Przy pracy
na pełen etat dni wolne są na wagę złota i staram się je spożytkować na
podróże. Jak wiadomo moim podróżniczym fetyszem jest odwiedzanie miejsc, w
których nigdy wcześniej nie byłam i uczucie, że moje stopy po raz pierwszy
stoją na danym terenie. Dni wolne wybrałam chaotycznie i nie zwróciłam uwagi,
że ze względu na Walentynki ceny biletów lotniczych będą podwójne. Nawet
Irlandia była wówczas droga. Zdecydowałam się więc na kierunek w rzeczywistości
całkiem bliski od strony Londynu, a mianowicie na jedno z najmniejszych państw w Europie,
a zarazem jedno z najbogatszych państw w przeliczeniu na jednego mieszkańca na
świecie, czyli Księstwo Luksemburg!
Do Luksemburga z Londynu jest o
kilkadziesiąt kilometrów bliżej niż z Londynu do szkockiego Edynburga. Trzeba
jednak przepłynąć się promem i przejechać kawałek Francji i Belgii. Do
Luksemburga zabrałam się z polskim kierowcą z „blablacar.pl”, który jechał do
Wrocławia. Moimi towarzyszami podróży byli również dwaj Czesi, którzy wracali z
portugalskich wysp Azory, więc porozmawialiśmy trochę o podróżach. Drogę
powrotną pokonałam w busie czeskiej firmy „Student Agency”, która przejeżdżała
na trasie Praga - Londyn. To taki czeski odpowiednik, na przykład naszego „Plus busa”. Cóż, ja jako podróżniczy wyszukiwacz promocji lepszy od
„skyscanner’a” mam obcykanych przewoźników nawet z Czech :) haha
Jak zwykle najlepszym wyjściem, gdy się
jedzie gdzieś w pojedynkę jest poznanie ludności lokalnej, bo tacy są
najlepszymi przewodnikami. Poszukałam na couch surfingu i na moje zapytanie o
nocleg odpowiedział „przyszywany” tubylec, który jest dopiero od roku w
Luksemburgu, Isaack z Meksyku. Ja po prostu uwielbiam ludzi Latino i w 99%
przypadków nasze rozmowy nigdy się nie kończą. Byłam więc bardzo zadowolona, że
tak wyszło. Isaack jest informakiem, tzn. „data specialist” i pracuje dla firmy
Amazon, której biura znajdują się także w Luksemburgu. Też jest singlem jak ja,
więc miał akurat wolny czas w walentynkowy weekend, aby pokazać mi miasto. To
niebywałe, jak dużo wiedział o historii, architekturze i kulturze tego
mini-państwa. Czułam się, jakbym zwiedzała miasto z profesjonalnym
przewodnikiem.
W Luxembourg City prawie wszędzie można
dotrzeć na pieszo. Większa część miasta ma stare zabudowania, opowiadające
historię obrony miasta, czasy wojny itp. (proszę doczytać w wikipedii). Poza
tym jest też nowa część, nazwałabym ją „biurową”, gdzie mieszczą się międzynarodowe
instytucje. Jest dużo terenów zielonych i panuje spokojna atmosfera, taki styl
podobny jak w Belgii. Jak wiadomo Luksemburg jest bardzo drogi i ma wysoki
poziom życia (wskaźnik PKB najwyższy na świecie!), wiec wielu ludzi, którzy są
zatrudnieni w Luksemburgu, mieszka w Belgii lub Niemczech i codziennie dojeżdża
do pracy utykając nieraz w korkach. Mój kolega, u którego zatrzymałam się, ma
nowe, ładnie wyposażone mieszkanie z kuchnią łączoną z salonem, 2 łazienkami i
pokojem. Płaci czynsz 1500 euro miesięcznie. Takie samo mieszkanie blisko granicy z Luksemburgiem
można wynająć nawet za 800 euro, więc jest różnica. Jeśli chodzi o jakieś luksemburskie
potrawy narodowe, nie znalazłam takich, choć pewnie są. Precle są tutaj bardzo
popularne i uchodzą za lokalny przysmak. Mają natomiast piwo lokalne. Ogólnie
piwo jest tu tak popularnym napojem, jak w Niemczech czy w Irlandii.
Zwiedzanie europejskich miast jest dobrym
pomysłem o każdej porze roku, ale zimą, mimo wszystko to trochę survival. Moją
wycieczkę do Luksemburgu uznaję za udaną mimo ciągłego uczucia mrozu. Miasto nie powaliło mnie na kolana.
Po prostu nie jestem fanką kultur zimnych, poważnych ludzi i zbytniego
porządku, dlatego krótka wycieczka mi w pełni wystarczyła. Nie chciałabym
jednak mieszkać w Luksemburgu. Na koniec dołączam zdjęcia J Trzymajcie się ciepło! Następny post
będzie o Emiratach Arabskich, do których poleciałam w marcu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz