Wracam
do mieszkanka mojego kumpla Nickiego we wschodniej części Manhattanu, w latynoskiej dzielnicy
Spanish Harlem. Szukam moich rzeczy, to jest 3 szuflad pełnych modnych, prawie
że nie noszonych jeszcze ubrań, 2 szuflad kosmetyków i przede wszystkim moich
dyplomów z dwóch uniwersytetów. Nie ma nic. Szukam jeszcze raz i znów
następnego dnia. Nicky, który aktualnie przebywa w Tajlandii kontaktuje się ze
wszystkimi osobami, które od czasu mojej wyprowadzki mieszkały u niego. Nikt
nic nie wie, nikt nic nie widział. Wszyscy winią Simona, 35-letniego Niemca, bo
on na pewno nie wróci do NYC, więc idealna osoba do obwiniania. Mówią, że był dziwny i może wyrzucił rzeczy nie
patrząc. Simon mówi, że nic nie wie o moich rzeczach. Wniosek jest prosty:
przynajmniej jedna osoba z tych 6 czy 7 osób, które pomieszkiwały u Nickiego
kłamie. Dół mnie ogarnia. Z Polski nie wzięłam prawie nic, bo myślałam, że wszystko
tu na mnie czeka, bo taka była umowa. Nie mam nawet t-shirtu, aby założyć do
spania i muszę spać w stroju, który przygotowałam sobie na zumbę. Wszyscy współlokatorzy się zmienili i chyba wolałam poprzednich. Moje
zaufanie do miejsca i życiowy entuzjazm spada. Straciłam na serio sporo
rzeczy, całą garderobę i jeszcze te dyplomy… Wzięłam niewiele rzeczy z Polski, bo
myślałam, że wszystko na mnie czeka. Humor ostro zepsuty od początku i
negatywne nastawienie do współlokatorów, bo nie wiem, czy kłamią czy mówią
prawdę. I te dyplomy mnie gnębią, były to oryginały z Uniwersytetu Łódzkiego i
Warszawskiego.
Kolejny dzień. Poszłam na szkolenie na instruktora
zumby, na które zapisałam się z miesięcznym wyprzedzeniem. Pomyślałam, że jak się
szkolić jeszcze w jakiejkolwiek dziedzinie, to tylko u najlepszych. Kurs prowadziła
Irena Meletieu, która razem z Francheską Marią (do której chodziłam w
poprzednim roku na zajęcia) zrobiły m.in. choreografię do piosenki "Dale Dale",
którą śpiewa Franchesca. Ich choreo ma na YouTube kilka milionów odsłon. Irena
występuje też z filmikach instruktarzowych z choreografiami u Beto Pereza, jego
wysokości, twórcy zumby :) Suma summarum w świecie zumbowym Irena ma sporą renomę w skali globalnej. No i jestem tam, lekko wkurzona przez moje
zagubione rzeczy, ale z nastawieniem, że postaram się, bo szkolenie tanie nie
było. No i chyba się dobrze przyłożyłam, bo Irena jako pierwszą wzięła mnie na
scenę (a przez całe szkolenie wzięła tylko 4 osoby). To wyróżnienie i
reggeatonowa choreografia, którą powtarzali za mną przyszli instruktorzy tu w
Nowym Jorku (!) to był najszczęśliwszy moment w 2015 roku, jaki przeżyłam. Czysta endorfina. Nie
wiem, kiedy i gdzie zajmę się prowadzeniem zumby (jeśli zajmę się), ale to bardzo przyjemna rozrywka (tudzież sport) i mnie ponosi ten cały entuzjazm. Później podszedł do mnie jeden
czarny chłopak z Brooklynu, który też był na szkoleniu i mówi do mnie Your
class will be crazy, just don’t get to crazy. Takie problemy to ja lubię,
jak ktoś uważa, że prowadzone przeze mnie lekcje zumby będą na pewno szalone i żeby mnie
za bardzo nie poniosło. Takie problemy to ja lubię! Ten wspaniały zumbowy dzień
miał swoją kontynuację. Wróciłam, szybki prysznic. Na szczęście wzięłam z
Polski buty na obcasie i imprezową kieckę, no i pora do klubu z moją
amerykańsko-niemiecko-polską siostrzyczką Martyną. Jak za dawnych czasów.
Poszłyśmy do VIP Roomu, jak przystało w niedzielę. Akurat tego dnia występował
tam Fabolous jakieś maksymalnie 8 metrów ode mnie, czyli lanserka jak w tamtym
roku. Pozytywny dzień.
Kolejny
dzień. Znów szukałam swoich rzeczy. Zabrałam ze sobą łyżworolki z Polski. Pogoda była piękna,
więc zrobiłam rundkę wzdłuż wschodniego brzegu Manhttanu. Piękne życie. Zajęłam
się później różnymi pierdołami i odwiedziłam dawne miejsca. Poszłam też
przywitać się z moim kolegą Andre, który był niedokończoną historią, że tak to
określę, z poprzedniego roku. Przyszłam, doszłam, poszłam.
Domysły mnie już nie męczą. Popołudnie zleciało i dzień odznaczony na plus. .
Raz na
wozie, raz pod wozem. Wtorek był akurat pod wozem. Z Polski wzięłam butelkę
wódki na prezent i poszłam do dawnej pracy, to jest salonu fryzjerskiego,
zapytać szefa, czy znów mnie przyjmie. Pogadałam bardzo sympatycznie w szefem.
Powiedział jednak, że ma teraz 3 osoby na moim stanowisku i nie może zwolnić
kóreś tak po prostu, szczególnie, że
przyleciałam tylko na 2 miesiące i musiałby później znów kogo szukać. Jedyne,
co może mi zaoferować, aby dać mi zarobić jakąś kasę to rozdawanie ulotek przed
wejściem do salonu. Zatkało mnie. Tę pracę w tamtym roku robił jego 12-letni
syn i 10-letnia córka, a on mi teraz to proponuje. Choć wiem, że się starał, ale business is business. Nie chciałam nic chamskiego
powiedzieć, więc dyplomatycznie powiedziałam, że jestem zbyt wstydliwa do
zagadywania obcych osób na ulicy i zastanowię się. Już wiedziałam, że jestem
bez pracy i tylko butelkę wódki na prezent zmarnowałam.
Tak więc
witaj Nowy Jorku! Nie mam teraz moich dyplomów, prawie całej garderoby i
kosmetyków, również nie mam pracy i nie ufam ludziom, z którymi mieszkam. Takie
nieprzewidziane dramatycznie wydarzenia, plus niezaleczona rana, po
stracie ukochanego Taty, mogą jedynie oznaczać, że chyba jakaś wielka biografia przede mną,
a wszystkie wielkie biografie mają dramatyczne momenty. heh już nie wiem, jak to inaczej wytłumaczyć, Nawet ten cały Beto
Perez, który wymyślił zumbę, która jest teraz milionowym globalnym biznesem,
jak przybył do Miami to mu się z początku nie powiodło i spłukany z kasy 2 noce
przespał na ławce w parku, więc zdarza się każdemu. Wiadomo, takie wydarzenia, nie działają motywująco,
ale jakoś to będzie. W sumie zdrowa jestem, kosmetyki i ubrania można kupić
nowe, krok po kroczku w miarę potrzeb, można też zrobić duplikaty dyplomów. Kasa
raz jest, raz jej nie ma, co czynnik zmienny w życiu, zdrowie jest, a pracę
sobie lepszą i ciekawszą znajdę, w sumie i tak się tam marnowałam, więc… wiecie co? DAMY RADĘ!
imprezka z Martyną |
zumba, Brooklyn |
Wiesz Ewciu czytam czasem co u Ciebie i naprawdę podziwiam Cię za tę twoją odwage i zawzięcie w swoich postanowieniach i realizacji swoich planów. Zawsze byłaś zakręcona tak pozytywnie i fajnie , że nawet po ostatnich przejściach potrafiłaś ogarnąć to wszystko i nie załamałaś się a to najwazniejsze. Trzymaj tak dalej a na pewno wszystko sie poukłada. :) Pozdrowienia z Hajnówki :)
OdpowiedzUsuńDziękuję :) Nie wiem, kto to napisał, bo koment anonimowy, ale bardzo mi miło
UsuńEwa nawet nie wiesz jak sie ciesze ze wróciłas do bloga :) Szczerze współczujeCi tego przez co przeszłaś i utraty Taty ale napewno Cie to wzmocni i moze przybniesie cos dobrego. Trzymam kciuki zaa Ciebie bo jestes niesamowita szkoda ze ja nie mam takiego pierdolnięcia albo mam, ale o tym nie wim. Pozdrawiam Cie serdecznie i anything can happen! :)
OdpowiedzUsuńBardzo dziękuję za ten komentarz. Sama nie wiem jak to się stało, że dopiero po roku go przeczytałam. Nie miałam włączonych powiadomień, gdy dostawałam komentarze.
UsuńPozdrawiam i jeszcze raz dziękuję za ten motywujący komentarz.
PS. Na pewno masz pierdolnięcie i może o tym wiesz, trzeba po prostu zaryzykować. Do odważnych świat należy.