Pełna emocji czy nie zagubię się w „wielkim
świecie” wylądowałam na lotnisku Fort Laudardale na Florydzie. Już od samego
początku, od pierwszego wejrzenia zakochałam się w Miami. Przedostanie się z
lotniska do Miami miałam wcześniej opracowane dzięki forom internetowym. Najpopularniejszym rozwiązaniem
jest shuttle bus za 50-60 $, ale taka cena nie wchodziła nawet w grę. Szybciej
łapałabym stopa niż zapłaciła tyle za czterdziestokilometrową kilometrową trasę autobusem. Znalazłam na tripadvisorze potrzebne instrukcje. Najpierw
pojechałam darmowym busem do stacji kolejowej. Kierowca busu Kolumbijczyk
Gustavo był pierwszą poznaną osobą. Przegadałam z nim całą drogę. Dołączył się
do rozmowy pewien Afroamerykanin, pytając czy jestem modelką. Ja już wtedy, po
poznaniu tych dwóch osób wiedziałam, że w Miami będzie beka i śmiech maksymalny. Nie pomyliłam się.
Kierowca Gustavo na końcu trasy wysiadł z busu, zaprowadził mnie do kasy i
wytłumaczył, jaki bilet muszę kupić.
Pociąg elegancko pomalowany z palemką pasuje do klimatu Florydy. |
W pociągu (za 3,70$) zaczął ze mną
rozmawiać pewien Amerykanin około sześćdziesiątki. Był pod wrażeniem mojej
odwagi, gdy mu opowiedziałam skąd wracam. Naszej rozmowy słuchała pewna młoda
dziewczyna. Później zaczęłyśmy rozmawiać. Dała mi kartę miejską na transport
publiczny, czyli zaoszczędziłam kolejne parę dolarów. Na wypadek dała mi swoją
wizytówkę z numerem, abym do niej zadzwoniła, jeśli będę w kłopotach. Okazało
się, że jest escort girl, czyli
ekskluzywną prostytutką (sprawdziłam na wypadek jej stronę internetową, z
szacunku, że mi pomogła nie podam adresu). Byłam zdziwiona, bo rozmawiałam z
dziewczyną w dżinsach, butach Nike, koszuli w kratkę i włosach związanych w
ogonek. Rachel (imię w pracy „Vicky”) śmiała się, gdy zobaczyła moje zdziwione
oczy, gdy czytałam jej wizytówkę. Tak to więc moja pierwsza kumpela z Miami była
dziewczyną na telefon. W pociągu usłyszałam też, ze jeden koleś idzie później
na metro i wysiada na tej samej stacji, co ja. Zaczęłam więc początkowo go
śledzić, aby wiedzieć, gdzie iść. Później zagadałam i jak to z Ameryce szybko
rozmowa się rozkręciła. Dołączyli jeszcze dwaj inni goście, którzy też nie
znali okolicy z pytaniami o porady oraz dwóch chłopaków. Gdy padło pytanie,
skąd jest mój akcent i powiedziałam, ze z Polski, okazało się, że jeden z
chłopaków to Polak. Tak więc w pierwszej godzinie pobytu w Miami poznałam już rodaka. Michał, gdy miał 16 lat przeprowadził się do Stanów, aby tam uczyć się
i trenować pływanie. Pozdrawiam Michał, jeśli to czytasz J Jego kolega był Szwajcarem. Stworzyła się radosna wycieczka. W metrze
między ludźmi rozgorzała rozmowa o Baracku Obamie. Myślałam, że dwóch rozmówców
(młodych mężczyzn, jeden Afroamerykanin urodzony w USA, drugi Amerykanin,
oryginalnie Jamajczyk) zaraz się pobiją, ale oni na koniec wymienili się
numerami telefonów. Ja już wtedy wiedziałam, że Miami jest świetnie. Już
lubiłam to miasto. Za podróż metrem zapłaciłam 2,20$, czylia cała prasa kosztowała mnie 5,90$, a nie 50-60- jak shuttle busy (główka pracuje). Ten koleś, który pokazał mi dorgę, zapytał się mnie o dokładny
adres. Tak się przejął, że jestem sama z bagażem o później porze, gdy już jest
ciemno, że poszedł ze mną. Powiedział, że po drodze jest most na Miami River i
on nie pozwoli, abym w tamtych okolicach chodziła sama. Cudowny człowiek.
Później, gdy znaleźliśmy budynek, poczekał, aż zejdzie mój gospodarz z
couchsurfingu. Nie chciał ani numeru telefonu, ani się naawet nie przedstawił,
bezinteresownie mi pomógł. Tak powitały mnie Stany. Tu pod względem czynnika ludzkiego
jest jeszcze lepiej niż w Ameryce Środkowej.
Miami River |
Teraz na temat mojego zakwaterowania. Mieszkałam w
Miami Downtown, czyli w centrum, blisko kubańskiej dzielnicy, oczywiście za darmo przez
stronę internetową couchsurfing u pewnego Kolumbijczyka o imieniu Xavier. W tym
samym czasie nocowały tam też dwie dziewczyny z Niemiec. Pierwszej nocy
udaliśmy się na imprezę do części biznesowej miasta. Bardzo mi się podobało,
ale ceny powaliły mnie. Słyszałam, że imprezowanie w Miami jest drogie, ale nie
spodziewałam się, że aż tak. Za cztery shoty
tequili zapłaciliśmy 48$, czyli 12$ za jeden kieliszek. Ogólnie impreza mi się
podobała. Mój gospodarz Xavier jak każdy Kolumbijczyk potrafi nieziemsko
tańczyć salsę, więc mogłam trochę poćwiczyć. Drugiego dnia poszliśmy do Little
Havana, czyli do kubańskiej dzielnicy na uliczny festiwal. To było przeżycie,
którego nigdy nie zapomnę. Też tańczyłam salsę na ulicy z nieznajomymi jak za
czasów karnawału z Meksyku w Veracruz. Prawie sami Kubańczycy naokoło. Czułam
się, jakbym była w filmie Dirty Dancing 2.
Noc w dzielnicy Little Havana zaliczam do tych chwil szczęścia, gdy jednocześnie
czuje się dreszcze na skórze i chce się płakać z radości. Ja się tam prawie
nie wzruszyłam, tak się cieszyłam, że mogłam tam być i tańczyć salsę na ulicach
kubańskiej dzielnicy Miami. Poznałam kilkanaście wspaniałych osób. Nie wzięłam
ze sobą aparatu, aby się nie przejmować przedmiotami, pieniądze w stanik z
jednej strony, błyszczyk z drugiej i tyle. Wszystkie obrazy mam tylko w
pamięci.
Dominikański salon piękności w kubańskiej dzielnicy Miami |
W pierwszy dzień pojechałam do Miami Beach,
czyli wyspy połaczonej z miastem Miami. Idąc ulicami podobało mi się wszystko.
Kupiłam sobie jedną sukienkę na Washington Avenue, aby mieć jakieś wspomnienie
tych sklepów. Plaża też była ładna, woda w kolorze jasnego lazuru. Tyle że tego
dnia, akurat był przypływ glonów, więc było trochę brudno, no i było dosyć zimno
w porównaniu z Ameryką Centralna. Akurat odbywał się festiwal muzyki
elektronicznej Ultra, na którym były gwiazdy tej muzyki, Tiesto, Avicii itp.
Plaże były pełne młodych imprezowiczów.
Butik jakich wiele w Miami Beach |
Miami Beach |
Mimo shotów tequili za 12 $ udało mi się
znaleźć miejsca z kubańskiej dzielnicy, gdzie można zjeźć w takich cenach jak w
Poslce. Piewszego dnia kupiłam typowe kubańskie jedzenie z napojem i najlepsza
kawą jaką piłam w życiu za niecałe 12$. Mijałam po drodze miejsca, gdzie można było zjeść ryż z kurczakiem smażonym i sałatką za 6$, czyli 18 złotych. To nie wiele więcej
niż w mlecznym barze w Warszawie, więc jak na tak światowe miasto jak Miami to super cena. Szukajcie, a znajdziecie (takie miejsca) J
Typowa kubańska kochnia, smażony ryż z mieszany z ciemną fasolą (frijoles), kurczak smażony i pewna odmiana ziemniaka (nazwy nie pamiętam), napój słodozny gazowany i kubańskie espresso, czyli colada |
Drugiego dnia uznałam, że plażami w ciągu
ostatnich miesięcy wystarczająco się nacieszyłam i lepszym rozwiązaniem jest
pozwiedzanie miasta. Moja dusza jest już tak przesiąknięta wpływami świata
latino, że oczywiście najpierw udałam się do dzielnicy Little Havana
zamieszkałej przez imigrantów latynoskich. Mijałam bary i restauracje z krajów,
w których byłam w ciągu ostatnich miesięcy. To właśnie mnie zachwyca. Miami
(jak i z resztą wiele innych miast USA) to mix wielu krajów w jednym. Spacer
ulicą to jak zagraniczna podróż.
Miami w 100% ubóstwiam duszą i ciałem. Kto
by się spodziewał, że przez tyle lat studiów byłam anty gringo i antyamerykańsko
nastawiona. Mogłabym z przyjemnością pomieszkać w Miami, na przykład przez rok,
kto wie… może w przyszłości tak zrobię. Ludzie w Miami byli dla mnie przemili.
Po Gwatemali, gdzie każdy jest interesowny, byłam w pozytywnym szoku. No i
jeszcze jedna sprawa. W Miami prawie cały czas mówiłam po hiszpańsku, nawet w centalnej części Downtown. Wydaje mi się, że ciężko żyje się w Miami osobom, które nie
rozumieją hiszpańskiego. Czułam, że jestem w kraju
latynoskim, ale o ulepszonych standardach. Właśnie! Poziom życia jest w Miami wysoki, a pewne rozwiązania techniczne/społeczne widziałam po raz pierwszy. Moim zdaniem, jako osoby podróżującej, powiedzmy
sporo ostatnimi laty, Europa Zachodnia pod tym względem nie dogania za nic
Stanów Zjednoczonych. Oto kilka przykładów:
Jeśli chcesz podjechać autobusem, możesz przypiąć swój rower do autobusu w kilka sekund i nie płaci się za to dodatkowo. |
Prawie każda ławka ma przedziałki, aby obcy ludzie nie wstydzili się usiąść na ławce, na której już ktoś siedzi ...albo, aby ktoś nie usiadł za blisko. |
Z Miami pojechałam do Orlando. Spędziłam tam parę godzin, pobłądziłam po mieście, bo mój kolejny autobus odjeżdżał z
terminalu w drugim końcu miasta, ale jakoś to przetrwałam, no i udałam się z
Orlando do Atlanty. Była to całonocna podróż Mega Busem na trasie
Orlando-Atlanta za 1$, bo bilet kupiłam już w styczniu. Polski Bus i wszystkie
europejskie odpowiedniki to naśladowcy amerykańskiego pionies Mega Bus. Tak jak u nas
są bilety za złotówkę, tak w Stanach można je kupić za dolara. Jeszcze raz na
koniec : I love you Miami! Będę tęsknić J
Rada
driftera:
CHCIEĆ
TO MÓC!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz