czwartek, 14 kwietnia 2016

Walentynki w Luksemburgu

      Przy pracy na pełen etat dni wolne są na wagę złota i staram się je spożytkować na podróże. Jak wiadomo moim podróżniczym fetyszem jest odwiedzanie miejsc, w których nigdy wcześniej nie byłam i uczucie, że moje stopy po raz pierwszy stoją na danym terenie. Dni wolne wybrałam chaotycznie i nie zwróciłam uwagi, że ze względu na Walentynki ceny biletów lotniczych będą podwójne. Nawet Irlandia była wówczas droga. Zdecydowałam się więc na kierunek w rzeczywistości całkiem bliski od strony Londynu, a mianowicie na jedno z najmniejszych państw w Europie, a zarazem jedno z najbogatszych państw w przeliczeniu na jednego mieszkańca na świecie, czyli Księstwo Luksemburg!
      Do Luksemburga z Londynu jest o kilkadziesiąt kilometrów bliżej niż z Londynu do szkockiego Edynburga. Trzeba jednak przepłynąć się promem i przejechać kawałek Francji i Belgii. Do Luksemburga zabrałam się z polskim kierowcą z „blablacar.pl”, który jechał do Wrocławia. Moimi towarzyszami podróży byli również dwaj Czesi, którzy wracali z portugalskich wysp Azory, więc porozmawialiśmy trochę o podróżach. Drogę powrotną pokonałam w busie czeskiej firmy „Student Agency”, która przejeżdżała na trasie Praga - Londyn. To taki czeski odpowiednik, na przykład naszego „Plus busa”. Cóż, ja jako podróżniczy wyszukiwacz promocji lepszy od „skyscanner’a” mam obcykanych przewoźników nawet z Czech :) haha
      Jak zwykle najlepszym wyjściem, gdy się jedzie gdzieś w pojedynkę jest poznanie ludności lokalnej, bo tacy są najlepszymi przewodnikami. Poszukałam na couch surfingu i na moje zapytanie o nocleg odpowiedział „przyszywany” tubylec, który jest dopiero od roku w Luksemburgu, Isaack z Meksyku. Ja po prostu uwielbiam ludzi Latino i w 99% przypadków nasze rozmowy nigdy się nie kończą. Byłam więc bardzo zadowolona, że tak wyszło. Isaack jest informakiem, tzn. „data specialist” i pracuje dla firmy Amazon, której biura znajdują się także w Luksemburgu. Też jest singlem jak ja, więc miał akurat wolny czas w walentynkowy weekend, aby pokazać mi miasto. To niebywałe, jak dużo wiedział o historii, architekturze i kulturze tego mini-państwa. Czułam się, jakbym zwiedzała miasto z profesjonalnym przewodnikiem.
      W Luxembourg City prawie wszędzie można dotrzeć na pieszo. Większa część miasta ma stare zabudowania, opowiadające historię obrony miasta, czasy wojny itp. (proszę doczytać w wikipedii). Poza tym jest też nowa część, nazwałabym ją „biurową”, gdzie mieszczą się międzynarodowe instytucje. Jest dużo terenów zielonych i panuje spokojna atmosfera, taki styl podobny jak w Belgii. Jak wiadomo Luksemburg jest bardzo drogi i ma wysoki poziom życia (wskaźnik PKB najwyższy na świecie!), wiec wielu ludzi, którzy są zatrudnieni w Luksemburgu, mieszka w Belgii lub Niemczech i codziennie dojeżdża do pracy utykając nieraz w korkach. Mój kolega, u którego zatrzymałam się, ma nowe, ładnie wyposażone mieszkanie z kuchnią łączoną z salonem, 2 łazienkami i pokojem. Płaci czynsz 1500 euro miesięcznie. Takie samo mieszkanie blisko granicy z Luksemburgiem można wynająć nawet za 800 euro, więc jest różnica. Jeśli chodzi o jakieś luksemburskie potrawy narodowe, nie znalazłam takich, choć pewnie są. Precle są tutaj bardzo popularne i uchodzą za lokalny przysmak. Mają natomiast piwo lokalne. Ogólnie piwo jest tu tak popularnym napojem, jak w Niemczech czy w Irlandii.
      Zwiedzanie europejskich miast jest dobrym pomysłem o każdej porze roku, ale zimą, mimo wszystko to trochę survival. Moją wycieczkę do Luksemburgu uznaję za udaną mimo ciągłego uczucia mrozu. Miasto nie powaliło mnie na kolana. Po prostu nie jestem fanką kultur zimnych, poważnych ludzi i zbytniego porządku, dlatego krótka wycieczka mi w pełni wystarczyła. Nie chciałabym jednak mieszkać w Luksemburgu. Na koniec dołączam zdjęcia J Trzymajcie się ciepło! Następny post będzie o Emiratach Arabskich, do których poleciałam w marcu.




























 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz