poniedziałek, 10 sierpnia 2015

Na granicy kultury zachodniego świata i świata Islamu, czyli 35. odwiedzony kraj Turcja, a potem Polska i turystyczno –podróżniczy boom na własnej glebie.

      Jest 6 rano któregoś z pierwszych dni lipca. Autobus zatrzymuje się w Istambule na dworcu. Po 10-godzinnej podróży wysiadamy. Szybka akcja i nie ma Martyny, to ona ostatecznie podjęła decyzję, aby się rozdzielić (choć wina była po dwóch stronach). No cóż, stało się jak stało. Wypiłam sobie kawkę turecką tylko po to, aby złapać wifi. Od razu patrząc w menu przydworcowego baru zauważyłam, że jest drożej niż w Grecji. Przez cały pobyt utwierdzałam się w tym, że tak jest. Później z pomocą kelnera poszłam na metro i pojechałam odnaleźć mojego gospodarza z Couch Surfingu. Bahady, bo chyba tak miał na imię mój host, z pochodzenia jest Kurdem, ma 24 lata i wyznaje poglądy marksistowskie (czyli komunista). Ciekawa kombinacja. Bahady mieszkał w centralnej lokalizacji, ale w nie za bezpiecznej dzielnicy. Było to osiedle na wzgórzu, więc zawsze trzeba było iść pod górkę, dojście do stacji metra, która jest „blisko” to było dobre 20-25 minut. No cóż, Istambuł to wielkie miasto w porównaniu z Atenami. Dzielnicę zamieszkiwali imigracji, a na ulicach, jak z resztą chyba nie tylko w tej dzielnicy, często widziałam małe torebki ze śmieciami walające się na chodnikach. Raz jak chciałam wyrzucić butelkę pustą do śmienika, to niosłam ją pół godziny, bo nie minęłam ani jednego kosza na śmieci, choć okolica była pełna ludzi, sklepików i restauracji. Bahady wytłumaczył mi, że tu (przynajmniej w tej dzielnicy, w której mieszkał) ludzie wyrzucają śmieci nieraz przez okno na ulicę i co 45 minut przejeżdża śmieciarka i zbiera torebki. Załóżmy więc, że śmieciarka przejedzie, a 5 minut później kilka sąsiadek w tym samym czasie wyrzuci śmieci i przez kolejne 40 minut ludzie muszą omijać te torebki. Powróćmy jednak do innych atrakcji Istambułu, może ten smaczek o śmieciach nie powinien rozpoczynać opisu miasta.
panorama Istanbułu
 
      Numerem jeden wśród atrakcji miasta są bezdyskusyjnie meczety. Jest kilka najbardziej znanych, jak Hagia Sophia czy Błękitny Meczet, czyli Sultanahmet. Przepych architektury robi wrażenie. Ludzie nie są uśmiechnięci i otwarci, w metrze panuje atmosfera taka jak w metrze w Warszawie, czyli raczej ludzie poważni i unikający kontaktu wzrokowego. Oczywiście na ulicy niektórzy są mili, gdy chcą coś sprzedać turystom na kilkukrotność normalnej ceny. Nawet nastoletnia dziewczyna w lokalnym warzywniaku próbowała mnie oszukać, a także sprzedawca bajgli na lotnisku zawyżył cenę, choć obok był cennik to kłamał w żywe oczy (gdy im wzróciłam uwagę to bez słowa „przepraszam” wydali mi dodatkową resztę, która mi się należała).
przy wejściu do meczetu

lokalny sprzedawca



wierni

wierne

      Wybrałam się na początku pobytu w tym mieście na dlugi spacer i na bazarki. Na każdym roku kusiły cukiernie tak jak w Grecji. O ile greckie słodycze mialy znany mi smak, o tyle te tureckie były nowością. Dużo piscacji, migdalów, bardzo słodkie. Nie wiem, czego się do nich dodaje, ale to coś, czego u nas nie ma. Najpopularniejsze się lokum, na moje oko i poniebienie był to słodki nugat o lekko gumiastej konsystencji. Oczywiście musiałam spróbować też tureckiej chałwy, która akurat była mniej słodka niż nasza sklepowa i bardziej sypka. Kebaby jako że są tureckim „daniem narodowym”  można kupić dosyć łatwo. Kebabowych budek i knajpek jest prawie tyle co w Polsce :)

      Istanbuł, choć ma sporo wpływów ze świata zachodniego jest, w moim subiektywnym odczuciu, miastem wschodu, Islamu i kultury arabskiej, a te europejskie trendy przekradające się do życia miasta to tylko dodatek jak kechup do frytek.

      Najbardziej ekscytującym momentem pobytu w Istanbule była pierwsza w moim życiu wyprawa do Azji hehe Polegała ona na przepłynięciu promem przez Cieśninę Bosfora oddzielającą kontynentalną Europę od Azji. Istanbuł jest położony na styku dwóch kontynentów, dlatego schodząć z promu, gdy moja stopa stanęła na lądzie, byłam już na kontynencie azjatyckim. Cieszyłam się, że poszerzyłam horyzont podróżniczy, chociażby w ten symboliczny sposób. Jak na razie nie ciagnie mnie do Azji, ale nie wykluczam, że kiedyś może mnie ta część świata bardziej zainteresować. Część azjatycka Istanbułu jest spokojniejsza niż europejska, w sumie nie dzieje się tam za wiele. Głównie jest to część mieszkalna.
mój pierwszy krok w Azji (ten kawałek stopy z japonce)
      Z Istanbułu poleciałam samolotem do Antalyi. To około 700 km, a loty krajowe w Turcji cenowo przypominały autobusy, a nawet były tańsze. Nicky znalazł mi bilet  za 21$ z bagażem dużym w cenie, więc kolejna świetna okazja. Antalya to znany nadmorski kurort, gdzie główną atrakcją jest klimat i morze. Poza tym można wybrać się do starej część miasta w centrum. Jest tam równiem wielki bazar, pełny chińskiej tandety zmieszanej z kolalnymi produkcjami i zimową odzieżą, typu futra i kurtki skórzane dla zamożnych Rosjan, głównej narodowości odwiedzającej Antalyę.

      Nocleg znalazłam również przez Couch Sufring, gościł mnie Ortuck, adiunkt na lokalnym uniwersytecie, wraz ze swoją dziewczyną. W tym samym czasie gościł też pewną Kanadyjkę o chińskich korzeniach. Mój gospodarz mieszkał 5 minut spacerkiem od plaży, więc czas w Antalyi postanowiłam przeznaczyć na relaks i plażowanko w tym cudownym upale. Przy okazji poszłam raz na zumbę. Dosyć ciężko było znaleźć zajęcia zumby, bo akurat był Ramadan, czyli coroczny post u muzułmanów i tańce, humalńce typu zumba były czymś, czego raczej nie wypada robić i wiele fitness klubów z takich zajęć akurat zrezygnowało. Za to w jednej siłowni tak się zadomowiłam, że na drugi dzień już popijałam kawkę z recepcjonistką i lokalnymi osiłkami. Bardzo spoko ludzie, nawet mnie chciano tam zatrudnić i namawiano, żebym zostawała. Jeden z tych lokalnych osiłków opowiadał, że był na wymianie studenckiej w Polsce i wspomina masz kraj jako nietolerancjny i rasitowski. Mówił, że raz w tramwaju w Warszawie pewna dziewczyna podeszła do niego i plunęła mu w twarz, bo jest Turkiem, tudzież kolorowym, ciapatym, brudasem, kebabem. Było mi wstyd, tłumaczyłam mu, ze nie wszyscy sa tak prymitywny i nienawistni, czego przykładem jestem Ja, która tu siedzę i sobie z nim rozmawiam. Ja już postanowilam, że nie będę wypowiadać się na temat nienawiści i lęku przed światem wynikającym z braku wiedzy w naszym kraju. Świata nie mam zamiaru naprawiać, każdy myśli, co chce.


z lokalnym sułtanem
 

      Z Antalyi wracałam z zatkanym uchem i bólem gardła. Po powrocie do Polski utraciłam słuch na lewe ucho. Po tygodniu ponad postanowiłam wybrać się do lekarza i okazało się, że mam zaawansowane zapalenie bębenka i musiałam brać drogie antybiotyki i krople, nie licząc prywatnego lekarza, bo nie jestem ubezpieczona. Leki na szczęście poskutkowały i odzyskałam słuch.
w Białowieży

moi turyści z Francji, Miriam i Remi

      W Polsce cały czas siedzę na mojej wioseczce. Głównym zadaniem obecnie jest postawienie pomnika po tacie, a reszta to zajęcia poboczne. Wynajmuję też jeden pokój turystom. Gosciłam już u siebie w ciągu ostatnich 2 tygodni Czechów, Francuzów i Litwinów. Obecnie mieskza u mnie szalona Niemka, podróżująca od dwóch miesięcy rowerem po Europie. Jak już jesteśmy przy podróżach rowerowych to pora podzielić się moim planem na kolejny trip. Otóż moi drodzy sprzedałam ostatnio 2 stare rowery i kupiłam jeden nowy, górski rower, który można złożyć. Zamierzam autobusem pojechać do Estonii, a konkretnie do Tallina i wrócić rowerem. To będzie około 900 km, nie więcej niż 1000. Jestem bardzo podeskcytowana, bo to coś komplenie nowego dla mnie, to jest wyzwanie logistyczne, fizyczne i dochowe. Prawdopodobnie wybiorę się po 19 sierpnia, bo do tego czasu mam sprawy do załatwienia tu, w Polsce. Jestem w trakcie przygotowywań i przekonuję się, ilu rzeczy do tej pory nie wiedziałam o długodystansowych podróżach. Nieprzemakalna odzież, dobre mapy w telefonie i klasyczne papierowe, kask, odlaski i światła, dzienne dystanse, plan noclegów, dużo tego. Jeśli uda mi się to zrobić, będę bardzo zadowolona z siebie. Wiadomo, u mnie w życiu nieprzewidywalność i zaskoczenie jest nieodłączne, więc może być nawet tak, że z tego Tallina zamiast na południe to pojadę do Finlandii, kto to wie. Mam nadzieję, że w końcu wyleczę się z tego Kanadyjczyka, bo zakleszczył się w mojej głowie i myślenie o nim pochłania mój czas, w którym mogłabym chociażby obmyślić nowy genialny plan na siebie i przejść do jego realizacji. Na chwilę obecną nie mam biletu do Nowego Jorku kupionego i nie ukrywam, że może wybiorę się w inne miejsce na naszym pięknym globie. Ale nie będę się rozpędzać, jak na razie wspaniale relaksuję się na wioseczce podziwiając pomarańczowo- różowe zachody słońca, czytając ksiązki w hamaczku, przeprowadzając moje remonciki, jeżdżąc rowerem i przyjmując czasami turystów na moich gruntach. Ten upał mnie zachwyca i dopóki będzie w Europie ładna pogoda, to tutaj będę.
wieśniacko i naturalnie
 
 
Gorące jak słońce i świeże jak wiejski wiatr, pozdrowienia z hamaczka
przesyłam Wam Ja – Eve Drifter <3
 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz