Przygotowania
Najpierw narodził się pomysł. Były już
wyprawy autostopowe, były obce kontynenty, były samoloty i statki. Nie było
jeszcze roweru. Ale jak to? Przecież ja tak lubię jeździć rowerem, codziennie
od prawie roku robię rekreacyjnie trasę 12 km w ciągu 35-45 minut. Tylko na okres
śnieżnej zimy z tego rezygnowałam. Relaksuje mnie to, wkładam w uszy słuchawki,
włączam ulubioną muzyczkę i jadę. Najlepiej z tyłkiem w górze, aby mięśnie się
napinały na całym ciele, a nie tylko na nogach, aby jakiś pożytek dla ciała był
z tej jazdy. Tegoroczne lato jest wyjątkowo suche i cieplutkie, nie tylko w
Polsce, ale ogólnie w tej części Europy przemieszczają się cieple fronty.
Pojechałabym sobie gdzieś hmm… ale nie za daleko, Europa nigdy mnie nie
znudzi. Nie byłam jeszcze w Estonii i na Łotwie. Tak, zrobię to!
Najpierw sprzedałam dwa stare rowery i
kupiłam jeden nowy. Żadna drożyzna, ale przyzwoity rower górski składany
niemieckiej marki Mifa. Ciężko było znaleźć składany rower górski, bo zazwyczaj
małe rowery miejskie są składane, ale nie górale na oponach 26-calowch. Ale
dało radę, zamówiłam z outletu w Warszawie i jest. Jako że
był z outletu, nie miał żadnych naklejek firmowych, więc sama sobie go obkleiłam
nazwą bloga „Eve Drifter” i nazwy profilu na IG „evabelike” z drugiej.
Teraz pora na pozostałe niezbędne gadżety:
Teraz pora na pozostałe niezbędne gadżety:
-kask
-zapasowa dętka
-kamizelka odblaskowa
-czyścik z spray-u (może być
też olej, smar) do ewentualnego przeczyszczenia łańcucha
-klucz 15-stka
-licznik kilometrów
-światła przednie i tylnie
-tabletki musujące
rozpuszczalne (magnez, multiwitamina, energetyczne), ale nie pić samej wody i
organizm miał jakiś bezpieczny dopalacz przy takim wysiłku
-ponczo przeciwdeszczowe,
aby móc jechać w deszcz
-aktualna, dokładna mapa
Litwy, Łotwy i Estonii.
Raz wybrałam się w próbną trasę po
okolicznych miejscowościach, aby się przekonać, czy w ogóle dam radę
przejechać 100 km w ciągu dnia. Dałam radę, ale po 80-tym kilometrze
przeklinałam już od nosem. W sumie podlaskie drogi są różnej jakości, był upał
i miałam plecak na plecach (bo nie kupiłam sakw na bagażnik, czego teraz żałuję i polecam
wszystkim osobom, które chcą odbyć taką wyprawę zakup sakw dla wygody). Moje
wnioski po próbnym dniu były takie, że nie mogę jechać z plecakiem na plecach i
lepiej przypiąć go do bagażnika. Opracowałam trasę na mapie. Zdecydowałam się
jechać autostradami i głównymi drogami, bo jak zauważyłam na trasie próbne,j
jakość drogi robi wielką różnicę. Z noclegami z lenistwa nie dopracowałam
szczegółów. Znalazłam przez Couch Surfing nocleg w Tallinie i w Rydze.
Natomiast z pozostałych miejsc postoju nie otrzymałam odpowiedzi wcale, albo
chętni mieszkali daleko od trasy albo brzmieli jakoś dziwnie. Hosteli i
prywatnych kwater na prowincji tych kwater też nie było zbyt wiele, bo jak
wiadomo nie są to jakoś wybitnie popularne turystycznie regiony.
Kolejna sprawa. Czy lepiej dojechać rowerem
do Tallina i wrócić autobusem, a może najpierw pojechać do Tallina i wrócić
rowerem do domu? Zdecydowałam się na drugą opcję, bo wydawała mi się bardziej
motywująca. Będę jechała z północy na południe, czyli będzie coraz cieplej, celem
końcowym będzie dom, czyli nieuniknionym będzie, że i tak dotrę do celu. Poza
tym będę jeszcze pełna energii na zwiedzenie Tallina.
Transport roweru okazał się skomplikowany, bo z Białegostoku odjeżdżają jedynie Ecolines (nie chciałam się ciągnąć z rowerem do Warszawy), gdzie oficjalnie do Rygi nie można przewozić rowerów, a później za dopłatą może zabiorą. Olałam to i znalazłam na blablacar.pl informację, że pewien Rosjanin Vladimir będzie jechał z Włoch do Sankt Petersburga. Po kilku wiadomościach dogadaliśmy się, że za 20 euro zabierze mnie wraz z rowerem. Czyli idealnie (bo autobusem wyszłoby o wiele drożej i musiałabym zapakować rower w jakiś karton lub pokrowiec, a tu nie trzeba)!
Transport roweru okazał się skomplikowany, bo z Białegostoku odjeżdżają jedynie Ecolines (nie chciałam się ciągnąć z rowerem do Warszawy), gdzie oficjalnie do Rygi nie można przewozić rowerów, a później za dopłatą może zabiorą. Olałam to i znalazłam na blablacar.pl informację, że pewien Rosjanin Vladimir będzie jechał z Włoch do Sankt Petersburga. Po kilku wiadomościach dogadaliśmy się, że za 20 euro zabierze mnie wraz z rowerem. Czyli idealnie (bo autobusem wyszłoby o wiele drożej i musiałabym zapakować rower w jakiś karton lub pokrowiec, a tu nie trzeba)!
(w oparciu o zapiski z
dziennika podróży)
24 sierpnia rano, bus do Białegostoku z Hajnówki
Wyruszyłam. Obawy zostawiłam w domu. Mam
nadzieję, że pogoda, w szczególności wiatr będą mi sprzyjać. Jestem wolna jak
mój przyjaciel wiatr, z którym będę się ścigać, dlatego będzie wiał mi w plecy i
DAMY RADĘ. Anioł Stróż tez jedzie, więc w tróję, Ja, wiatr i Anioł Stróż
poradzimy sobie z tą wyprawą.
Komentarz po powrocie do
domu:
Widać bardzo się
stresowałam, że aż tak duchowo podeszłam do sprawy i wspierałam się już mocami
wyższymi. Autentyczna adrenalina i emocje człowieka w obliczu podejmowanego
wyzwania.
PS. Mój bagaż łącznie z
kaskiem i wodą ważył początkowo 8,6 kg.
25 sierpnia, Tallin, Estonia
Koleś z blablacar spóźnił się ponad 3
godziny. Czekałam na niego pod McDonaldem. Poszłam na kawę i poszłam później do
łazienki umyć zęby i przeczesać włosy. Zostawiłam niechcący kosmetyczkę. Jak
zorientowałam się, że zapomniałam kosmetyczki z łazienki i wróciłam do Mc'a to
już jej nie było i personel też nic nie znalazł. Kupiłam więc na szybko
chusteczki odświeżające, mydło, pastę i szczoteczkę i była to moja cała
wyprawka. Po drodze Vladimir i jego koleżanka Rosjanka zatrzymywali się często,
aby łapać wifi i kupować bilety. Noc spędziłam, śpiąc w samochodzie na tylnych
siedzeniach. W Tallinie byłam o 7 rano. Spotkałam się z moim hostem. Był nim
Emre, Turek zamieszkały w Estonii, z zawodu informatyk pracujący w branży IT.
Mieszkał w super lokalizacji, przy głównej stacji autobusów. Pogoda była ok i
mój host też był ok. Kulturalny, inteligentny i pomocny. Emre poszedł do pracy,
a ja poszłam zwiedzać miasto.
Emre i Ja przed odjazdem |
Tallinn
nie powalił mnie specjalnie swoim urokiem, poza tym moje myśli wciąż
jeszcze (od 17 maja nieprzerwalnie) były zatrute analizowaniem sprawy z
Kanadyjczykiem (tu trzeba byłoby zajrzeć do poprzednich postów). Stolica
Estonii jest mała, ale bardzo dobrze zorganizowana. Poszłam na Stare Miasto,
gdzie były tłumy turystów, co mnie zaskoczyło. Nie podejrzewałabym, że Tallinn
może przyciągać zorganizowane wycieczki z Niemiec, Włoch czy Hiszpanii. No cóż,
zagrożenie terrorystyczne robi swoje i ludzie zmieniają kierunki wakacji. Z
tego co wiem Puszczę Białowieską też więcej turystów w tym sezonie odwiedziło.
Przy głównym placu poszłam spróbować najdziwniejszego dania, jakie udało mi się
znaleźć w tradycyjnej kuchni estońskiej: zupy z łosia! Była smaczna i pikantna.
Tradycyjnie pije się ją bez pomocy łyżki, prosto z miski. Kosztowała tylko 2
euro i kupiłam ją w samym centrum miasta w budynku Old Tower.
Po typowym turystycznym zwiedzaniu i
odhaczaniu zabytków z mapką w ręku oraz po skosztowaniu lokalnej kuchni,
postanowiłam znaleźć jakąś zumbę. Wyszło tak, że akurat zumby nie znalazłam,
ale w jednym z lepszych (a właściwie całkiem zajebistym i odpicowanym) fitness
klubie My Fitness poszłam na zajęcia Dance Jam (taki energetyczny miksik
taneczny dobry na poczucie rytmiki) i na zajęcia Body Balance, gdzie było dużo
rozciągania, a tego właśnie było mi wówczas potrzeba. Podobało mi się.
Wieczorem wybrałam się z moim hostem Emre do baru na Starym Mieście i
spróbowałam lokalnego piwa Hell Hunt. Było fajnie, porozmawialiśmy i przez 11
poszłam już spać, aby jutro rozpocząć pedałowanie.
zupa z łosia |
w szatni My Fitness |
Plan Wolności |
26 sierpnia, Kabli, Estonia
Kończę dzień z wynikiem 187,2 km! Kompletne
zaskoczenie. Z Tallina wyjeżdżałam w deszczu. Ponczo przeciwdeszczowe jakoś
ratowało sytuację. Dopiero pod wieczór drugiego dnia opracowałam, jak
przymocować plecak do bagażnika, aby nie spadał, więc co parę-parędziesiąt
minut zatrzymywałam się, aby poprawić spadający na boki plecak. Ruch był duży.
Wtedy trzeba było więcej wysiłku w to włożyć. Po południu się rozpogodziło.
Przyzwyczaiłam się też do uważania na tiry na drodze E67, która była rdzeniem
całej mojej przejażdżki. Momentami E67 zamieniała się w autostradę A4, ale też
było dobrze. Moim planem było dotrzeć do Parnu 120 km, no i byłam tam około 17,
nie miałam noclegu pewnego, więc pomyślałam, że póki jest widno, podjadę jeszcze
trochę.
Miałam niewiele miejscowości po drodze. Pod wieczór około 6-7 dostałam jakiejś świeżej energii, pogoda też była w sam raz. Po godzinie 20 już zaczęłam się martwić, że może być ciężko z noclegiem, nie ma w końcu miejscowości po drodze. W ostatniej chwili coś mnie tknęło, aby zajechać na stację benzynową i zapytać. Jak się okazało, stacja była przy możliwym ostatnim zjeździe na drogę lokalną, bo później przez 30 km nie było żadnej miejscowości. Było mi wszystko jedno, gdzie przenocuję, nawet Hilton byłby ok, bo byłam dumna z siebie, ze tyle przekręciłam kilometrów. Ludzie mi powiedzieli, że za 13 km drogą lokalną przez las niedaleko wybrzeża Bałtyku będzie hotel. Biorąc pod uwagę, że o 21 robi się ciemno i droga wiedzie przez las, zaczęłam szybko pedałować. Wjechałam w te leśne tereny, zajechałam na 3 campingi po drodze, gdzie nie było żywej duszy, ani pracowników, ani wczasowiczów. Na przystanki na campingach i szukaniu ludzi też mi trochę czasu zleciało, więc zastała mnie noc. Na szczęście była pełnia księżyca, więc nie było tak źle (to się nazywa widzieć szklankę do połowy pełną w takiej sytuacji moi Drodzy;) ). W końcu w jakimś domu paliło się światło, więc poszłam tam z nadzieją, że zaraz żaden pies –nocny wartownik nie wyskoczy mi na drogę. Jak domownicy zobaczyli, że ktoś o tak nieprzyzwoitej porze, czyli po 21 puka do drzwi, to widziałam przez okno, że ojca rodziny wysłali, aby otworzył. Spoko, opowiedziałam im moją historię, że jadę z Tallina i nie mam noclegu, tylko u nich paliło się światło, więc zaszłam zapytać się, gdzie ten cały hotel, czy to daleko jeszcze. Ludzie okazali się bardzo pomocni, zadzwonili do tego hotelu. Okazało się, że jest drogo, bo za sam kemping chcą 50 euro, a za pokój hotelowy o przeciętnym standardzie 60 euro. Zadzwonili również na inny camping, wcale nie oznaczony i tam powiedziano 30 euro. Pan gospodarz nawet wziął auto i jechał wolno przede mną, aby oświetlić mi lepiej drogę i wskazać, gdzie jest camping. Co za dobrzy ludzie, nade mną naprawdę w tych podróżach czuwają dobre moce, że z takich sytuacji, jak zostanie bez noclegu w ciemnym lesie, można wybrnąć pozytywnie. Camping był świetny, był to drewniany, bardzo ładny domek widać, że niedawno zbudowany. Tylko wychodek był w wiejskim stylu, nie skanalizowany, ale spoko, ja takie survivale to na luźno biorę. Piękny dzień zakończyłam w nadbałtyckiej wioseczce w Kabli w Estonii, zmęczona, ale szczęśliwa.
Miałam niewiele miejscowości po drodze. Pod wieczór około 6-7 dostałam jakiejś świeżej energii, pogoda też była w sam raz. Po godzinie 20 już zaczęłam się martwić, że może być ciężko z noclegiem, nie ma w końcu miejscowości po drodze. W ostatniej chwili coś mnie tknęło, aby zajechać na stację benzynową i zapytać. Jak się okazało, stacja była przy możliwym ostatnim zjeździe na drogę lokalną, bo później przez 30 km nie było żadnej miejscowości. Było mi wszystko jedno, gdzie przenocuję, nawet Hilton byłby ok, bo byłam dumna z siebie, ze tyle przekręciłam kilometrów. Ludzie mi powiedzieli, że za 13 km drogą lokalną przez las niedaleko wybrzeża Bałtyku będzie hotel. Biorąc pod uwagę, że o 21 robi się ciemno i droga wiedzie przez las, zaczęłam szybko pedałować. Wjechałam w te leśne tereny, zajechałam na 3 campingi po drodze, gdzie nie było żywej duszy, ani pracowników, ani wczasowiczów. Na przystanki na campingach i szukaniu ludzi też mi trochę czasu zleciało, więc zastała mnie noc. Na szczęście była pełnia księżyca, więc nie było tak źle (to się nazywa widzieć szklankę do połowy pełną w takiej sytuacji moi Drodzy;) ). W końcu w jakimś domu paliło się światło, więc poszłam tam z nadzieją, że zaraz żaden pies –nocny wartownik nie wyskoczy mi na drogę. Jak domownicy zobaczyli, że ktoś o tak nieprzyzwoitej porze, czyli po 21 puka do drzwi, to widziałam przez okno, że ojca rodziny wysłali, aby otworzył. Spoko, opowiedziałam im moją historię, że jadę z Tallina i nie mam noclegu, tylko u nich paliło się światło, więc zaszłam zapytać się, gdzie ten cały hotel, czy to daleko jeszcze. Ludzie okazali się bardzo pomocni, zadzwonili do tego hotelu. Okazało się, że jest drogo, bo za sam kemping chcą 50 euro, a za pokój hotelowy o przeciętnym standardzie 60 euro. Zadzwonili również na inny camping, wcale nie oznaczony i tam powiedziano 30 euro. Pan gospodarz nawet wziął auto i jechał wolno przede mną, aby oświetlić mi lepiej drogę i wskazać, gdzie jest camping. Co za dobrzy ludzie, nade mną naprawdę w tych podróżach czuwają dobre moce, że z takich sytuacji, jak zostanie bez noclegu w ciemnym lesie, można wybrnąć pozytywnie. Camping był świetny, był to drewniany, bardzo ładny domek widać, że niedawno zbudowany. Tylko wychodek był w wiejskim stylu, nie skanalizowany, ale spoko, ja takie survivale to na luźno biorę. Piękny dzień zakończyłam w nadbałtyckiej wioseczce w Kabli w Estonii, zmęczona, ale szczęśliwa.
27 sierpnia, Ryga, Łotwa
Rześki poranek. Poszłam z rana zobaczyć morze,
które było zaledwie kilkaset metrów od campingu. Co za piękny widok! Tak
bezludnej, dziewiczej i niekomercyjnej plaży nie widziałam od wyprawy do Ameryki Centralnej. Spacer pomiędzy zaroślami wyższymi ode mnie oraz wzdłuż plaży pełnej kamieni
i wyżłobień dał mi dużo pozytywnej energii. W tym momencie czułam się idealnie,
Ja sama, mocne słońce, rześkie północne powietrze, morska bryza, wielka
przestrzeń, kocham to życie, wolne, ciekawe i piękne.
camping w Kabli |
Pora wyruszać w stronę łotewskiej granicy.
Jechałam tego dnia nie tylko E67, ale też międzynarodowymi szlakami rowerowymi
EuroVelo10 i EuroVelo13. Granica między państwami przebiła wszystko, w końcu
Unia Europejska to piękna sprawa. Była sobie wioseczka, a w połowie wioseczki
był znak „Łotwa”. Ten dzień był
poprawny, po wczorajszym wyczynie postanowiłam sobie sfolgować. Robiłam
częściej przystanki i jadłam słodycze bezstresowo. Około godziny 21 odnalazłam
mieszkanie moich gospodarzy z couch surfingu Victorii z Rosji i Martiego z
Łotwy. Co ciekawe poznali się w właśnie przez couch surfing, gdy ona wybrała
się kiedyś do Rygi na parę dni, a teraz są małżeństwem. Byłam zmęczona i
poszłam szybko spać. Tego dnia zrobiłam 141,7 km.
granica estońsko - łotwska |
w miejscowości Salacgriva |
przykład idealnego odcinka szlaku rowerowego EuroVelo (nie ma co się łudzić, że tak wygląda na całym odcinku) |
w drodze :) |
wjeżdżam do Rygi |
28 sierpnia, zwiedzanie Rygi
Jedną z moich pierwszych obserwacji było,
że o ile kobiety w Estonii były bardzo piękne, wyglądały jak lalki Barbie, ale
bez kiczu, z klasą i gustem, do tego miały świetne figury i styl, o tyle w
Łotwie kobiety już są naturalniejsze i zamiast jasnego blondu, dominuje ciemny,
słomiany blond jak w Polsce. Są tu też różne typy urody, przewija się sporo
brunetek, co jest wynikiem wpływów ludności rosyjskiej. Taki mój typ, ciemne
włosy, jasne oczy i średnio, jasna skóra, lekko pyzata, dziecinna twarz i
figura regularna. Mi bardzo dużo osób w różnych częściach świata powiedziało,
że bardziej wyglądam jak Rosjanka niż Polka, że to w pełni zaakceptowałam.
Takich dziewczyn jak ja było sporo w Rydze. Jeśli chodzi o mężczyzn. No cóż, na
Łotwie, tak jak w Polsce, a w Estonii więcej blondynów wysokich w szwedzkim
stylu.
Kolejną obserwacją było to, że ciężko
dogadać się po angielsku (w Estonii każdy mi po angielsku odpowiadał bez
problemu), a łatwiej po rosyjsku w sklepach lub pytając o drogę.
Tego dnia czułam już w nogach te 330 km
przejechane. Mimo to cały dzień łaziłam z mapką i zwiedzałam. Autentycznie Ryga
mi się bardzo spodobała! Mimo tego, że przez połowę dnia padał deszcz, miasto
nie przestawało mi się podobać. Na Łotwie czuje się rosyjskie wpływ, energię
wschodu i surowe obyczaje. Tego dnia zanotowałam w notesie „Podróżowanie jest
czymś wspaniałym. Kocham to! Można przeżyć życie na tyle sposobów, każdy kraj ma
inny, a ja mogę żyć po trochu na różne sposoby”.
słynne 3 kamienice "Trzej Bracia" |
Opera Narodowa |
Koci Dom |
The House of Blackheads |
Warto wspomnieć o kuchni łotewskiej. Tak
jak w Estonii jest tu spory wybór ciemnych, aromatycznych chlebów razowych,
czyli rupjmaize. Udało mi się znaleźć
też maizes, czyli zupę –deser na chlebie kukurydzianym z cynamonem, cukrem i
rodzynkami, dekorowaną zazwyczaj bitą śmietany na wierzchu. W internecie
wyczytałam też, że oficjalnym drinkiem w Rydze jest Clavis Riga, koktail na
bazie czarnego ryskiego balsamu. Byłam chyba w 5 barach i nikt nie słyszał o tym
drinku. W końcu pewien barman zapisał mi na karteczce
adres baru niedaleko Damas Squre w centrum, gdzie go mają. W końcu spróbowałam
Clavis Riga. Cały dzień łaziłam za malutkim drinkiem, za który zapłaciłam 7,50
euro za kieliszek i nie było to jakieś wow. Clavis Riga był ok, ale nie
powalał z nóg. Miałam jednak dużą satysfakcję, że go w końcu znalazłam. Byłam
też na wielkim krytym bazarze w centrum Rygi, gdzie widziałam i popróbowałam
masę smakołyków, które widziałam pierwszy raz w życiu. Niby składniki kuchni
łotewskiej są bardzo podobne do polskich, ale pomysły zdecydowanie inne. Ceny
też było znośne w pełni. Wiadomo, trochę drożej niż w Polsce, bo te kraje mają
już euro, ale mogłam spokojnie sobie pozwolić na te smakołyki.
chętnych do jedzenia nie brakowało |
zupa moizes |
rupjmaize |
tłusta zupa soljanka i na deser krem w kisielu wiśniowym |
Clavis Riga |
29 sierpnia, Ramygala, Litwa
Ten dzień był po prostu przygodą sezonu.
Obudziłam się z silnym wewnętrznym przekonaniem, że ten dzień będzie wyjątkowy
i będę go wspominać na starość. Zamierzałam pokonać własny życiowy rekord
przejechanych kilometrów w ciągu dnia, czyli przejechać więcej niż 187,2 km.
Pogoda mi nie sprzyjała. Mimo braku deszczu, był silny wiatr w kierunku
przeciwnym do mojej jazdy. Wystartowałam przed 8 rano z Rygi. Dotarłam o godz. 12 do
miasta Bauska, które było moim planowanych celem do przejechania tego dnia.
Oczywiście uznałam, że jadę dalej. Dojechałam do Poniewieża już na Litwie,
który była moim celem dnia następnego. Było przed 18, pogoda sprzyjała, więc
jechałam dalej, aby pobić rekord. Przez ten wiatr przez większość dnia wcale
nie miałam jakiegoś rewelacyjnego przebiegu, bo ciężko i wolno się jechało,
szczególnie na otwartych, niezalesionych odcinkach. Do tego po drodze były 3
odcinki, gdzie remontowano autostradę i był ruch jednostronny. Nie wiem, ilu
kierowców mnie przeklnęło, jak dodatkowo zwalniałam jazdę, ale cóż, droga to dobro
wspólne. Inną wkurzającą kwestią były psy spuszczone, które szczekały za
rowerem. Bałam się ich, musiałam schodzić z roweru i czekać aż się uspokoją,
nauczona doświadczeniem, gdy kilka lat temu pogryzł mnie obcy pies skaczący do
roweru i skończyło się na tym, że w ciągu wakacji musiałam jeździć co tydzień
na zastrzyki przeciw wściekliźnie, bo pies był nieznany, więc trzeba było robić
je profilaktycznie. Problemu wałęsających się psów wcale nie było w Estonii ani
na północy Łotwy. Dopiero za Rygą pojawiło się parę psów, a w Litwie problem się
nasilił, bo tam jest już bardziej wiejsko, biedniej i do tego ludzie często nie
ogradzają swoich domków, nie mają płotów ani siatek. Po drodze nie mijałam też
zbyt wielu znaków, że są jakieś kwatery z noclegami.
Po 19 zatrzmałam się na stacji beznynowej i
pytam się sprzedawcy czy wie coś o jakiś pokojach do wynajecia w pobliżu. Od mi
na to mówi, że jedyne są, jak się cofnę 15 km, bo przez nastęne 35 km nie ma
żadnej miejscowości większej ani bazy noclegowej (na Litwie jest tylko 3 mln
mieszkańców, więc jak osada ludzka ma ponad 1000 mieszkańców, to już nazywają
to miastem). Ta stacja beznynowa była koło miejscowości Ramygala. Ja nie
zamierzałam się cofać 15 km, a również na zrobienie 35 km było za późno. Po prostu
koniecznie musiałam znaleźć nocleg w tej Ramygale. Zachodzę do spożywczaka i
pytam się sprzedawczyń i klientów, a oni, że na 100% nie ma tu nikt pokoi do
wynajęcia. Jadę do kolejnego spożywczaka, takiego małego supersamu, wchodzę i
mówię do ludzi, skąd jadę i że potrzebuję noclegu, mogę zapłacić nawet za
przekimanie się tak u kogoś, a wczesnym rankiem pojadę dalej. Ludzie patrzyli
na mnie, odpowiadali, że tu nic nie ma. Twarze ich mówiły, że w sumie mnie
rozumieją, chcieliby pomóc, ale nikt się nie zdobył na wybicie przed szereg i
powiedzenia „ok, możesz u mnie przenocować za 20 euro” czy coś w tym stylu. W
końcu zapytałam się zrezygnowana, gdzie tu jest jakiś zadaszony przystanek, to
się prześpię. Wyszłam ze sklepu i zobaczyłam kościół. Pomyślałam, że ksiądz już
chyba zbląkanemu wędrowcowi nie odmówi. Poczekałam aż msza wieczorna się
skończy i podeszłam do księdza, opowiadając moją historię. Ksiądz zgodził się!
Nawet końcielny przygotował kolację, na której zasiadłam Ja, ksiądz, wybitnie
nieurodziwy kościelny i jego ułomny brat. Było biednie, ale widać, że starali
się jak mogli najbardziej. Ksiądz jak się okazało mówił i czytał po polsku.
Miał wielką biblioteczkę i pokazał mi kilka swoich najnowszych książek z
dedykacjami od autorów. Zaintrygowały mnie tytuły „Neopoganizm” i coś o
demonologii. Pytam się „Księdza interesuje taka tematyka?”, a on mi na to mówi,
że tak, bo On jest egzorcystą. Mnie aż zatkało, że nie dałam po sobie poznać i
pytam się spokojnie „Ale ksiądz wygania złe moce w ludzi, czy z miejsc bardziej?”,
a On, że z tego i z tego i zjeżdżają do niego ludzie z różnych części Europy.
Pomyślałam, że normalnie ten nocleg to mi był pisany, bo całą drogę w myślach
się modliłam, aby ta moja jazda bez noclegu nie zakończyła się katastrofą, a
przy tym, abym pobiła ten rekord kilomentrów, bo tego bardzo chcę. Mój licznik
pokazał mi, że przejechałam 189,2 km, czyli pobiłam własny rekord o 2 km.
Miałam też nocleg w skromnym pokoju pełnym świętych obrazków na plebanii. Czyli
się udało! Co za akcja. Rano ksiądz zaprosił na śniadanie i herbatkę, dał
religijnych obrazków na drogę i pojechałam dalej. Nie miałam już lęków, że się
nie uda. Już wiedziałam, że jak chcę coś zrobić, to to zrobię i cały świat się
psrzymierzy ze mną, aby to się udało. Chęci muszą być jednak bardzo silne i
autentyczne.
wiejskie litewskie krajobrazy |
granica łotewsko - litewska |
przy ViaBaltica |
nie zabrakło czasu na randkę z miejscowym |
biblioteczka księdza |
Ja i ksiądz, który mi pomógł |
moja komnata parafialna |
kościół, ostatnia nadzieja na znalezienie noclegu |
30 sierpnia, Mariapole,
Litwa
Niedziela. Postanowiłam sobie sfolgować i po
wczorajszym rekordzie kilometrowym jechać w stanie relaksu. Z rana była mgła i
jechałam pod wiatr. Chciałam też dorzucić pewną uwagę. W czasie całej wyprawy
po drodze minęłam kilkadziesiąt rozjechanych zwierzątek, lisów, wiewiórek, jeży,
kun itd. Te flaki to było coś obrzydliwego. Na 100% nie nałożę nigdy nic w
naturalnego futra, bo od razu przed moimi oczami pojawiają się te rozjechane
zwierzątka i porozrywane futerka, aż mnie dreszcze po skórze przechodzą od
wspomnień tej padliny. Ok, ale wróćmy do tematu. To był już czwarty dzień
pedałowania co sił i nogi, a w szczególności kolana dawały o sobie znać. O 14
dojechałam do Kowna. Popatrzyłam z daleka na panoramę miasta i pomyślałam, że i tak mam już dosyć
Litwy przez te psy nieuwiązane i rozjechane zwierzątka, a Kowno, jak się domyślam
,nie przebije Wilna, a w Wilnie już byłam 2 lata temu. Znak na drodze wskazywał
55 km do Marijampola, więc pomyślałam, że jeszcze przed nocą na pewno dam
radę. Tak też zrobiłam. Do Marijampola dotarłam o godzinie 18. Znalazłam za 15
euro nocleg w przyzwoitym hotelu z łazienką, korytarzykiem, wifi wszędzie, TV i
do tego w centralnej lokalizacji. Tego wieczoru się relaksowałam. Kupiłam sobie trochę smacznego
jedzenia, jakiś mały likierek i włączyłam jakiś serial. Wcześniej przeszłam się
po mieście. Mariampole to jedno z większych miast na Litwie, ma 47 tysięcy
mieszkańców, jest to już litewska Suwalszczyzna, 36 km od granicy. Zasnęłam jak
kamień jeszcze przed 23. Tego dnia zrobiłam 145,2 km.
poranek w mgle |
w Marijampolu |
31 sierpnia, DOM
Z Marijampola dojechałam do Suwałk. Na
drodze Via Baltica na tym odcinku ruch był większy niż wcześniej, a pas
awaryjny, którym zazwyczaj jechałam, był bardzo wąski. Musiałam zachować ciągłą
koncentracje, ale jak widać, przetrwałam. Do Suwałk przejechałam 63,7 km. W
Suwałkach zjadłam pyszny obiad polski, grochóweczkę i kartacza, czyli wielką
pyzę z wody nadziewaną mięsem (to chyba jakieś suwalskie danie regionalne, bo w
mojej części Podlasia kartaczy się nie jada). Wsiadłam w busa Voyager i o godz. 15
byłam już w Białymstoku. Pomyślałam, że taka ładna pogoda i do tego ostatni
dzień sierpnia, na liczniku już 727 km, więc te ostatnie 70 km do domu pokonam
na rowerze. Muszę stwierdzić ze smutkiem, że tak brzydkich, połatanych, nierównych dróg,
jak na odcinku Białystok-Narew nie widziałam przez całą moją wyprawę, nawet na
litewskich wioskach było lepiej. O godzinie 19, po kolejnych 72,3 km dotarlam
na wioseczkę. Po dokładnych obliczeniach wyszło mi, że przejechałam 799,3 km.
Żebym od razu to przeliczyła to bym dokręciła na podwórku te 700 metrów, ale
tak widocznie miało być i tak jest świetnie, że DAŁAM RADĘ.
Podsumowanie
Polska wita |
haha udało się, znów w kraju |
Welcome PL |
wjazd do Suwałk |
Przebieg wyprawy:
Dzień 1. Dotarcie z Polski
do Tallina (za pomocą blablacar)
Dzień 2. Tallin –zwiedzanie
Dzień 3. Tallin –Kabli
(Estonia) 187,2 km (głównie droga E67)
Dzień 4. Kabli –Ryga (Łotwa)
141,7 km
Dzień 5. Ryga –zwiedzanie
Dzień 6. Ryga –Ramygala
(Litwa), 189,2 km
Dzień 7. Ramygala
–Mariampole 145,2 km
Dzień
8. Mariajampole –Suwałki 63,7 km (najpierw droga krajowa 201, a później E67),
bus Suwałki –Białystok (2 godz.20 min), Białystok –Stare Berezowo 72,3 km
-------------------------------------------------------------------------------------------
=799,3 km !!!
Uczucia po tej wyprawie:
satysfakcja, pewność siebie, zaufanie do samej siebie, wiara, optymizm, wewnętrzny spokój.
satysfakcja, pewność siebie, zaufanie do samej siebie, wiara, optymizm, wewnętrzny spokój.
Mogę powiedzieć tyle, że
było naprawdę warto zdecydować się na długodystansową wyprawę rowerową. To
wyzwanie dla ciała i ducha. Po powrocie nie miałam zakwasów, ale ogólne uczucie
zmęczenia przez 3 dni.
Już wkrótce:
Zobaczymy co z tego wyjdzie
i czy w ogóle coś z tego wyjdzie. Chcę, aby wyszło. 17 września lecę do Londynu
do mojej przyjaciółki Ilony, ale posmakować londyńskiej przygody jak około
milion Polaków. Mam bilet w jedną stronę. Między Polską a Anglią jest mały
dystans i bilety tanie, więc zobaczę, czy mi się tam spodoba i czy miasto mnie
przyjaźnie przyjmie.