5 godzin w
autobusie z Los Angeles i jestem w światowej stolicy hazardu, czyli w
Laaaaaaaas Vegas! Czułam jakąś pozytywną energię od samego początku. Spotkało
mnie to szczęście, że mój pierwszy host znaleziony na couch surfingu mieszkał
na Strip Street, czyli na głównej ulicy Las Vegas. Już we wprowadzeniu chcę
zaznaczyć, że to sławne kolorowe, pełne światełek, kasyn i rozpusty Las Vegas
to w sumie główna ulica o nazwie Strip. Poza tym jest też tak zwane „Old Town”,
czyli stara część Las Vegas, wciąż nawiązująca stylem to lat przeszłości, czyli
Fremont Street. Reszta miasta to część mieszkalna, gdzie już nie jest tak
kolorowo i wesoło, jak na głównym bulwarze. Mówi się, że na Stripie jest
bezpiecznie, ale już w obrębie kilku ulic na około trzeba uważać, bo tam są
wszyscy dealerzy i inny element (tak, w Las Vegas co 10 minut ktoś proponuje
dyskretnie zakup kokainy). Gdy minie się te ciemne zaułki, zaczyna się już
bezpiecznie i mieszkają normalni, regularni ludzie. To paradoks, że okolice
bliżej centralnej ulicy są mniej bezpieczne i jakość życia jest gorsza niż w
bardziej oddalonych od centrum miejscach.
|
Excalibour |
|
widok na Planet Hollywood |
|
kasyno New York New York |
|
kasyno New York, New York za dnia, coś pięknego Vegas i Nowy Jork w jednym :) |
Powróćmy do
mojej historii. Wysiadłam koło kasyna Excalibur, które wyglądało jak zamek z
bajki. Tuż za nim było kasyno "New York, New York”, przed którym była wielka
imitacja Statuy Wolności. Szłam dalej, a później było tylko jeszcze lepiej. Nie
mogłam uwierzyć w to, co widzę. Mój host Tayfun z Turcji mieszkał w kompleksie
Aria, które było w samym centrum. Łatwo znalazłam to miejsce. Las Vegas, mimo
szerokich ulic, jak w Los Angeles, jest o wiele mniejsze i dystanse nie straszą.
Mój host przywitał mnie kilkoma shotami wódki i powiedział, że jest alkoholikiem.
Zrobiło się wesoło od razu, jak pewnie zawsze się robi, gdy ktoś zaczyna pić o
2 po południu. Tay miał bardzo dobre referencje na couch surfingu, więc
wiedziałam, że jest w porządku. Mieszkał w wieżowcu z wielkim, przeszklonym
oknem, z którego rozpościerał się widok
na Las Vegas. Na dachu budynku, w którym mieszkał, był basen i jacuzzi, a na najwyższym
piętrze siłownia i sauna. Mogłam sobie z tego korzystać, bo było to dla
mieszkańców tego penthouse'a. Po szybkim najebaniu się kilkoma shotami, poszliśmy
zwiedzać. Mnie najbardziej interesowało kasyno Planet Hollywood, bo należało do
tej samej korporacji, dla której pracowałam w Las Vegas, czyli do Caesars
Entertainment. Mieliśmy w Londynie w kasynie Empire na ścianie wielkie zdjęcie tego kasyna i
często myślałam, że tam chcę kiedyś pracować. Moje marzenia o pracy tam się nie
spełniły, bo korporacja, mimo mojej wzorcowej pracy, nie chciała mi dać przeniesienia
i być moim oficjalnym sponsorem przy pozwoleniu o pracę. Mimo to, byłam
zadowolona, że tam jestem i to już 4 miesiące po rzuceniu pracy tam się
znalazłam. Byłam pod wielkim wrażeniem Las Vegas, co mnie samą aż zaskoczyło.
Mój host, jako że
miał dobrą pracę i był przy kasie, zabrał mnie do jednej z restauracji słynnego
z Hell’s Kitchen i innych kulinarnych TV show’s Gordona Ramsay’a. W Las Vegas
są 3 restauracje Gordona, 2 z nich serwują steki i jedna specjalizuje się w
burgerach. My poszliśmy do tej od burgerów. Nie było wcale tak drogo. Burgery
od $14 do $21. Wiadomo, w stanach cena jest podawana bez podatku i zawsze
trzeba zostawić napiwek, więc ceny, które widzimy w menu, zawsze rosną przy
płaceniu. Wzięliśmy na przystawkę papryczki w panierce i w sosie serowym. To
był taki trick restauracji, serwują 6 przystawek i jedna z nich jest naprawdę
śmiertelnie ostra i nigdy się nie wie, kto trafi na tę ostrą. Zamówiliśmy też
frytki ze słodkich ziemniaków z odrobiną serowej posypki, piwa, oczywiście
burgery i jakieś desery a la oreo na patyku. Powiem tak, było bardzo
smacznie, nie ma się naprawdę do czego przyczepić. Serwis był szybki i nie za
bardzo nachalny. Nie było to jakieś rajskie doświadczenie, ale też nie ma na co
narzekać.
Wieczorem poszliśmy
zwiedzać okolicę. Zobaczyłam te wszystkie słynne kasyna. Każde z nich ma jakiś
temat przewodni, to jak świat w pigułce. Przed kasynem „Paris, Paris” jest
wielka imitacja wieży Eiffla, obok jest kasyno „Venice”, gdzie wydaje się jakby
ciągle by dzień, bo sufit jest podświetlany i imituje niebo, można tak też
popływać gondolą. Jedno z kasyn wygląda jak piramida i jest tam posąg Sfinxa.
Dużo by wymieniać, robi to piorunujące wrażenie, jak się to widzi pierwszy raz.
Wisienką na torcie był pokaz fontann przed Bellagio, które uchodzi za
najbardziej luksusowe miejsce w Vegas. Tu kasyna i hotele działają razem, więc
nawet nie wiem czy powinnam napisać hotel Bellagio czy kasyno Bellagio, bo to
wszystko tu działa razem. Możecie to zobaczyć filmik z pokazu fontann. Tak
piękny jak pokaz fontann przez Bellagio jest tylko pokaz fontann przed Burj
Khalifa w Dubaju, który oglądałam w marcu.
Następnego dnia
zaczęłam już korzystać z dobrodziejstw budynku mojego hosta, czyli siłowni i
sauny. Czułam się po prostu jak na luksusowych wczasach, poszczęściło mi się. W ciągu
dnia, gdy mój host pracował, spacerowałam po Stripie. Zajrzałam do
Caesars Palace, Harrah i innych niesamowitych miejsc. Te dni mnie cieszyły. Ja, z moim zawodowym doświadczeniem w hotelowej animacji i w kasynie, wiedziałam,
że to miasto to światowa stolica rozrywki i to nie ulegało najmniejszej
wątpliwości.
|
w kasynie Venice |
|
widok z siłowni |
|
pod wieżą Eiffla w Vegas |
Miejscem,
którego nie wypada pominąć podczas pobytu w Vegas jest kultowy neon „Welcome to
faboulus Las Vegas” , który uznaje się za początek Strip Street. Za koniec
uznaje się Stratosphere, kasyno z wysoką wieżą, na kórej najwyższym Pietrze jest
kawiarnia (czy restauracja), która obraca się o 360 stopni. Zaczęłam od znaku
„Welcome to fabulous Las Vegas” i zrobiłam pamiątkowe zdjęcie. Był grudzień,
więc nawet na południu USA było chłodno, a temperatura spadała nocą do zera
stopni C. Później pojechałam na drugi koniec do kasyna Stratosphere. Nie wjechałam
jednak na górę, bo nie chciało mi się wydawać $25 dolarów za bilet, aby widną
wjechać na górę.
|
znka Las Vegas, początek Stripu |
|
wieża Stratosphere - koniec Stripu |
Przed rozkwitem
nowoczesnego Stripu, hazardowym centrum Las Vegas było Fremont Street Experience, kwadrat
złożony z kilku ulic pełnych kasyn i innych rozrywek. Jest to tak zwane stare Vegas, gdzie ludzie
są trochę starsi i mniej zamożni. Lokalna ludność też tam zagląda. Pojechałam
tam. Rzeczywiście, tam wciąż króluje Elvis i jest atmosfera trochę retro.
Jest to miłe doświadczenie, takie klasyczne Vegas, można poczuć się jak za życia
Elvisa Presleya. Jest tam muzyka na żywo i ludzie bawią się bardziej na luzie. Obok tych
kasyn jest druga część starego Vegas, gdzie jest podobno bardzo artystycznie.
Nie poszłam tam jednak, bo był mi za zimno.
Po 4 czy tam 5
dniach u Tay’a w lanserskim kompleksie Aria, miałam odwiedziny. Po 9-godzinnej
podróży samolotem do Vegas przybył Kevin, pilot którego poznałam na Puerto
Rico. O historii z Kevinem pisałam w 2 postach z końca 2016 roku. Praca pilota
ma wiele zalet, między innymi ma się zniżki w hotelach na całym świecie, tak to
więc przeniosłam się do Hiltona. Sprawy jednak nie wyglądały kolorowo. Od paru
tygodni zastanawiałam się, czy kontynuować znajomość z Kevinem czy już pora to
zakończyć. Po prostu nie czułam żadnej chemii do niego, nie rozśmieszał mnie
nigdy. On po prostu jest odpowiedzialny, cierpliwy, poukładany. Mnie to już z
równowagi wyprowadzało, mimo że jest według mnie dobrym człowiekiem, wydawało mi się, że mogłabym czuć się komfortowo, ale być niespełniona. Poszliśmy
zjeść do Harrah na otwarty bufet. 3 godziny się objadaliśmy aż myślałam, że pęknę.
No ale było smacznie. Jemu na pewno na mnie zależało, bo gdyby mu na mnie nie
zależało to nie leciałby te 9 godzin do Vegas. Chciał mnie już odwiedzić w Los
Angeles, ale mu powiedziałam, aby nie przyjeżdżał. Ja już czułam, że zbliża się
moment nieprzyjemnej rozmowy. Nic między nami nie było i on o 6:30 rano mnie
zmusił do rozmowy i była to ciężka rozmowa zakończona o 9:30. Dużo nowych
faktów i informacji się przewinęło, już nie będę się wgłębiać z szczegóły. On
poleciał następnego dnia a ja pojechałam do mojego następnego hosta w Vegas.
Rozstałam się z Kevinem w pozytywnych relacjach zasugerowałam mu powrót do Ex i
ratowanie tego, co miał. Jak się okazało kilka tygodni później, posłuchał mojej
rady, ale mimo wszystko dzwoni do mnie co parę dni i gadamy za każdym razem
ponad godzinę. Chyba przekroczyliśmy jakąś granicę i przeskoczyliśmy z
romansu, który według mnie był mało ekscytujący, ale wygodny i doprowadził do
tego, że się roztyłam od tego jedzenia z nim i pozbawionego namiętności pożycia
na stopę przyjacielską. On jest dobrym człowiekiem, ale co ja
zrobię, że brak tu pasji.
Po odlocie
Kevina, mój kolejny host mieszkał blisko lotniska w takiej typowej mieszkalnej
dzielnicy o trochę złej sławie. Kontrast był niesamowity. Mój host o
tajemniczym imieniu lub ksywce Maverick był postacią nietuzinkową i
ekscentryczną. Zbieg okoliczności chciał, że w tym samym czasie, zatrzymała się u
niego, też przez couch surfing inna Polka o imieniu Ania, która pracowała jako
niania w San Francisco.
Nasz host w zamian
za to, że nas gości, zażyczył sobie, abyśmy mu zrobiły jakąś polską potrawę. Jak
wiadomo, polskie potrawy robi się długo i gdy nie ma polskich produktów,
przypraw itp. nie jest to łatwe. Pojechałyśmy więc z Anią do polskiego sklepu w
Las Vegas. O dziwo znalazłyśmy jeden polski sklep na drugim końcu miasta. Sklep
wyglądał jak z czasów komuny. Kupiłyśmy pierogi mrożone i barszczyk instant.
Jak naszemu hostowi smakowało, aż przysłowiowe uszy mu się trzęsły. Po drodze
zaszłyśmy do Gold & Silver Pawn Shop, gdzie podobno jest jakieś reality
show. Ja nie oglądałam tego nigdy, ale Ania się jarała i jak wstawiłam zdjęcie
stamtąd na facebooka to ludzie też się jarali, więc oceniam, że miejsce jest
znane.
|
sklep z tego tv show on zewnątrz |
|
polski sklep, fotka pamiątkowa |
|
Ja i Ania, pozdrawiam |
|
Ja, Ania i nasz host Maverick |
|
pamiątkowa fotka |
|
Helloł, zrobiłam Wam śniadanie :) |
Następnego dnia od
wieczór napisał do mnie na instagramie jakiś koleś i chciał się koniecznie
spotkać. Szpanował kasą i to bardzo. Ale myślę sobie, on na prawdę jest taki bogaty
albo sobie jaja robi. Na wypadek wzięłam Anię ze sobą na spotkanie z nim, bo wydawał mi się wariatem. No i
przyszedł. W ręce miał plik 7 tysięcy dolarów. Jak to na szpanera przystało,
nie korzystał z portfela. Najpierw zabrał nas nas do jakiegoś drogiego baru a
później do kasyna. No i uczył nas grać. Mnie to słabo interesowało, ale dobrze
się bawiłam. Przegrywałyśmy i wygrywałyśmy, więc suma sumarum nie stracił wiele
na tym wyjściu, a może nawet dobrze wyszedł, bo Ania miała szczęśie w grach. Ania przeliczyła później kasę i
wyszło prawie na zero. Na koniec musiał pokazać swoje auto, jako że jeździł Mustangiem. On chciał auta do Polski sprowadzać, czy tam z Polski i chciał załatwić mi wizę
biznesową, ale ja mu do końca nie wierzyłam. Wiem, że marki aut mają różne ceny w USA i w Europie, jak na przykład amerykańskie auta są drogie w Europie, a w USA BMW kosztuje więcej. Wiadomo, że koleś był napalony, więc
sprawa biznesowa nie wyglądała poważnie. A jak się skapnęłam później, że
zgubiłam paszport to i tak wiedziałam, że mi się nie przyda. Pocałowałam go na
koniec tego wieczoru i już jak skapnęłam się, że nie ma chemii, to nie miałam
ochoty tego kontynooać tym bardziej. Pierwszy pocałunek zawsze wyjaśnia
wszystko, albo jest chemia, albo jej nie ma i nie warto tracić czasu.
Właśnie. Skapnęłam
się, że nie mam paszportu, jak się pakowałam na lot do Nowego Jorku. 8 dni
później mój paszport znalazł się, ale raz zgłoszony (bo zgłosiłam to na
policję, bo polskiego konsulatu i do ambasady USA) już został anulowany. A
właściwie to wiza została anulowana, a paszport nie. Polskie prawo działa
wolniej i nie anulowali i w porę wycofałam chęć anulacji, ale ambasada USA
skasowała od razu. Dół jest, będą koszta i powrót do Polski. Chciałam jechać do
Kanady, ale nie mam pojęcia co to będzie na granicy i czy w ogóle warto. Tę
historię z paszportem opisuję „po łebkach” bo nie chce mi się o tym myśleć
nawet, myślenie tu już nie pomoże.
Wróciłam do
Nowego Jorku przez Chicago o 3 nad ranem 24 grudnia. Wróciłam na święta do
Harlem Palace, do mieszkania Nickiego, do mojej jedynej w swoim rodzaju amerykańskiej
rodziny. Na święta zrobiłam pierogi, to był taki mój gest. Święta, święta i
po świętach Sylwester. Nie chciało się czekać do 31 grudnia, więc 29 grudnia
wyszłam na taką porządną imprezkę, że zdychałam do 31-ego i w sumie uznałam, że już
odświętowałam. W prawdziwa noc sylwestrową poszłam z Martyną i Iriną, moją inną
współlokatorką na Brooklyn Bridge, a później poszłyśmy do knajpy na Manhattan
Midtown, gzie pracowała moja inna kumpela Natalia. Całkiem trzeźwa o 3:30 byłam
już w łóżku.
|
moje pierogi w wersji smażonej |
|
nasz choinka z naszymi imionami, atmosfera jest najważniejsza :) |
|
moje pierogi z wersji gotowanej |
Dni mijały wolno
i mijają tak do dziś. Jest trochę przygnębienia, bo nie ma pieniędzy ani pracy
i co gorsza nie ma wizy i nikt mi nie potrafi odpowiedzieć, czy mogę dalej podróżować
na tym paszporcie. W Polsce zima i siedzieć bez internetu, pracy, samej u mnie na wsi też mi się nie uśmiecha. Polski konsulat i amerykańska ambasada udzieliły mi
przeciwstawnych odpowiedzi w tej sprawie.
|
na siłce |
|
na siłce z Martyn a |
|
Natalia i Ja |
|
Sylwester 29 grudnia |
|
kiblowe selfie 1 stycznia, gdy już chciało mi sie spać |
|
Most Brookliński |
Jak mi mijają dni? Chodzę sobie czasem na siłkę na jakiś kombinowanych
karnetach, sama, z Martyną albo z Natalią. Z nadmiaru czasu i z doła zajadam
jednak smutki, więc mimo stałej siłki, od czasów Kevina jestem na trybie tycia.
Wiem dobrze, że jestem w toksyczny związku z tym miastem. Mim tego, że mieszkam
tu na kanapie w brudnym mieszkaniu (ale za darmo), na mojej dzielnicy ludzie są
zaczepni (ale jest bardzo latynosko), nie mogę podjąć normalnej pracy, bo nie
mam pozwolenia na pracę, coś mnie trzyma w tym betonowym gąszczu. Ja i Nowy
Jork to toksyczny związek. Jestem pewna, że w tym mieście są miliony takich Ew
jak ja, które mają podobny dylemat, to potęga tego miasta. Ludzie. Ludzie
zagubieni, którzy walczą do końca, mają nietuzinkowe pomysły, są samotni.
Tu słaba jednostka nie przetrwa i to jest Nowy Jork.
Ach, zapomniałam
dodać, że 13 stycznia odwiedziła mnie Kasia aka Party z Poznania, zamieszkała
obecnie w Dubaju. Jak zwykle było to spotkanie na szczycie i poprawiło mi humor.
|
Z Party w hookah barze |
Piszę ten post 25
stycznia i stoję na rozstaju życiowych dróg. Nie wiem, gdzie iść, więc rozglądam
się i obracam wokół własnej osi, przez co w sumie stoję w miejscu. Tym tajemniczym
akcentem kończę ten post.
----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz