Ostatni wpis wrzuciłam na bloga w maju.
Co się wtedy działo? Czy po prostu byłam tak leniwa, że nie chciało mi się
pisać? Czy może było tak nudno, że nie było o czym pisać? Skąd że znowu! Po
prostu moje obsesyjne myśli ukradły mi dużo czasu i po raz kolejny zgubiłam
rozsądek (no dobra, nie będę kłamać, nie mogłam zgubić czegoś, czego nigdy nie
miałam). Zapomniałam o sobie samej, chociaż cała sprawa wcale nie była warta
takiego zachodu.
Cofnijmy się w czasie. Jest druga połowa
maja. Ja wracam z Toronto, a moje myśli, są świeżo zainfekowane nowym kolesiem,
Kanadyjczykiem o korzeniach z Trynidadu i Tobago, zawodnikiem MMA. On coś tam
mi odpisuje, miło i kulturalnie, ale to ja wciąż piszę pierwsza. Zero gry z
mojej strony, że mi niby nie zależy itp., więc od razu szanse porażki większe i
widać, kto trzyma ster. Kiedy w końcu nauczę się tego, że jak koleś zajmuje się
jakimkolwiek sportem, ma silną potrzebę rywalizacji i zdobywania wyników, więc
jak ma pewność wygranej to nie będzie się nawet starał. Powinnam już po tylu
przypadkach nauczyć się tego, ale nie.. moja głowa wciąż jeszcze tego nie
zakodowała.
W tym czasie w Nowym Jorku bez zmian,
wciąż wkurzający współlokatorzy, zumba prawie każdego dnia i różne zumbowe
eventy na Manhattanie, od czasu do czasu imprezka i sprawy bieżące. Pracy już
nie szukałam, bo wiedziałam, że wrócę do Europy na lato. Tyle co pracowałam w
zamian za mieszkanie, ale o regularną pracę zarobkową się nie starałam. Czasem
dorabiałam siedząc na show telewizyjnych albo w telewizji śniadaniowej jako
publiczność od zadawania pytań przy wywiadach (choć osobiście nie zadałam nigdy
pytania). Ważne, że płacili od ręki. Nagle zadzwonił mój szef z salonu
fryzjerskiego z tamtego roku, mówiąc, że jedna laska odchodzi i może mnie
przyjąć na tyle samo dni i na takich samych zasadach jak w tamtym roku. Wtedy przypomniałam
sobie, że nie będę tyrać za te grosze ponownie, praca nie dawała mi satysfakcji
emocjonalnej, tyle że raz na jakiś czas przewinął się jakiś znany klient i
lokalizacja była świetna, ale to tylko oprawka. Gdybym miała tam wrócić, to już
bym do Europy nie mogła polecieć na lato i wybrałam Europę.
na rolkach na Manhattanie |
Wróćmy do spraw Kanadyjczyka… Po 4 tygodniach
pojechałam drugi raz do Kanady, tym razem sama, aby się z Nim zobaczyć. Nawet
nie pisałam nigdzie o tym, bo to wydaje się nawet mnie samej żenujące z
perspektywy czasu. Pojechałam na trzy dni. Na początku spóźnił się. Później
było mega pozytywnie, a następnie porażka. Jego zachowanie było niespójne.
Widzieliśmy się tylko pierwszego dnia, później już nie. Ja byłam kompletnie
zmieszana i smutna, a jemu to prawdopodobnie koło dupy latało. To typ gracza,
który nigdy nie powie nic niemiłego, tylko tak obróci sytuację, aby on wyszedł
na super bohatera. Gdyby jakaś koleżanka mi taką historię opowiedziała, to miałabym
gotowy wykład o takim żałosnym zachowaniu. Mój attitude (czyli sposób
zachowania, przypomina autor) wymagał naprawy, a attitude jest przecież
najważniejszy, jak to mawiamy z moją kumpelą Kasią Dz. „Party” z Poznania,
którą możecie kojarzyć ze zdjęć z czasów pracy w Hiszpanii i moich 25. urodzin w
amsterdamskich coffee shopach. Tym razem to Ja w skali żenady od 0 do 10
zasługiwałam na 8,5, a może nawet na 9. No i wracam załamana z mojej drugiej
wyprawy do Toronto, zero pozytywu. Jestem znów w Nowym Jorku i myślę, a
chyba nawet, a nawet na pewno... mówię na głos, siedząc na kanapie w living
roomie u Nickiego, że najgorsze z tej historii jest to, że… Ja się w Nim
zakochałam. Słów brak. Myślę tylko, jak to odkręcić i doprowadzić do tego, aby
spotkać się po raz trzeci i nie wyjść przy tym na wariatkę. Ciężko, nic mnie
nie łączy z Kanadą, co więcej, Toronto wydaje mi się nudne i nie przemawia do
mnie to miasto w stylu brooklyńskiego Williamsburga (Williamsburg to znana
część Brooklynu, hipsterska mekka, bary pełne hipsterów wypełniają ulice – przypomina
autor) . Przez tydzień była cisza na morzu, a później po tym wszystkim znów do
niego napisałam, ale w takim koleżeńskim stylu, aby go nie przytłoczyć czy nie
wystraszyć, bo to był jego powód jego zachowania. Czuł się przytłoczony (tak mi
powiedział) – ściema tania, a Ja „wierzę, bo chcę”. No i metodą małych kroczków
zaczęliśmy znów pisać.
z moimi ulubionymi wariatkami :) |
wiara czyni cuda :) |
24 czerwca spakowałam plecak i wróciłam
do Europy. Korzystałam w linii lotniczych International Ukrainie Airlines i moi
kochani, mówię szczerze, kompletny pozytyw. Obok Air France to moje ulubione
linie! O wiele lepszy standard jeśli chodzi o loty długodystansowe niż
Norwegian czy United Airlines. Dostałam nawet skarpetki z froty, aby mi stopy
podczas lotu nie zmarzły. Były dwa kompletne posiłki z kanapeczką, daniem na
ciepło, sałatką i deserkiem, plus napoje oczywiście. Wcześniej spotykałam się z
1 posiłkiem lub 1 pełnym posiłkiem, a drugim mniejszym, takim snackiem. Cena
lotu była niska, a standard całkiem spoko, polecam ukraińskie linie lotnicze.
Kijów tym razem zwiedzałam w dzień. Za
13$ spędziłam noc w samym centrum miasta, niedaleko Zołotych Worot – jednej z
głównych atrakcji turystycznych Kijowa, w małym jednoosobowym pokoju w hostelu o
nazwie Zołotyje Worota, który zarekomendowano mi w innym hostelu. Wysłałam z
Ukrainy część moich rzeczy do Polski, aby mieć lżejszy bagaż. Odradzano mi to,
twierdząc, że międzynarodowe paczki często giną albo idą wieki. Nie jest to
Unia Europejska, więc musiałam wszystko zadeklarować, ile bluzek, ile magnesów
na lodówkę itp. Zależało mi, aby paczka dotarła do Polski, bo wysłałam moje
łyżworolki ukochane. Na Poczcie Głównej, przy samym Majdanie powiedziało mi, że
paczka dojdzie do Polski za 2 tygodnie. Okazało się, że doszła po 6 dniach! Za
7 kg zapłaciłam 55$ z tego, co pamiętam.
na Majdanie |
Ładnie wygląda Kijów latem, jest tam też
tanio, a ludzie są mili. Jedną rzeczą, która po USA okazała się dużym
kontrastem to fakt, ze wszyscy palą papierosy. Na ulicy non stop czuć papierowy
smród. Poraża fakt, że tyle ludzi pali. Irytowało mnie to, bo w Nowym Jorku
palenie jest po prostu niemodne i nie ma takiego problemu. No cóż, powoli
dochodzą „do nas” już zdrowe trendy. Świadczy o tym chociażby zjawisko, że
trenerki fitness są większymi celebrytkami niż awanturujące się, prymitywne i
tanio wulgarne piosenkarki. Idziemy w dobrą stronę, ale z tymi papierosami do
nas – mam tu na myśli Europę Wschodnią jeszcze trend nie dotarł.
Z Ukrainy poleciałam do Aten. Pora
rozpocząć grecką przygodę! Zatrzymałam się u Thanosa z Couch Surfingu. Po raz
pierwszy zdecydowałam się zatrzymać u kogoś bez referencji na Couch Surfing, u
kogoś, kto jeszcze nikogo nie gościł ani u nikogo się nie zatrzymał. Zaważył
fakt, że Thanos mieszkał bardzo blisko lotniska, a mój samolot lądował po godzinie
23. Thanos ma 28 lat i jest Grekiem z dziada pradziada Greka. Miałam spędzić u
niego tylko 2 noce, a jak co do czego zostałam aż 8! Na początku miałam dystans
do Thanosa, w końcu był w podobnym wieku do mnie, miał prawo się dziewczynom
podobać, bo parszywy to on nie był, mieszkał sam, więc pilnowałam się z
zachowaniem, aby nie zostać odebrana dwuznacznie. Od razu zabrał mnie nad morze
i na imprezę. Miejsce, do którego mnie zabrał było czymś pomiędzy barem a
dyskoteką. Miało bardzo „nowojorski styl”, fajerwerki, tancerki, nawet mixy
muzyczne DJ robił podobne. Pierwszą piosenką, jaką tam usłyszałam było „CoCo”
Genesisa, nie mogłam w to uwierzyć, że taką muzę puszczają w Grecji. Thanos
zapoznał mnie ze swoimi znajomymi, było sympatycznie. Chyba już na drugi dzień
otworzyliśmy się przed sobą, ja mu opowiedziałam o Kanadyjczyku, a on mi o
Irlandce, co mu złamała niedawno serce. Okazało się też, że oboje jesteśmy
skorpionami, co zawsze dużo wyjaśnia, bo skorpion to nie tylko znak zodiaku, to
osobowość, którą tylko drugi skorpion zrozumie. Więc już powstała między nami
nić porozumienia. Thanos był w stu procentach dżentelmenem, więc było bardzo
pozytywnie i koleżeńsko. Mój nowy przyjaciel couch surfingowy przyznał mi się,
że dlatego chciał przyjąć jakiegoś podróżnika, tudzież podróżniczkę, aby
przestać patrzeć się na foty i analizować facebooka i instagram tej Irlandki.
Byliśmy w wielu pięknych miejscach i zakumplowaliśmy się. Udzieliliśmy sobie
również paru rad i ja mogę powiedzieć, że rady Thanosa skutkowały. Wydaje mi
się, że ja mu się spodobałam i dlatego mu przeszła ta Irlandka trochę, ale nic
nie zrobił w tym kierunku. I dobrze, bo a i tak wciąż byłam myślami przy
Kanadyjczyku.
Jedzenie
Przede
wszystkim greckie jedzenie przypadło mi do gustu. Niby wszystko takie proste,
ale w tej prostocie tkwi chyba klucz. Produkty spożywcze mają wysoką jakość. Na
przykład pomidory aż pachną na przykład taką naturalną lekką słodyczą i
soczystością. Owoce morza, jakaś bajka po prostu. Świeże kalmary, świeże znaczy
świeże, a nie z zamrażalnika sprzed pół roku i też można to wyczuć. Tu trzeba
wspomnieć o tradycyjnym, narodowym greckim alkoholu Ouzo. Jest to wyrób
mocniejszy od wódki i należy go pić tylko przed posiłkiem, aby wzmocnić apetyt.
Wlewa się około 1/3 szklanki Ouzo, a następnie dolewa wody i dodaje lodu. Ouzo
pod wpływem wody zmienia kolor z bezbarwnego na biały. Trunek ma zapach anyżu i
zdecydowanie trafiło w mój gust.
grecka sałatka i inne specjały |
Słodycze i wszechobecne cukiernie to jeszcze
inna bajka. Powiem tak, Grecja to jest kulinarna rozkosz. Mięsa też jest spory
wybór. Najpopularniejszym wśród Greków daniem, a może raczej przekąską są
suvlaki, czyli zwinięty chlebek pita napełniony kawałkami smażonego mięsa jak w
kebabie, frytkami, warzywami (najczęściej cebula i pomidor) i obowiązkowym
elementem, czyli sosem tzatziki (czosnek z jogurtem greckim i dodatkami), z
którego Grecja słynie. Suvlaki są mniejsze od znanego nam kebaba i zastępują tam
naszą polską tradycyjną „kanapkę na drogę”.
suvlaki |
Zauważam na marginesie, że ludzie są mili i nawet w kryzysie ich
standard życia robi wrażenie wyższego niż w Polsce, a podejście do przeciwności
losu jest bardziej optymistyczne. No i dobrze, życie jest jedno i trzeba z
niego korzystać.
Pod greckim parlamentem
Przyleciałam do Grecji kilka dni przed tą
całą aferą z zamknięciem bankomatów. Byłam pod parlamentem, gdy zebrali się tam zwolennicy
wyjścia ze strefy Euro, a także dzień później, gdy na ulice wyszli sympatycy
pozostania przy europejskiej walucie. Widziałam te kolejki przy bankomatach. No
cóż, takie życie. Świat materialny ma swoje prawa. Grecy nie mieli jednak min
pogrzebowych ani wesołych. Opinie były różne. Jednak dla wszystkich osób, z
którymi miałam okazję porozmawiać, było jasne, że przez najbliższe kilka lat
trzeba będzie „zacisnąć pasa”. Zaciekawiło mnie, że wiele osób wspominało czasy
„sprzed euro” jako lepsze. Słyszałam, że z dnia na dzień ceny poszybowały w
górę, gdy zmieniła się waluta. Tylko wypłaty nie wzrosły oczywiście, czyli z
wejściem euro okazało się, że nagle ludzi stać na mniej. Nie ma co się dziwić,
że w Grecji miała miejsce publiczna debata czy warto zostać przy euro,
szczególnie na oferowanych zasadach. Jest jednak druga strona medalu. Otóż,
gdyby teraz nagle powrócić do greckiej drahmy, to wtedy waluta miałaby małą
wartość, byłaby słaba i tania. Obcokrajowcy, na przykład Brytyjczycy lubiący
osiedlać się na stare lata w cieplejszych miejscach (na czym nieźle skorzystali
podczas kryzysu w Hiszpanii kilka lat temu), mogliby wyjątkowo okazyjne wykupić
nieruchomości czy firmy. Obserwowanie na żywo wydarzeń spod greckiego parlamentu
było ciekawym doświadczeniem. Mam farta, że akurat odwiedziłam Grecję w tym
czasie.
Jeśli chodzi o zwiedzanie Aten, nie warto
wybierać się do greckiej stolicy na więcej niż 3-4 dni. Głównymi atrakcjami w
ofercie miasta jest Akropol i inne pozostałości greckiego imperium. Ja byłam
więcej niż zachwycona Akropolem.
pod Partenonem |
Poza tym polecam Muzeum Akropolu znajdujące
się tuż obok. Wstęp tylko 5 euro, więc warto zainwestować, to w końcu
dziedzictwo kulturowe wszystkich Europejczyków. W centrum miasta jest strefa pełna
małych sklepików. Wchodząc w tę okolice można zobaczyć baner zawieszony nad
ulicą Shopping Paradise, czyli Zakupowy Raj. Jest tam pełno turystów. Ja
takimi miejscami się już nie podniecam, bo w zbyt wielu tego typu miejscach
byłam i wiem, że w każdym kraju jest ta sama chińska tandeta, której nie
potrzebuję do szczęścia. Zazwyczaj kupuję magnes do mojej kolekcji i tyle.
Zumba
W Atenach poszłam też na zumbę. Chciałam
zobaczyć, jak wygląda zumba po grecku. Poszłam do fitness clubu Social Arenas
Gyms i zajęcia były spoko. Po zajęciach porozmawiałam z instruktorką Dmitrą i
dogadałyśmy się, że przyjdę też na kolejne i poprowadzę kilka piosenek.
Stresowałam się bardzo, co z tego wyjdzie i jak Ja i moje zumbowe chorełki
zostaniemy odebrane. Wyszło super i panie biły mi brawo na koniec. Cała
przygoda z zumbą w Atenach to piękne wspomnienia, tyle szczęścia mi to dało i
emocji.
Ja i Dmitra |
Szóstego dnia pobytu w Atenach, wciąż u
Thanosa, dołączyła do mnie Martyna, znana czytelnikom bloga, moja koleżanka z
czasów nowojorskich. Razem pozwiedzałyśmy stolicę i wyruszyłyśmy do Salonik,
czyli na północ kontynentalnej Grecji. Ciężko było pożegnać się z Thanosem,
który też już się przyzwyczaił do obecności mojej. Był naprawdę spoko wobec
mnie, nawet zabrał mnie na niedzielny obiad do swoich rodziców, gdzie mogłam
spróbować prawdziwych pyszności. Cała jego rodzina jest przemiła. Thanos ma ten
problem, że jest za dobry jak na warunki współczesnego świata. Życzę mu jak
najlepiej. Chyba jest to jedna z moich topowych znajomości/przyjaźni
couchsurfingowych, oczywiście nie licząc Nickiego z Nowego Jorku, u którego
łącznie przemieszkałam 7 miesięcy i czułam, jakbyśmy byli prawie rodziną. Nawet
na moim facebooku Nicki figuruje jako mój teść hehe.
na drinku |
Thesaloniki i Chalkidiki
Saloniki, albo jak ktoś woli bardziej
międzynarodowo Thesaloniki to jedno z większych miast Grecji, uchodzące za
najbardziej „europejskie”. Takie też było moje odczucie. Ładny, poprawny
krajobraz, większa toleracja i uniwersalne trendy, a mniej lokalnej tradycji.
Zatrzymałam się wraz z Martyną u Ahmeta z Couch Surfingu, 24-latka o tureckich
korzeniach. Nasz gospodarz Ahmet, choć trechę nieśmiały, był bardzo miły i
inteligentny. Cały czas miał jakiś gości, przyjmował jednych ludzi po drugich,
bo jak stwierdził, nie lubić być sam w domu. W czasie naszego pobytu gościł też
pewnego młodego Australijczyka, który przemierzał Europę rowerem. Jejku, świat
jest dobry!! Nie mogę się nadziwić, jak tyle ludzi może bać się życia i je
marnować na lęki, hejty i niedowierzanie. Ja szczerym sercem kocham podróże,
dlatego cały wszechświat ułatwia mi ich realizację. Thesaloniki pod względem
zabytków mają chyba troszkę więcej do zaoferowania niż Ateny, choć nie ma tu żadnych
greckich świątyń. Jest to też dobre miejsce na zakupy. Z Martyną podróżowanie
wyglądało już inaczej, bo ona jest turystką, a ja jestem podróżniczką, a to
wielka różnica. Ją najbardziej obchodzą zdjęcia z selfie-kija, jedzenie w
restauracjach tak, aby fotka jedzenia ładna wyszła i widok z okna był fajny oraz
zakupy. Nie interesuje jej historia, nawet lokalne tradycje, generalnie to, co
lokalne i specyficzne dla danego regionu. Aby takie rzeczy wiedzieć, trzeba
najczęściej przeczytać o tym, a Martyna nie lubi czytać i pisać. Ja takie
podróżowanie uważam, że ignorancję i stratę czasu. Męczyło mnie to, bo to ja
załatwiłam noclegi i plan podróży, a ona na gotowe przyleciała, nie
przejawiając żadnej inicjatywy pod tym względem. Więcej nie pojadę z Martyną już
na żadne tripy.
Ja i Martyna |
Z Salonik jest całkiem blisko, to znaczy
około 150 km do słynnego półwyspu Chalkidiki, a raczej trzech półwyspów
kryjących się pod tą nazwą. Wybraliśmy półwysep Kassandra, który podobno
odwiedza najwięcej młodych ludzi. Pojechaliśmy na jedną z bardziej znanych plaż
o nazwie Calithea. Nasz host Ahmet zabrał nas tam swoim autem, ładnie z jego
strony, w końcu od niego z mieszkania do tej plaży w dwie strony to łącznie 400
km. Martyna oczywiście jak zawsze zrobiła pełny makijaż i była jedyną osobą na
plaży w kilku warstwach pudru, doczepkach na włosach i sztucznych rzęsach.
Oczywiście nie wchodziła do wody. W drodze na plażę nie raczyła się odezwać
nawet do naszego gospodarza, założyła słuchawki na uszy jakby autobusem sobie
jechała. Czy takiego gościa chciałby ktoś mieć, spędzać swój wolny dzień, wydawać
kasę na paliwo i tak być traktowanym? Brak kultury i tyle, więcej z nią nie
podróżuję, byłam wówczas zażenowana jej zachowaniem. Tak w ogóle później to się
obraziłyśmy na siebie i rozdzieliłyśmy w Turcji, czego wcale nie żałuję. Miała
na mnie stopujący (tzn. nie rozwojowy, głównie mentalnie) wpływ i dobrze, że
tak wyszło.
na plaży, Chalkidiki |
W Salonikach wsiadłyśmy w nocny autobus do
Istambułu, siadając z dala od siebie. Turcja była kolejnym państwem w mojej
podróży i pobyt tam miał zarówno dobre, ale i gorsze strony. Turcja wzbudziła
we mnie mieszane uczucia, zachwycając i irytując, ale o tym w kolejnym wpisie…
Podsumowując, między kwietniem a lipcem trochę się przemieszczałam.
Byłam w Stanach (Nowy Jork i Chicago), w Kanadzie (Toronto i wodospady
Niagara), na Ukrainie (Kijów), w Grecji (Ateny, Saloniki, Chalkidiki),
następnie w Turcji (Istanbuł, Antalya) i znów w Polsce. Moim pierwotnym planem
było zwiedzenie Bałkanów: Grecji, Macedonii, Albanii, Kosova i Czarnogóry, ale
jednak wyruszyłam w kierunku wschodnim, czyli do Turcji. Na zmianę decyzji
wpłynęły ceny i dostępność biletów, wielkość bagażu, ilość czasu i planowane
sprawy do załatwienia w Polsce. Plany planami, a życie życiem, ale i i tak jest
dobrze.
Kolejny wpis o Turcji, powrocie do Polski,
moich perypetiach i przygotowaniach do kolejnej podróży już wkrótce J
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz