Nie mogłam się doczekać przekroczenia
granicy Nikaragui. Ten kraj zaburzył moje postrzeganie Ameryki Środkowej, a
może właśnie dopiero teraz poznaję jej prawdziwe oblicze. Nie będę udawać, że jechałam
tam na pewniaka. Tu z przekroczeniem granicy wszystko nabiera intensywności i wiedziałam,
że chwila nieuwagi czy głupoty może mnie tu zgubić. Na podróż autobusem
profilaktycznie wybrałam najbardziej zakryty i spokojny strój, jaki miałam. Gdy
temperatura na oko przekraczała 35 stopni, szczerze tego żałowałam, bo tyłek
przyklejał mi się od siedzeń, co wyglądało, jakbym popuściła.
Granica Peñas Blancas. Droga przez żwirówkę między tirami.
Czytałam, że ludzie często na tej granicy biorą „przewodnika przez granicę”,
czyli jakiegoś chłopaczka za parę dolarów, który przeprowadza przez strefę
miedzygraniczną. Ja tam nikogo nie brałam i nie było problemu. Na granicy
ludzie nie reagowali zdziwieniem na transwestytę pokazującego sutki w kolejce
do odprawy granicznej. Mnie zdziwiło, że to nikogo nie rusza, nawet ludzie nie patrzyli. Za mną stał chłopak w butach do pływania zadużych o kilka
rozmiarów, a obok elegancki pan w spodenkach hawajskich, eleganckiej koszuli
weselnej i adidasach. Na granicy trzeba było tylko zapłacić 12 dolarów, żadnych
tłumaczeń, co, gdzie i do kogo. Opłata - pieczątka.
Gorąco i pot. Ludzie śpiący na ulicy. Przez
wejściem na terminal autobusów kolejna kontrola, której nie musiałam
przechodzić. Dwóch młodych Nikaraguańczyków, jak zwykle to na granicach wolało
przeznaczyć czas na podrywanie niż jakieś tam kontrole. Jedyny, który tego nie
zrobił, to był ten pan na panamsko-kostarykańskiej granicy, bo kazał mi się
zawrócić po pieczątkę.
w chicken busie do San Juan del Sur |
Dzień wcześniej, jeszcze w Kostaryce, jedząc
dobry obiadek, postanowiłam, że nic spożyję w tym kraju, aby zachować dobre
wspomnienie ostatniego obiadu. Poczekam do Nikaragui. Tak też zrobiłam,
kupiłam obiad już w autobusie po nikaraguańskiej stronie, bo mały głód nadchodził. Wahałam się, bo choć jestem wszystkożerna, ludzie mnie przestrzegali,
żebym w Nikaragui nie jadła, gdzie popadnie. Zrozumiałam to, gdy mijałam mały
bazarek, a tam w workach po ziemniakach czy po nawozie leżało w pełnym słońcu,
bez żadnego lodu posiekane surowe mięso na sprzedaż. Nigdy nie byłam jakaś
specjalnie antybakteryjna czy przesadnie wymagająca, ale to mięso jakoś trochę mnie zaniepokoiło. Gdy pani przyniosła mi do
chicken busa (dawnego busa szkolnego z USA przerobionego na publiczny autobus)
obiad za 6 złotych, smażoną wołowinę, smażone banany i kapustę kiszoną bez
żadnego widelca, nie chciałam wyjść na paniusię i prosić o plastikowy widelec,
tylko zjadłam jak inni ludzie, palcami. Śmieję się do siebie już, jak to piszę, ale to
życie układa mi ten wesoły scenariusz.
Trochę przysnęłam w drodze ze zmęczenia i
przejechałam jeden przystanek. Chłopak na rowerowej taksówce mnie podwiózł za 3
złote w odpowiednie miejsce. Było to w mieście Rivas. Kolejny kolorowy busik
przepchany ludźmi i jestem w San Juan del Sur –wiosce nad Pacyfikiem z długą plażą , która
dzięki turystyce i idealnym warunkom do surfingu w okolicy ma się ekonomicznie o wiele lepiej niż reszta kraju. Na
spontanie znalazłam hostel z widokiem na plażę za 10 dolarów ze skromnym śniadaniem w cenie. Ta wioska to jest
bajka. Jest jednak parę tematów, które mnie martwią. Wszystko poniżej.
N
jak natręt, N jak Nikaraguańczyk.
Po
pracy przez 4 sezony (łącznie z zimowym na Malcie) w hotelowej animacji, poznaniu
mistrzów letniego podrywu, czyli Dominikańczyków i Brazylijczyków (trzecią nacją są Kubańczycy), bardzo szybko wyłapuję masowych podrywaczy. Ostatniego
sezonu na Costa Blanca sama uskuteczniałam co tydzień te same teksty do turnusów zmieniającej
się co tydzień dostawy. San Juan del Sur to więcej niż idealne miejsce do wyłapania i
rozkochania zagubionej turystki. Oto historia mojej znajomej Rhyan z Kanady.
Ryan
to sympatyczna dziewczyna, z figury ładna, tyle, że z silną wysypką na całym
ciele. Laska podróżowała 5 miesięcy i był to jej ostatni dzień. Mówię do Rhyan „pójdź
na spacer, może spotkasz swoją wielką nikaraguańska miłość”. Obie się śmiejemy,
bo jakoś żadnej nie wydaje się, że Nikaragua to kraj supermanów. Kanadyjka
poszła zjeść, wraca w skowronkach po 4 godzinach, mówi, że poznała chłopaka z
Nikaragui, studiuje weterynarię, gra w baseballl, wysoki i dobrze zbudowany, do tego inteligentny.
Pokazuje mi bransoletkę, którą jej kupił. Dziewczyna nie wierzy, ostatni dzień
podróży i taka akcja. Ja się cieszę, szczególnie, że mój żarcik okazał się
proroczy, rozpiera mnie duma. Wieczorem idziemy na dyskotekę, ona spotyka tam swego Romeo, mówię, więc baw się dobrze, ja wychylę jeszcze parę piwek i idę
spać. Rhyan już prawie promieniująca szczęściem mnie opuszcza. O 5 rano
na autobus na lotnisko i wraca do Kanady. Następnego dnia idę na śniadanie do
baru na rynku w centrum. Tak spotykam jej wybrańca z inną turystką na
śniadaniu. Nikaraguański Romeo jest w tym samym ubraniu, co wczoraj na
dyskotece. Lekko zakłopotany życzy mi smacznego, a ja w imieniu Rhyan staram się
zabić go spojrzeniem. Mam nadzieję, że moja kumpela się nie zakochała w
nim.
Rhyan z Kanady |
Teraz
moja historia. Hostel jest połączony z barem, a w barze pracuje Pablo. Wysoki i
wysportowany instruktor teakwondo w miejscowej szkole. Wmawia mi, że zwariował
na moim punkcie. Mimo, że są Walentynki, coś mi śmierdzi w tym jego zachowaniu.
Trochę z nim tańczę, on śledzi cały dzień każdy mój krok. Mówię mu, że wychodzę
i żeby szukał mnie w klubach obok. Po północy Pablo się pojawia, ja niestety
byłam już wstawiona i wygłupiałam się w moją nowo poznaną kumpelą Sarą z Kanady i grupą jej kumpli. On widzi, że jestem zajęta rozmową i odchodzi zagubiony. Ja myślę, nic się nie stało, poczekam do
jutra, jeśli mu nie minie, zacznie się akcja „love story”. Następnego dnia widzę
Pablo na plaży z inną turystką, głupio mu mega, ja wysyłam mu uśmiech i widzę, że intuicja mnie nie zawiodła. Takie to jest życie w
turystycznych miejscowościach na całym świecie.
Poza
tym tu rozpoczęcie zwykłej rozmowy to udupienie się na kilka godzin, aż do
wywołania migreny. Po jakimś czasie, gdy zaczynasz czuć się jak w jakimś Big Brotherze pojawia się pytanie Te molesta mi amistad?, czyli Czy przeszkadza ci moja przyjaźń? Odpowiadam „tak”. Nie skutkuje to jednak i
koleś udaje, że nie słyszy. Ta akcja powtarzała się po kilka razy dziennie.
Teraz kulturalnie.
Na jednej w gór w San Juan del Sur jest wielki pomnik Jezusa pokazującego znak
pokoju. Warto urządzić sobie małą wspinaczkę. Zdjęcia wyjaśniają dlaczego.
ten punkcik na górze to pomnik Chrystusa |
Muszę spochwalić się, że tu dokończyłam mój artykuł. Uczciłam to imprezą w lokalnym klubie z Hiszpanką i Izraelczykiem z
hostelu. Tego mi brakowało, prawdziwa impreza dla lokalsów. Łącznie z nami było
tam góra 5-6 osób nie –latino. Bardzo swojskie, przyjemnie doświadczenie.
Ostatniego dnia poznałam też moją imienniczkę
Ewę z Polski, która też podróżuje sama po Ameryce Środkowej i kończy podróż w
Stanach jak ja. Świat czasem jest śmiesznie mały. 4 dni nad Pacyfikiem w pełni
wystarczyły mi na regenerację. Poranna gimnastyka na plaży dodała mi energii i
pomogła jakoś życiowo się rozbudzić. Poznałam wielu ludzi i utwierdziłam, że
Nikaraguańczycy są źródłem migreny, poza tym często nie mają pojęcia, gdzie leży
Polska. Jedzonko bardzo dobre i tanie. Jeśli chodzi o Nikaraguanki, wiele młodych
dziewczyn wstawia sobie złote zęby jako modną ozdobę. Poza tym są miłe, ale mało kontaktowe.
Nikaragua w porównaniu z
sąsiednią Kostaryką wypada tak, jak Ukraina w porównaniu ze Szwecją. Jest to
jednak bardzo pozytywne kulturowe doświadczenie.
Rada driftera na dziś:
NO
STRESS. Wciąż próbuję się tego nauczyć, ale nie jest to łatwe. Jak macie jakieś
rady dla mnie to piszcie. Chciałabym w ramach eksperymentu wprowadzić jakieś innowacje w moich life stylowych filozofiach, więc jestem otwarta na komentarze.
zachód słońca w San Juan del Sur |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz