyk z drugiej i tyle. Wszystkie obrazy mam tylko w pamięci.
Dominikański salon piękności w kubańskiej dzielnicy Miami

   W pierwszy dzień pojechałam do Miami Beach, czyli wyspy połaczonej z miastem Miami. Idąc ulicami podobało mi się wszystko. Kupiłam sobie jedną sukienkę na Washington Avenue, aby mieć jakieś wspomnienie tych sklepów. Plaża też była ładna, woda w kolorze jasnego lazuru. Tyle że tego dnia, akurat był przypływ glonów, więc było trochę brudno, no i było dosyć zimno w porównaniu z Ameryką Centralna. Akurat odbywał się festiwal muzyki elektronicznej Ultra, na którym były gwiazdy tej muzyki, Tiesto, Avicii itp. Plaże były pełne młodych imprezowiczów.
Butik jakich wiele w Miami Beach
Miami Beach

   Mimo shotów tequili za 12 $ udało mi się znaleźć miejsca z kubańskiej dzielnicy, gdzie można zjeźć w takich cenach jak w Poslce. Piewszego dnia kupiłam typowe kubańskie jedzenie z napojem i najlepsza kawą jaką piłam w życiu za niecałe 12$. Mijałam po drodze miejsca, gdzie można było zjeść ryż z kurczakiem smażonym i sałatką za 6$, czyli 18 złotych. To nie wiele więcej niż w mlecznym barze w Warszawie, więc jak na tak światowe miasto jak Miami to super cena. Szukajcie, a znajdziecie (takie miejsca) J  
Typowa kubańska kochnia, smażony ryż z mieszany z ciemną fasolą (frijoles), kurczak smażony i pewna odmiana ziemniaka (nazwy nie pamiętam), napój słodozny gazowany i kubańskie espresso, czyli colada

   Drugiego dnia uznałam, że plażami w ciągu ostatnich miesięcy wystarczająco się nacieszyłam i lepszym rozwiązaniem jest pozwiedzanie miasta. Moja dusza jest już tak przesiąknięta wpływami świata latino, że oczywiście najpierw udałam się do dzielnicy Little Havana zamieszkałej przez imigrantów latynoskich. Mijałam bary i restauracje z krajów, w których byłam w ciągu ostatnich miesięcy. To właśnie mnie zachwyca. Miami (jak i z resztą wiele innych miast USA) to mix wielu krajów w jednym. Spacer ulicą to jak zagraniczna podróż.
   Miami w 100% ubóstwiam duszą i ciałem. Kto by się spodziewał, że przez tyle lat studiów byłam anty gringo i antyamerykańsko nastawiona. Mogłabym z przyjemnością pomieszkać w Miami, na przykład przez rok, kto wie… może w przyszłości tak zrobię. Ludzie w Miami byli dla mnie przemili. Po Gwatemali, gdzie każdy jest interesowny, byłam w pozytywnym szoku. No i jeszcze jedna sprawa. W Miami prawie cały czas mówiłam po hiszpańsku, nawet w centalnej części Downtown. Wydaje mi się, że ciężko żyje się w Miami osobom, które nie rozumieją hiszpańskiego. Czułam, że jestem w kraju latynoskim, ale o ulepszonych standardach. Właśnie! Poziom życia jest w Miami wysoki, a pewne rozwiązania  techniczne/społeczne widziałam po raz pierwszy. Moim zdaniem, jako osoby podróżującej, powiedzmy sporo ostatnimi laty, Europa Zachodnia pod tym względem nie dogania za nic Stanów Zjednoczonych. Oto kilka przykładów:
Jeśli chcesz podjechać autobusem, możesz przypiąć swój rower do autobusu w kilka sekund i nie płaci się za to dodatkowo.
Dog Park, cyzli specjalne parki przystosowane do wyprowadzania psów. Takie parki są ogrodzone i składadą się z wąskich alejek, można było zmęczyć psa spacerem. Ławeczka dla właściciela i miska dla pupila też się znajdzie.
Prawie każda ławka ma przedziałki, aby obcy ludzie nie wstydzili się usiąść na ławce, na której już ktoś siedzi ...albo, aby ktoś nie usiadł za blisko. 

   Z Miami pojechałam do Orlando. Spędziłam tam parę godzin, pobłądziłam po mieście, bo mój kolejny autobus odjeżdżał z terminalu w drugim końcu miasta, ale jakoś to przetrwałam, no i udałam się z Orlando do Atlanty. Była to całonocna podróż Mega Busem na trasie Orlando-Atlanta za 1$, bo bilet kupiłam już w styczniu. Polski Bus i wszystkie europejskie odpowiedniki to naśladowcy amerykańskiego pionies Mega Bus. Tak jak u nas są bilety za złotówkę, tak w Stanach można je kupić za dolara. Jeszcze raz na koniec : I love you Miami! Będę tęsknić J

Rada driftera:

CHCIEĆ TO MÓC!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz