wtorek, 19 kwietnia 2016

Emiraty Arabskie. Dubaj i Abu Dhabi. Lans, błysk i wiara, że wszystko da się zrobić

      Kochani, co to była na wyprawa! Szczerze i już na samym początku zaznaczam, że Dubaj był drugim miastem po Nowym Jorku, który zrobił na mnie aż takie wrażenie. W końcu poziom światowy! Miasto, w którym nie ma miejsca na skromność i przebieranie w półśrodkach, tu wszystko musi być największe, najdroższe i najlepsze, dlatego Dubaj stał się moim numerem 2. na liście najbardziej zajebistych miejsc na świecie. Żeby było jeszcze przyjemniej, wybrałam się tam z moim ziomusiem Iloną, a zatrzymałyśmy się tam u znanej na moim blogu i facebooku Kasi aka „Party”. Ta podróż odmieniła moje podeście do państw z dominującą religią islamską i zrozumiałam, że wszystkich krajów muzułmańskich nie można wrzucać do jednego worka.  Każdemu już na początku mojego wpisu polecam odwiedzenie Dubaju chociaż raz z życiu, tak jak raz w życiu trzeba odwiedzić Nowy Jork. Teraz przejdźmy do konkretów.


      Kupiłyśmy bilety w Pegazus Earlines, bo tam były najtańsze. Dlatego też standard lotu był dość słaby. Z przesiadką w Istambule dotarłyśmy do Dubaju nad ranem. Parę godzin po nas Party również dotarła, bo akurat miała lot w tym czasie. Zmęczone, ale szczęśliwe najpierw porządnie wypoczęłyśmy, a później (czyli dopiero pod wieczór) rozpoczęłyśmy poznawanie Dubaju. Choć zwykle poruszałyśmy się taksówkami, pierwszy raz pojechałyśmy metrem, aby zobaczyć różnice kulturowe i przyjrzeć się lokalnej ludności. Wagony metra są podzielone na część dla mężczyzn, w której w rzeczywistości wszyscy chętni mogą jechać, kobiety też i na część dla kobiet i dzieci, gdzie meżczyźni nie mogą przebywać. Jak będą jechać z damskiej części mogą dostać mandat. 



 
 
      Pojechałyśmy do największego centrum handlowego na świecie, czyli do Dubai Mall’u. Co godzinę tuż przy centrum handlowym odbywa się fountain show czyli cudowny pokaz strumieni wody wytryskujących z rytm muzyki ze świetnymi efektami świetlnymi w tle. Wszystko odbywa się tuż przy Bursh Khalifa  – najwyższym budynku w Dubaju. Zamówiłyśmy sobie jedzonko w restauracji na tarasie i obejrzałyśmy show. Bardzo mi się podobało, już pierwszego dnia zrozumiałam, że w końcu po tylu podróżach udało mi się znaleźć miejsce, które ma wibrację tak silną jak Nowy Jork. Warto też wspomnieć, że w międzyczasie zobaczyłyśmy największe akwarium na świecie, które mieści się w Dubai Mallu.  Jak już pewnie da się zauważyć w Emiratach wszystko musi być naj, największe, najnowocześniejsze, najlepsze. Podoba mi się takie podejście do świata, stąd może wziął się globalny sukces Emiratów. W nocy poszłyśmy do klubu na hip hop’ową imprezkę i było bardzo fajnie.


 
 




 

 
      Następnego dnia udałyśmy się na plażowanie. Wybrałyśmy się do El Mamzar Beach Park, ale jako że byłyśmy po imprezie dotarłyśmy tam po godzinie 15, więc mało słońca złapałyśmy. W końcu był to marzec, więc nawet w Dubaju nie było aż takiego upału, jakieś 25 stopni.


 
      Kolejny dzień spędziłyśmy w starej części miasta, głównie na Gold Souku, czyli targu. Gold Souk to największy targ w Dubaju, gdzie można kupić wiele podróbek znanych marek, przypraw i złotej biżuterii. Tu polecam obejrzenie „Seksu w wielkim mieście 2”, gdzie bohaterki poszły do tajemnego sklepu z podrobionymi torebkami w Abu Dhabi. My miałyśmy takie same sceny jak w tym filmie kilka razy w realu  Dubaju (na szczęście u nas obyło się bez nieporozumień). Dobrze, że żadna z nas niczego tam nie kupiła, bo później się zorientowałyśmy, iż oryginalne zegarki z tych tańszych -lepszych marek jak DKNY, Michael Kors, Esprit czy Guess w dubajskich sklepach można kupić taniej niż podróbki na souku. Oczywiście jeśli ktoś chce nabyć podrabianego Rolexa, to wtedy różnica będzie znaczna.  Cały czas z uszanowaniem tradycji zasłaniałyśmy ramiona, ale wcale to nam nie przeszkadzało. Przepłynęłyśmy się też lokalną łódką przez rzekę na drugi brzeg i dalej zwiedzałyśmy tą starą i podobno biedną dzielnicę, o ile w Dubaju można mówić o biednych dzielnicach. Dzień zakończyłyśmy wyjściem do paru klubów w większym gronie. Poszłyśmy razem z Party koleżankami, również stewardessami z Emirates i naszymi rodaczkami. Byłyśmy w Provocateur, Circus le Soir i Cavali Club tej nocy. Osobiście najbardziej podobało mi się w Cavalii. Muzyka mi się podobała, wystrój zaprojektowany przez Roberto Cavalli powalał, szczerze mówię, nawet przebijał nowojorskie kluby, a to znaczy, że było naprawdę bardzo dobrze.

















 
      Po aktywnej nocy i dziennym odsypianiu do południa wybrałyśmy się na zorganizowaną wycieczkę na safari. Był to mój ulubiony dzień! Ta wyprawa na safari miała na celu zaprezentowanie esencji kultury arabskiej na pustyni, a ja wyciągnęłam z tej wycieczki najwięcej jak się tylko dało. Podczas wyprawy na safari:
-przejechałam się silnie trzęsącym jeepem po stromych wydmach
 
-przejechałam się na wielbłądzie



 
-zrobiłam sobie tatuaż z henny na ręce

 
-przyodziałam abaję, czyli pełny strój muzułmańskiej kobiety



 
-napiłam się arabskiej herbaty
-spróbowałam wielu arabskich potraw
-obejrzałam pokaz tańca brzucha.
Było świetnie!!!!!
      Po powrocie była znów imprezka. Poszłyśmy z Party najpierw coś zjeść do Mariny, czyli centralnej części Dubaju, a później do najlepszego klubu w całym Dubaju, do White’a. Imprezowały w tym klubie takie celebrytki jak Paris Hilton czy Kim Kardashian, jest to generalnie najlepszy klub w Dubaju i każdy to wie. Na miejscu po 15 minutach siedziałyśmy już przy jednym z najdroższych stolików w klubie i imprezka się kręciła. Poznałyśmy wiele fajnych osób, a ja osobiście poznałam pewnego lokalnego szejka hahahah nie, żartuję, był to syryjski biznesmen, właściciel jednej z największych firm budowlanych w Emiratach Arabskich (ktoś w końcu musiał za ten stolik zapłacić i to przecież nie ja z moją wypłatą). Jednak po imprezce udałam się prosto z Party taksą to niej do mieszkania spać, więc chyba zaczynam się starzeć, jak nie poszłam na żaden afterek ;) Następnego dnia byłyśmy wszystkie ledwo żywe, więc dzień mijał leniwie. W budynku, gdzie rezyduje Party jest basen na dachu, więc skorzystałam i tam chillowałam się na leżaku przy basenie.

 
 
      Wszystko działo się intensywnie, bo w tak świetnym miejscu nie ma co, trzeba wykorzystać możliwości. Następnego dnia udałam się z Iloną do centrum Dubaju. Poszłyśmy zobaczyć Burj Al Arab, czyli najbardziej luksusowy hotel na swiecie. Udałyśmy się też na plażę niedaleko tego hotelu, aby wchłonąć trochę jonów z wód Zatoki Perskiej. Woda była jednak za zimna na kąpiele. Poszłyśmy też na sztuczną wyspę w kształcie palmy. Spacer był długi i wyczerpujący. Oczywiście byłyśmy też w Marinie i Dubai Mallu na jedzonku.




 
      Nie mogłabym sobie wybaczyć, gdybym będąc w Emiratach Arabskich nie odwiedziła stolicy, czyli Abu Dhabi. Wybrałam się tam wraz z Iloną i Ilony kolegą, zawodowym koszykarzem grającym w reprezentacji Libanu, który stał się naszym przewodnikiem. Wspaniały człowiek tak na marginesie, takich ludzi to ze świecą szukać. Pojechaliśmy do meczetu szejka Zaida, który jest po prostu spektakularny! W moim prywatnym rankingu jest to numer jeden z budowli, które mnie w życiu urzekły. Tak silnie urzekła mnie chyba tylko piramida Słońca w Teutihuacan koło miasta Meksyk. Te dwie budowle są tak odmienne, ale obie reprezentują dziedzictwo i wielką potęgę swoich kultur. Zwiedzanie meczetu wspominam bardzo dobrze. Tak się przyzwyczaiłyśmy z Iloną, że przy wyjściu zapomniałyśmy oddać wypożyczonym abaje, czyli muzułmańskie stroje kobiece. Po prostu czułyśmy się w nich tak swobodnie, że zapomniałyśmy, że je mamy na sobie. Prawie na parkingu ochrona nas zatrzymała i napomknęła, że te stroje trzeba oddać. Ale śmiałyśmy się z tej całej sytuacji, do dziś śmieję się na samo wspomnienie. Pogoda tego dnia była bardzo dziwna, było mgliście i padał czasem deszcz. Później pojechaliśmy do centrum Abu Dhabi na obiad. Nasz libański kolega zapoznał nas z lokalnymi potrawami. Ludzie w restauracji myśleli pewnie że jesteśmy jego dwiema żonami –żartowaliśmy. Śmialiśmy się, że pewnie mu zazdroszczą, nie dość że dwie żony to jeszcze Europejki, podwójny prestiż. Haha, podobno Arabowie lubię brać za żony te „wyzwolone Europejki”, bo mają pasje i po prostu jest z nimi ciekawie. W drodze powrotnej do Dubaju utknęliśmy w korku. Korki to spory problem w tym mieście i jest to irytujące.











 
      Była to nasza ostatnia noc. Wybrałyśmy się znów do klubu White. Występował tam tamtej nocy Kid Ink. Lubię tego artystę, bo przypomina mi klub VipRoom w Nowym Jorku. Pierwszy raz, gdy byłam w Vip Roomie właśnie też Kid Ink tam występował, więc przywołuje on dobre wspomnienia. Było fajnie.





      Nieźle wstawione o godzinie 3 wzięłyśmy taxi spod klubu i po pijaku zgarnęłyśmy nasze walizki od Party, pożegnałyśmy się z pijackim patosem i pojechałyśmy na lotnisko. Tam wciąż jeszcze dobrze zaprawione, odświeżyłyśmy oddech gumami Orbit i o 5 miałyśmy lot do Londynu. Dosłownie umierałyśmy w samolocie. Ja od razu po powrocie miałam przeprowadzkę, więc byłam już wykończona do granic możliwości.
      Tak właśnie w skrócie wyglądała wyprawa do Dubaju. Bardzo chciałabym podziękować w pierwszej kolejności Kasi aka Party (Love U forever Grażynka :* ps. czekamy w Londynie na rewizytę) i jej współlokatorce Agacie za ugoszczenie nas, a także ziomusiowi mojemu Ilonie za towarzystwo i cierpliwość, kierowcy taxi Muhamedowi, że tyle razy po nas specjalnie przyjeżdżał z odległych części miasta, pracownikom ochrony budynku Abraj El Mamzar za cierpliwość i dobry humor, wszystkim poznanym stewardessom Emirat Earlines, koszykarzowi za to że był super przewodnikiem, syryjskiemu szejkowi za świetną imprezę i samej sobie za to, że kolejny raz zdecydowałam się poznać piękno i różnorodność tego świata. Podróżowanie to coś niesamowitego. Nie zawsze jest łatwo, nie zawsze jest kasa, nie zawse jest humor, ale mimo to doświadczenie podróżnicze jest wspaniałe.
    Dziękuję za przeczytanie wpisu kochani i polecam wszystkim odwiedzenie wymienionych przeze mnie miejsc, jeśli będziecie w Dubaju. Kolejny wpis na moim blogu będzie o mojej jednoosobowej wycieczce do stolic Irlandii i Irlandii Północnej, czyli do Dublina i Belfastu. Elo!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz