W głowie mam chaos na samo wspomnienie mojej wyprawy
do Kanady. Postaram się ogarnąć się w tym poście, aby można było zrozumieć, co
autor miał na myśli.
Początkowo
miałam jechać sama. Znalazłam kilka miesięcy temu bilety na autobus za 20$ w
jedną stronę. Biorąc pod uwagę, że podróż w jedną stronę samolotem do Toronto z
NY kosztuje 200$ uznałam, że się opłaca. Nie mam nic przeciwko długim podróżom
autobusem, nie takie rzeczy się robiło i nie takie się przetrwało. Kilka tygodni
wcześniej moja najlepsza kumpela z NY, Martyna rozstała się ze swoim ex i
zdecydowała w przypływnie kwurwienia, że musi odpocząć od miasta. Nie ma
sprawy, nie jestem odludkiem, niech będzie, jedziemy razem.
!!!(Kolejny akapit nie jest o podróżowaniu, ale o
rozterkach sercowych, można go pominąć:)
Pierwszym,
ważnym puktem pobytu w Toronto było spotkanie z Alexem, z którym podróżowałam rok temu po
Ameryce Centralnej. Chciałam wiedzieć na czym stoję, więc od razu się spotkaliśmy. Alex był świetnym na swój sposób kompanem w podróży po
Gwatemali, Salwadorze i Hondurasie. W jego głowie była wciąż jednak jego była, z
którą był wcześniej 5 lat razem i ona przebywała wówczas w Tajlandii na jakiejś
małej wyspie na wolontariacie. Pierwotnie mieli razem wybrać się tam, ale rozstali się i ona
poleciała, a Alex początkowo został w Toronto, a kilka miesięcy później wybrał się sam do Ameryki Łacińskiej,
gdzie mnie poznał. Wszystko było pięknie i przygodowo, rozstawaliśmy się prawie
płacząc w Gwatemala City. Ja wówczas poleciałam do Miami, a Alex nurkować na
jedną z wysp Hondurasu. Po 5 dniach napisał do mnie z prośbą, czy mogę usunąć z
netu wszystkie wspólne zdjęcia i wpisy, bo on zdecydował odnaleźć swoją byłą,
spędzi 82 h w samolotach, bo leci do Tajlandii. Nie chce, aby po tak długiej
wyprawie, jego Ex była zazdrosna. Na swojej stronie Alex napisał, że podróżował z
Joshem, jakimś kolesiem, zamiast ze mną, co mnie rozwścieczyło. Dodał również, że gdyby jego Była go nie
chciała, to w drodze powrotnej poleci do Polski i ze mną będzie. Zatkało mnie
normalnie, jak można być takim chamem i idiotą. Jak się później okazało po 2
tygodniach była odesłała go do domu i nie chciała się wcale z nim schodzić, bo
już ułożyła swoje życie na nowo. Minął rok, złość mi przeszła, a życie przekopało, więc uznałam, że zapomnę Alexowi tą feralną historię na koniec. Okazało się, że Alex
będzie w tym samym czasie w Toronto, choć mieszka teraz w innej części Kanady w
Albercie, 2400km od Toronto. Zaczął mi pisać, że to był wielki błąd co zrobił,
że to tylko kolejna decyzja, której żałuje, że mnie kochał, że po tej byłej
tylko do mnie czuł przywiązanie, a on niepotrzebnie wybrał się do Tajlandii, bo
powinien za mną pójść gdziekolwiek bym szła. Ja, jak to ja, uwierzyłam w te
gorzkie żale. Ok, jestem na miejscu. Martyma miała się przejść
gdziekolwiek i miałyśmy się spotkać za 2 godziny w Sturbacksie. Alex pisze, że
mieszka blisko, to 10 min rowerem. Ja już myślę, to no ładnie, za randkę
rowerem. Już Martyna go wyśmiała, a ja zwątpiłam w powodzenie spotkania. Założyłam więc adidasy na
wieść o tym rowerze. A tu Alex przyjechał
w pantoflach, dżinsach odprasowanych, czarnym swetrze spod którego wystawał
biały kołnierzyk. Nastąpiło więc już pewne wizerukowe nieporozumienie. Idziemy,
rzeklabym spacerujemy. Ja brzegiem ulicy, trochę wzdłuż krawężnika, trochę
jezdnią, a Alex bokiem prowadząć swój rowerek, bo oczywiście do głowy mu nie
przyszło, że dżentelmen powiniem iść zawsze od strony jezdni. Czego ja
oczekiwałam? Rozpoczyna się rozmowa. Pytam między innymi, czy czegoś żałuje. A
on, że żałuje, że nie poleciał od razu do Tajlandii wtedy z byłą. Czyli z tego
wynika, że żałuje w ogóle swojej podróży, w której między innymi poznał mnie.
On nawet nie był świadomy tego, że mówi coś nie tak. Już wtedy myślałam, że od
potrzebuje kontaktu ze specjalistą, bo
to chore analizować półtora roku rozstanie z byłą. Było to też niespójne z tym,
co mi pisał w marcu. Nie miał żadnego planu, gdzie pójdziemy. Wkurzyłam się i
zaproponowałam, abyśmy wstąpili do baru. Najbliższy był akurat z browarami, już mi
nie pasowało jego zachowanie, więc zamówiłam piwo. On chciał kawę, ale tam
kawy nie serwowali, więc wyszliśmy. Zaproponował Sturbacks, ten, gdzie miałam
się spotkać z Martyną, Starbacks?!? Może od razu powiniem mnie zaprosić do
McDonalda albo KFC? Poczułam się jakby już chciał mnie odstawić kumpeli. On
oczywiście wydawał się kompletnie nieświadomy tego, że coś robi źle. Jeszcze
wziął swój rower i pyta się czy mnie podwieźć. Pomyślałam wtedy, że już nie
mogę dłużej, zero planu, wyznanie, że wciąż ma w głowie byłą i cała reszta.
Tylko powiedziałam „It was nice to meet you again Alex. Bye” i poszłam nie
oglądając się za siebie. Była to kompletna porażka, a prawie 3 miesi ace czekałam
na ten dzień. Później poszłam z Martyną do baru i zjadłam kilka czekoladowych
ciastek popijając piwem. Kilka dni jeszcze mi siedział w głowie trochę, ale teraz to już
zamknięty rozdział. Koniec historii.
Każdego dnia zwiedzałyśmy z Martyną, aż nie miałyśmy
siły na imprezowanie ani wieczorne wyjścia. Moja pierwsza i ostatnia opinia na
temat Toronto jest taka, że całe miasto wygląda jak Williamsburg, jedna z
części Brooklynu. Toronto nie kojarzy się ze stylem Manhattanu, ale z
Brooklynem jak najbardziej. Jest sporo alternatywy i hipsterstwa. Ulice nie są zbyt zatłoczone, a ludzie robią
pospolite, poprawne wrażenie. Nie mam się do czego przyczepić, tak samo jak w
przypadku Chicago zobaczyłam dużo miasto Ameryki Północnej, jednak stolica
świata jest tylko jedna i to oczywiście dżungla o nazwie Nowy Jork.
Ludzie
Gdybym była Azjatką, z miejsca zamieszkałabym w
Toronto. Jest tu jedno z większych skupisk Azjatów. Nawet Chinatown w Nowym
Jorku czy w Chicago się przy tym chowa. Zazwczyczaj pod nazwą Chinatown kryje
się dzielnica zamieszkała przez Chińczyków, Japończyków, Wietnamczyków,
Koreańczyków i innych Azjatów. Restauracje czy sklepiki są wymieszane. W Toronto nie można
mówić o jednym Chinatown, tutaj osobną cześć miasta stonowi dzielnica chińska i
nie znajdzie się tam np. japońskiego sushi. Z kolei, aby dostać się do dzielnicy
wietnamskiej, trzeba minąć włoską część Little Italy (gdzie mieszkałam). Gdzie
indziej jest zagłębie Japończyków. No cóż, nie ma tu aż tylu Latino i
Afro, co w Nowym Jorku, a jak się można domyślić, Azjaci nie są tak rozrywkowi
i otwarci na obcych jak Latynosi czy Afroamerykanie, więc nie ma tam atmosfery na ulicach jak na
nowojorskim Harlemie, gdzie na każdym rogy czai się local Nigga, aby krzyknąć,
jaka to piękna jesteś albo niech cię Bóg błogosławi.
Miejsca do zwiedzenia w Toronto nie są jakoś
ekstremalnie przekonujące, albo może to ja już przyzwyczaiłam się do takich
widoków. Przyjemną cześcią było azjatyckie jedzenie, a w sezamowych kulkach
nadziewanych czerwoną fasolą na słodko, zakochałam się bez pamięci. Przed wyprawą
wygooglowałam, że tradycyjną potrawą Toronto jest Peameal Bacon Sandwich.
Przez 3 dni szukałam miejsca z jakąś kilkudziesięcioletnia tradycją, aby spróbować
tej tradycyjnej „potrawy” z Toronto. W końcu znalazłam i okazało się, że to
zwykła biała bułka z plastrami smażonej szynki i papryczkami (ostrymi lub
słodkimi do wyboru). Ale jak cieszyłam się, gdy po trzech dniach w końcu
spróbowałam tej kanapki, jakbym skarb na dnie morza znalazła po długich
poszukiwaniach J Poza tym raz poszłam na siłownię do
sieciówki GoodLife Fitness. Tym razem pracownik (a raczej pracowniczka) chyba
słabo uwierzyła, że chcemy kupić członkostwo i przyjechałysmy na pół roku
mieszkać w Toronto. Spodziewałam się tygodniowego darmowego karnetu próbnego,
ale dostałyśmy tylko dzienne wejście.
Czas płynął, pogoda podobna jest jak w Polsce,
czyli czasem jest ciepło a czasem zimno i nie ma reguły, że każdy maj jest
ciepły. Nocowałyśmy u Souli, którą znalazłam na couchsurfingu. Souli nie miałam
okazji poznać, bo na miesiąc wyprowadziła się na jedną z wysp Toronto i po
prostu dała nam swój pokój na tydzień do dyspozycji. Mieszkałyśmy w części downtown, czyli wiaodomo najlepsza
okolica. Zawsze downtown to centrum życia, a uptown do już trochę dalej od
atrakcji.
Wybrałyśmy się również na jednodniową wycieczkę nad wodospady
Niagara. Słów mi brakuje, aby opisać, jak piękny jest to widok. Wodospady są położone na
granicy Kanada-USA, ale od strony kanadyjskiej jest o wiele lepszy widok.
Rzeczywiście, jak porównywałam moje zdjęcia ze zdjęciami koleżanki, która była tam od
amerykańskiej strony, to jest różnica i zdecydowanie lepiej to wygląda w Kanadzie. Piękne
miejsce, narobiłyśmy zdjęć i poszłyśmy na obiad do chińkiej restruacji, z
której wytoczyłyśmy się po 3 godzinach. Później zakupy w centrum handlowym przy
pobliskim kasynie. Po prostu esencja babskiego dnia, aż nawet to do mnie nie
podobne.
Martyna wróciła dzień wcześniej ze względu na pracę.
Przez cały ten pobyt prawie nikogo nie poznałyśmy. Jednak o wiele łatwiej jest
coś załatwić i ludzie są bardziej pomocni jak się podróżuje w pojedynkę. Mając
kompana podróży rozmawia się z nim i nie zwraca się takiej uwagi na ludzi
naokoło. Ludzie też, jak widzą, że ktoś jest zajety rozmową z kompanem/kompanką, nie podejdą i nie
zagadają. Jedną osobę też jest łatwiej wcisnąć gdzieś, dać nocleg albo jakieś
wejściówki. Trzeba też liczyć się z tym, że nie zawsze będzie tak jak Ja chcę, tylko
dwie osoby muszą być zadowolone, nawet przy głupim wyborze miejsca, gdzie
zjeść. No ale spróbowałam dla odmiany podróżowania w kumpelą, też źle nie było.
Przez cały czas pisali do mnie jacyś kolesie na
Tinderze i Istagramie, że można by się spotkać albo jak się miasto podoba bla bla bla,
ale nic ciekawego nie było, wiec nie odpisywałam za bardzo. W dniu wyjazdu Martyny napisał do
mnie długie, bardzo kulturalne wypracowanie w prywatnej wiadomości na
Instagramie pewien zawodnik MMA, trener personalny, zawodnik brazylijskiego
jiujitsu (i można by jeszcze długo wymieniać) w jednym. Zaciekawiło mnie to połączenie i świeżo po tej historii z Alexem
wiedziałam, że jestem jak pusta kartka bez żadnych drama stories, więc pora
stworzyć nowe. No i stworzyła się taka historia, że do tej pory się nie mogę
ogarnać. Dlatego też zwlekałam z tym wpisem, bo myśli nie mogłam zebrać. Otóż
spotkałam się z tym całym zawodnikiem MMA. Jego danych osobowych nie będę podawać
dla świętego spokoju w sieci. Wyglądał na zdjęciach, jak to zawodnik MMA, jak
bestia mówiąc krótko, ale mnie w takim wyglądzie coś pociąga, więc liczę to
na plus. Myślę, że nikt mnie nawet już nie podejrzewa, że na jakąś przeciętną
jednostkę pod względem wyglądu, osobowści i przede wszystkim pod względem stylu życia bym poleciała. Na żywo
wyglądał bardzo pozytywnie, uśmiechnięty od ucha do ucha, pod względem dobrych
manier i zorganizowania przewyższał kilkukrotnie Alexa, szarmancki, ciekawy w
rozmowie, chemia też była. Piękna przygoda i nowy ziomek z Toronto, z którym świetnie mija czas. Wróciłam do Nowego Jorku, chciałam z ciekawości jego walki pooglądać, a
jak pokazywał mi na youtube filmiki to zapamiętałam imię i nazwisko. Wpisuję
więc w google i youtube jak na prawdziwego stalkera przystało i trafiam na krótki film dokumentalny o nim. Myślę
"kurcze, no to celebryta się trafił", a jak obejrzałam ten dokument to zatkało
mnie i rozkojarzyło. Zaczęłam googlowac jego przeszłość i znalazłam, że 11 lat
temu siedział w więzieniu za coś bardzo złego, co zrobił. Został za to również
karnie zablokowany na rok z udziałów w walkach federacji UFC. Nie mogłam
uwierzyć, że ten uśmiechnięty i troskliwy koleś mógł coś takiego zrobić. Dwie
twarze. Nie pytajcie o szczegóły czy nazwisko, bo to już tylko w prywatnym pamiętniku
opiszę ze szczegółami, co tylko kiedyś pośmiertnie może być ujawnione lub
mininum jak będę u kresu swych dni lub będę
tak sławna, że będzie ludzi obchodzić, co zjadłam na śniadanie (heheheh co nie
wydaje mi się, aby nastąpiło, bo nie jest to moim celem). Po odkryciu tych newsów
z życia mojego kolegi z MMA 3 dni objadałam się słodyczami i fast foodami,
jeździłam rowerem bez celu (bo mam teraz piękny rower w Nowym Jorku od Nickiego)
i nic nie robiłam, tylko przed kompem się obijałam. Dziś już postanowiłam jakoś
się ogarnąć, wrócić do społeczeństwa i przestać gapić się na foty tego kolesia
(co średnio mi wychodzi).
Teraz jestem znów na Manhattanie. Irytują mnie moi
współlokatorzy maksymalnie. Dobrze chociaż, że Nicky wrócił na 9 dni do swego
własnego mieszkania, to chociaż jedna nieirytująca, choć sarkastyczna osoba w pomieszczeniu. Nie
wiem jeszcze, co zamierzam zrobić ze swoją przyszłością. Chyba jednak polecę do
tej Grecji pod koniec czerwca z nadzieją, że później znów będę mogła wrócić do
USA dosyć szybko. Z resztą, kto to wie, jak Ja sama nawet nie wiem.
Trzymajcie się kochani! Damy radę!