niedziela, 24 maja 2015

33. odwiedzony kraj: Kanada. Toronto i wodospady Niagara

      W głowie mam chaos na samo wspomnienie mojej wyprawy do Kanady. Postaram się ogarnąć się w tym poście, aby można było zrozumieć, co autor miał na myśli.
      Początkowo miałam jechać sama. Znalazłam kilka miesięcy temu bilety na autobus za 20$ w jedną stronę. Biorąc pod uwagę, że podróż w jedną stronę samolotem do Toronto z NY kosztuje 200$ uznałam, że się opłaca. Nie mam nic przeciwko długim podróżom autobusem, nie takie rzeczy się robiło i nie takie się przetrwało. Kilka tygodni wcześniej moja najlepsza kumpela z NY, Martyna rozstała się ze swoim ex i zdecydowała w przypływnie kwurwienia, że musi odpocząć od miasta. Nie ma sprawy, nie jestem odludkiem, niech będzie, jedziemy razem.
 
!!!(Kolejny akapit nie jest o podróżowaniu, ale o rozterkach sercowych, można go pominąć:)
   Pierwszym, ważnym puktem pobytu w Toronto było spotkanie z Alexem, z którym podróżowałam rok temu po Ameryce Centralnej. Chciałam wiedzieć na czym stoję, więc od razu się spotkaliśmy. Alex był świetnym na swój sposób kompanem w podróży po Gwatemali, Salwadorze i Hondurasie. W jego głowie była wciąż jednak jego była, z którą był wcześniej 5 lat razem i ona przebywała wówczas w Tajlandii na jakiejś małej wyspie na wolontariacie. Pierwotnie mieli razem wybrać się tam, ale rozstali się i ona poleciała, a Alex początkowo został w Toronto, a kilka miesięcy później wybrał się sam do Ameryki Łacińskiej, gdzie mnie poznał. Wszystko było pięknie i przygodowo, rozstawaliśmy się prawie płacząc w Gwatemala City. Ja wówczas poleciałam do Miami, a Alex nurkować na jedną z wysp Hondurasu. Po 5 dniach napisał do mnie z prośbą, czy mogę usunąć z netu wszystkie wspólne zdjęcia i wpisy, bo on zdecydował odnaleźć swoją byłą, spędzi 82 h w samolotach, bo leci do Tajlandii. Nie chce, aby po tak długiej wyprawie, jego Ex była zazdrosna. Na swojej stronie Alex napisał, że podróżował z Joshem, jakimś kolesiem, zamiast ze mną, co mnie rozwścieczyło. Dodał również, że gdyby jego Była go nie chciała, to w drodze powrotnej poleci do Polski i ze mną będzie. Zatkało mnie normalnie, jak można być takim chamem i idiotą. Jak się później okazało po 2 tygodniach była odesłała go do domu i nie chciała się wcale z nim schodzić, bo już ułożyła swoje życie na nowo. Minął rok, złość mi przeszła, a życie przekopało, więc uznałam, że zapomnę Alexowi tą feralną historię na koniec. Okazało się, że Alex będzie w tym samym czasie w Toronto, choć mieszka teraz w innej części Kanady w Albercie, 2400km od Toronto. Zaczął mi pisać, że to był wielki błąd co zrobił, że to tylko kolejna decyzja, której żałuje, że mnie kochał, że po tej byłej tylko do mnie czuł przywiązanie, a on niepotrzebnie wybrał się do Tajlandii, bo powinien za mną pójść gdziekolwiek bym szła. Ja, jak to ja, uwierzyłam w te gorzkie żale. Ok, jestem na miejscu. Martyma miała się przejść gdziekolwiek i miałyśmy się spotkać za 2 godziny w Sturbacksie. Alex pisze, że mieszka blisko, to 10 min rowerem. Ja już myślę, to no ładnie, za randkę rowerem. Już Martyna go wyśmiała, a ja zwątpiłam w powodzenie spotkania. Założyłam więc adidasy na wieść o tym rowerze. A tu Alex przyjechał w pantoflach, dżinsach odprasowanych, czarnym swetrze spod którego wystawał biały kołnierzyk. Nastąpiło więc już pewne wizerukowe nieporozumienie. Idziemy, rzeklabym spacerujemy. Ja brzegiem ulicy, trochę wzdłuż krawężnika, trochę jezdnią, a Alex bokiem prowadząć swój rowerek, bo oczywiście do głowy mu nie przyszło, że dżentelmen powiniem iść zawsze od strony jezdni. Czego ja oczekiwałam? Rozpoczyna się rozmowa. Pytam między innymi, czy czegoś żałuje. A on, że żałuje, że nie poleciał od razu do Tajlandii wtedy z byłą. Czyli z tego wynika, że żałuje w ogóle swojej podróży, w której między innymi poznał mnie. On nawet nie był świadomy tego, że mówi coś nie tak. Już wtedy myślałam, że od potrzebuje kontaktu  ze specjalistą, bo to chore analizować półtora roku rozstanie z byłą. Było to też niespójne z tym, co mi pisał w marcu. Nie miał żadnego planu, gdzie pójdziemy. Wkurzyłam się i zaproponowałam, abyśmy wstąpili do baru. Najbliższy był akurat z browarami, już mi nie pasowało jego zachowanie, więc zamówiłam piwo. On chciał kawę, ale tam kawy nie serwowali, więc wyszliśmy. Zaproponował Sturbacks, ten, gdzie miałam się spotkać z Martyną, Starbacks?!? Może od razu powiniem mnie zaprosić do McDonalda albo KFC? Poczułam się jakby już chciał mnie odstawić kumpeli. On oczywiście wydawał się kompletnie nieświadomy tego, że coś robi źle. Jeszcze wziął swój rower i pyta się czy mnie podwieźć. Pomyślałam wtedy, że już nie mogę dłużej, zero planu, wyznanie, że wciąż ma w głowie byłą i cała reszta. Tylko powiedziałam „It was nice to meet you again Alex. Bye” i poszłam nie oglądając się za siebie. Była to kompletna porażka, a prawie 3 miesi ace czekałam na ten dzień. Później poszłam z Martyną do baru i zjadłam kilka czekoladowych ciastek popijając piwem. Kilka dni jeszcze mi siedział w głowie trochę, ale teraz to już zamknięty rozdział. Koniec historii.
 
      Każdego dnia zwiedzałyśmy z Martyną, aż nie miałyśmy siły na imprezowanie ani wieczorne wyjścia. Moja pierwsza i ostatnia opinia na temat Toronto jest taka, że całe miasto wygląda jak Williamsburg, jedna z części Brooklynu. Toronto nie kojarzy się ze stylem Manhattanu, ale z Brooklynem jak najbardziej. Jest sporo alternatywy i hipsterstwa.  Ulice nie są zbyt zatłoczone, a ludzie robią pospolite, poprawne wrażenie. Nie mam się do czego przyczepić, tak samo jak w przypadku Chicago zobaczyłam dużo miasto Ameryki Północnej, jednak stolica świata jest tylko jedna i to oczywiście dżungla o nazwie Nowy Jork.
 
Ludzie
      Gdybym była Azjatką, z miejsca zamieszkałabym w Toronto. Jest tu jedno z większych skupisk Azjatów. Nawet Chinatown w Nowym Jorku czy w Chicago się przy tym chowa. Zazwczyczaj pod nazwą Chinatown kryje się dzielnica zamieszkała przez Chińczyków, Japończyków, Wietnamczyków, Koreańczyków i innych Azjatów. Restauracje czy sklepiki są wymieszane. W Toronto nie można mówić o jednym Chinatown, tutaj osobną cześć miasta stonowi dzielnica chińska i nie znajdzie się tam np. japońskiego sushi. Z kolei, aby dostać się do dzielnicy wietnamskiej, trzeba minąć włoską część Little Italy (gdzie mieszkałam). Gdzie indziej jest zagłębie Japończyków. No cóż, nie ma tu aż tylu Latino i Afro, co w Nowym Jorku, a jak się można domyślić, Azjaci nie są tak rozrywkowi i otwarci na obcych jak Latynosi czy Afroamerykanie, więc nie ma tam atmosfery na ulicach jak na nowojorskim Harlemie, gdzie na każdym rogy czai się local Nigga, aby krzyknąć, jaka to piękna jesteś albo niech cię Bóg błogosławi.
 
      Miejsca do zwiedzenia w Toronto nie są jakoś ekstremalnie przekonujące, albo może to ja już przyzwyczaiłam się do takich widoków. Przyjemną cześcią było azjatyckie jedzenie, a w sezamowych kulkach nadziewanych czerwoną fasolą na słodko, zakochałam się bez pamięci. Przed wyprawą wygooglowałam, że tradycyjną potrawą Toronto jest Peameal Bacon Sandwich. Przez 3 dni szukałam miejsca z jakąś kilkudziesięcioletnia tradycją, aby spróbować tej tradycyjnej „potrawy” z Toronto. W końcu znalazłam i okazało się, że to zwykła biała bułka z plastrami smażonej szynki i papryczkami (ostrymi lub słodkimi do wyboru). Ale jak cieszyłam się, gdy po trzech dniach w końcu spróbowałam tej kanapki, jakbym skarb na dnie morza znalazła po długich poszukiwaniach J Poza tym raz poszłam na siłownię do sieciówki GoodLife Fitness. Tym razem pracownik (a raczej pracowniczka) chyba słabo uwierzyła, że chcemy kupić członkostwo i przyjechałysmy na pół roku mieszkać w Toronto. Spodziewałam się tygodniowego darmowego karnetu próbnego, ale dostałyśmy tylko dzienne wejście.

 
      Czas płynął, pogoda podobna jest jak w Polsce, czyli czasem jest ciepło a czasem zimno i nie ma reguły, że każdy maj jest ciepły. Nocowałyśmy u Souli, którą znalazłam na couchsurfingu. Souli nie miałam okazji poznać, bo na miesiąc wyprowadziła się na jedną z wysp Toronto i po prostu dała nam swój pokój na tydzień do dyspozycji. Mieszkałyśmy w części downtown, czyli wiaodomo najlepsza okolica. Zawsze downtown to centrum życia, a uptown do już trochę dalej od atrakcji.
 
Łuki Wolności, Phillip Neathan Square
      Wybrałyśmy się również na jednodniową wycieczkę nad wodospady Niagara. Słów mi brakuje, aby opisać, jak piękny jest to widok. Wodospady są położone na granicy Kanada-USA, ale od strony kanadyjskiej jest o wiele lepszy widok. Rzeczywiście, jak porównywałam moje zdjęcia ze zdjęciami koleżanki, która była tam od amerykańskiej strony, to jest różnica i zdecydowanie lepiej to wygląda w Kanadzie. Piękne miejsce, narobiłyśmy zdjęć i poszłyśmy na obiad do chińkiej restruacji, z której wytoczyłyśmy się po 3 godzinach. Później zakupy w centrum handlowym przy pobliskim kasynie. Po prostu esencja babskiego dnia, aż nawet to do mnie nie podobne.


 
 
      Martyna wróciła dzień wcześniej ze względu na pracę. Przez cały ten pobyt prawie nikogo nie poznałyśmy. Jednak o wiele łatwiej jest coś załatwić i ludzie są bardziej pomocni jak się podróżuje w pojedynkę. Mając kompana podróży rozmawia się z nim i nie zwraca się takiej uwagi na ludzi naokoło. Ludzie też, jak widzą, że ktoś jest zajety rozmową z kompanem/kompanką, nie podejdą i nie zagadają. Jedną osobę też jest łatwiej wcisnąć gdzieś, dać nocleg albo jakieś wejściówki. Trzeba też liczyć się z tym, że nie zawsze będzie tak jak Ja chcę, tylko dwie osoby muszą być zadowolone, nawet przy głupim wyborze miejsca, gdzie zjeść. No ale spróbowałam dla odmiany podróżowania w kumpelą, też źle nie było.
      Przez cały czas pisali do mnie jacyś kolesie na Tinderze i Istagramie, że można by się spotkać albo jak się miasto podoba bla bla bla, ale nic ciekawego nie było, wiec nie odpisywałam za bardzo. W dniu wyjazdu Martyny napisał do mnie długie, bardzo kulturalne wypracowanie w prywatnej wiadomości na Instagramie pewien zawodnik MMA, trener personalny, zawodnik brazylijskiego jiujitsu (i można by jeszcze długo wymieniać) w jednym. Zaciekawiło mnie to połączenie i świeżo po tej historii z Alexem wiedziałam, że jestem jak pusta kartka bez żadnych drama stories, więc pora stworzyć nowe. No i stworzyła się taka historia, że do tej pory się nie mogę ogarnać. Dlatego też zwlekałam z tym wpisem, bo myśli nie mogłam zebrać. Otóż spotkałam się z tym całym zawodnikiem MMA. Jego danych osobowych nie będę podawać dla świętego spokoju w sieci. Wyglądał na zdjęciach, jak to zawodnik MMA, jak bestia mówiąc krótko, ale mnie w takim wyglądzie coś pociąga, więc liczę to na plus. Myślę, że nikt mnie nawet już nie podejrzewa, że na jakąś przeciętną jednostkę pod względem wyglądu, osobowści i przede wszystkim pod względem stylu życia bym poleciała. Na żywo wyglądał bardzo pozytywnie, uśmiechnięty od ucha do ucha, pod względem dobrych manier i zorganizowania przewyższał kilkukrotnie Alexa, szarmancki, ciekawy w rozmowie, chemia też była. Piękna przygoda i nowy ziomek z Toronto, z którym świetnie mija czas. Wróciłam do Nowego Jorku, chciałam z ciekawości jego walki pooglądać, a jak pokazywał mi na youtube filmiki to zapamiętałam imię i nazwisko. Wpisuję więc w google i youtube jak na prawdziwego stalkera przystało i trafiam na krótki film dokumentalny o nim. Myślę "kurcze, no to celebryta się trafił", a jak obejrzałam ten dokument to zatkało mnie i rozkojarzyło. Zaczęłam googlowac jego przeszłość i znalazłam, że 11 lat temu siedział w więzieniu za coś bardzo złego, co zrobił. Został za to również karnie zablokowany na rok z udziałów w walkach federacji UFC. Nie mogłam uwierzyć, że ten uśmiechnięty i troskliwy koleś mógł coś takiego zrobić. Dwie twarze. Nie pytajcie o szczegóły czy nazwisko, bo to już tylko w prywatnym pamiętniku opiszę ze szczegółami, co tylko kiedyś pośmiertnie może być ujawnione lub mininum  jak będę u kresu swych dni lub będę tak sławna, że będzie ludzi obchodzić, co zjadłam na śniadanie (heheheh co nie wydaje mi się, aby nastąpiło, bo nie jest to moim celem). Po odkryciu tych newsów z życia mojego kolegi z MMA 3 dni objadałam się słodyczami i fast foodami, jeździłam rowerem bez celu (bo mam teraz piękny rower w Nowym Jorku od Nickiego) i nic nie robiłam, tylko przed kompem się obijałam. Dziś już postanowiłam jakoś się ogarnąć, wrócić do społeczeństwa i przestać gapić się na foty tego kolesia (co średnio mi wychodzi). 
     Teraz jestem znów na Manhattanie. Irytują mnie moi współlokatorzy maksymalnie. Dobrze chociaż, że Nicky wrócił na 9 dni do swego własnego mieszkania, to chociaż jedna nieirytująca, choć sarkastyczna osoba w pomieszczeniu. Nie wiem jeszcze, co zamierzam zrobić ze swoją przyszłością. Chyba jednak polecę do tej Grecji pod koniec czerwca z nadzieją, że później znów będę mogła wrócić do USA dosyć szybko. Z resztą, kto to wie, jak Ja sama nawet nie wiem.
Trzymajcie się kochani! Damy radę!
PS. zdjęcia wolno ładują mi się na bloga, zawsze więcej fotek z życia wziętych na Instagramie EVABELIKE i 2 profilkach nafacebooku Eve Drifter i Eva Treszczotko

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz