sobota, 9 lutego 2019

Przewodnik, jak doświadczyć codzienności Los Angeles i nie zawyć z zachwytu

Los Angeles. Miasto wybrukowane zdeptanymi marzeniami

Hollywood. Sunset Boulevard. 6:30 rano, początek grudnia. Mieszkam tu już prawie rok. Idę do pracy w centrum handlowym. Idę Aleją Gwiazd, tym znanym na cały świat chodnikiem, gdzie są powklejane płytki z wygrawerowanymi imionami tych, którym udało się zabłysnąć. Co parę dni ktoś dewastuje jakąś gwiazdę. Najczęściej ofiarą zniszczeń pada gwiazda Donalda Trumpa. Prawdopodobnie co noc konserwatorzy muszą ją czyścić. Można też dla żartu za opłatą mieć własną gwiazdę. Na przyległych ulicach bezdomni wciąż sobie smacznie śpią w namiotach, prowizorycznych barakach, a czasem w całkiem zaawansowanych konstrukcjach. Nikt załatwiający się w kątku, rozmawiający sam ze sobą albo robiący dosłownie cokolwiek, co zazwyczaj robi się prywatnie, już mnie nie dziwi. Pamiętam młodego mężczyznę na przystanku autobusowym, który siedząc obok mnie już w uniformie kucharza lub kelnera, golił się z użyciem kremu, a ekran telefonu służył mu za lusterko. Za parę godzin ta znana na cały świat ulica Sunset zapełni się poprzebieranymi za Supermanów, postaci z Gwiezdnych Wojen i inne fikcyjne kreacje artystami, którzy będą zabawiać turystów za napiwki. Okolica Chińskiego Teatru to centrum wydarzeń. Już niebawem wszystkie meksykańskie "seniory" rozłożą stoliki z hot-dogami po 5 $ i torebkami skrojonych w domu owoców, w tym surowych ogórków. Wielokrotnie zauważyłam, że między mango a papają zawsze znajdzie się skrojony ogórek. W każdym bądź razie smakuje nieźle i odświeżająco. Na to wszystko przyprawa chili i 5 $ się należy. Turyści z całego świata przybędą tu lada chwila, aby znaleźć na chodniku płytkę z imieniem swego idola. Z tego wszystkiego smród moczu przemiesza się z potem przechodniów i zapachem ulicznego jedzenia. Turyści i tak będą zachwyceni, bo to jest Hollywood. Bezdomni zajmą się swoim życiem, bo nawet ich pewnie męczą te tłumy. Ja też byłam tym tłumem, gdy przyjechałam tu po raz pierwszy 3 lata temu. Jakie to wszystko było wtedy piękne. Zrobiłam zdjęcie z gwiazdą Marilyn Monroe, co to były za emocje. Wówczas myślałam, że bezdomni mieszkają tylko na Skid Row, czyli części Downtown Los Angeles w stronę dzielnicy East Los Angeles. Teraz wiem, jak wygląda Hollywood kilka ulic poza Sunset Boulevard i to w najmniej odpowiednich na odwiedziny porach. 
   Zaletą tego miejsca jest to, że nie ma tu zbyt wielu kradzieży i jest bezpiecznie. Ludzie w Los Angeles zachowują się ekstremalnie dziwne, mają problemy z narkotykami, ale nie kradną. Jest bezpiecznie. Ludzie często proszą o resztę, ale nie ma kieszonkowców. To plus Ameryki. Telefony są zarejestrowane, posiadanie nowego modelu produktu z jabłuszkiem na raty jest dostępne dla każdego, raczej płaci się kartą, a zgubioną kartę można zablokować z parę sekund. Wszędzie są kamery monitoringu, więc nie opłaca się rabować. Jest tu także pełno osób chętnych na okazyjny seks, więc ataki na tle seksualnym odpadają. Marihuana jest legalna, więc nikt nie robi wielkiego halo z powodu palenia. Elektryczne papierosy z wkładem o skoncentrowanym THC, czyli tym "czymś" działającym na samopoczucie, eliminują też zapach. Ludzie tu mają wielkie marzenia i zastawiają całe swoje życie, aby je spełnić. Jednym udaje się, a drugich niszczy niespełniona ambicja i rysy na psychice oraz brak chęci podjęcia przeciętnej pracy to prosta droga do bezdomności. Marzyciele pracują wszędzie, a żart, że co drugi kelner w Los Angeles jest aktorem, ma w sobie dużo prawdy. W Los Angeles wolno wszystko, tylko nie należy okazywać szczerych uczuć. W końcu każda znajomość może się opłacić. Ludzie kalkulują życie prywatne tak, ale miało pozytywny wpływ na karierę. Jak zatem należy zachowywać się, aby być odbieranym jak ktoś miejscowy a nie jak turysta? 

Los Angeles. Miasto Aniołów

Aleja Sław. Walk of Fame

Jak zachowywać się w Los Angeles, czyli przeciwieństwo Nowego Jorku

   Albo jesteś LA albo jesteś New York. Każdy Amerykanin zrozumie to zdanie, nawet ten z Chicago. LA, czyli Los Angeles to tak jak Nowy Jork, nie tylko miasto, ale też stan umysłu, określenie typu osobowości i podejścia do świata. Gdy w Nowym Jorku ktoś mówi F**k you, oznacza to Jak się masz?, a w Los Angeles, gdy ktoś mówi Jak się masz?, oznacza to F**k you. - to znana wśród Amerykanów dosadnie opisująca różnicę metafora. Szczerość i bezpośrednie komentarze charakteryzujące Nowojorczyków w Los Angeles są odbierane jako niestosowne zachowanie i brak kultury. W Mieście Aniołów należy być miłym zawsze, wszędzie i dla każdego. Magiczne słowo klucz to connections, czyli znajomości. Wyobraźmy sobie scenę. Pracujesz w korporacji pełnej małych biurek. Twój sąsiad słucha muzyki i to cię rozprasza. Jeśli jesteś Nowojorczykiem to od razu zwrócisz mu uwagę bez ceregieli i form grzecznościowych. Jeśli jesteś z Los Angeles nie zwracasz uwagi, a gdy w końcu twój sąsiad zapyta, czy muzyka to problem, odpowiesz mu, że wszystko jest OK, to żaden problem, chociaż w rzeczywistości muzyka będzie tobie przeszkadzać. Trzeba być miłym, zawsze uśmiechniętym i do ostatniej chwili udawać, że wszystko jest super. Po dwóch latach mieszkania w Nowym Jorku i roku w Los Angeles jestem pewna tego niepisanego kodeksu. Przeżyłam nawet zwolnienie z pracy w miłej atmosferze. Usłyszałam, że mogę po prostu pójść wcześniej do domu i wręczono mi czek, po tym jak zbyt długo dyskutowałam o nierównych wypłatach kilka godzin wcześniej. Jeśli ktoś uważa, że to idealne zachowanie i Polska powinna uczyć się od Los Angeles tej sztucznej przyjaznej atmosfery, polecam wstrzymać się z opinią. Bycie zawsze miłym dla każdego, bo może akurat ktoś, kogo dziś urażę, jutro zostanie gwiazdą kina i szansa na wpływową znajomość przepadnie, to jak produkowanie tykających bomb. Ludzie trzymają prawdziwe emocje w sobie, często korzystają z pomocy psychoterapeutów i środków farmakologicznych. Nigdzie nie ma tylu niepoczytalnych ludzi na ulicach miast, co w Hollywood. Liczba bezdomnych bije wszelkie rekordy. Miasto zbudowane na niespełnionych marzeniach tysięcy, a może nawet milionów Piotrusiów Panów, którzy mieli wielki plan podboju wszechświata i coś nie wyszło. Sama poniekąd byłam takim Piotrusiem Panem, marzycielką, z czego zdałam sobie sprawę wyprowadzając się stąd uboższa finansowo i rozchwiana psychicznie. Poza tym, gdy wszyscy są dla wszystkich mili, bo tak wypada, to ciężko wyczuć, kto jest przyjacielem. Łatwo zostać samym, będąc w prawdziwej potrzebie.
   Hollywood to marka, a nie tylko część miasta. Każdemu odwiedzającemu polecam wspinaczkę na znak Hollywood na wzgórzu, a właściwie kilka metrów ponad nim.  Wejście zajmuje około godziny, zależy skąd zaczniemy. Panorama miasta obserwowana znad wielkich liter Hollywood robi wrażenie. Jest to darmowa atrakcja, której nie można pominąć. Polecam zacząć wspinaczkę od zwiedzenia Griffith Observatory, skąd rozpościerają się równie piękne widoki jak znad znaku Hollywood.   


meksykańskie Koreatown

Los Angeles to jeden wielki camping

Kontrasty. Dzień zwiedzania dzielnic i próbowania kuchni świata

   Kojarzone z luksusem Hollywood w rzeczywistości jest codzienne i tu najczęściej mieszkają początkujący artyści - niebieskie ptaki. Poszukiwacze luksusu powinni odwiedzić Beverly Hills. Tam czuje się przepych, co przejawia się wielkością i stylem domów. W Beverly Hills nie ma bezdomnych. Rodeo Drive, a właściwie odcinek tej ulicy to zbiór najbardziej luksusowych marek świata. Na odwiedzenie Beverly Hills wystarczy parę godzin. Dla kontrastu tego samego dnia warto udać się do Koreatown. Paradoksalnie wiele ulic tej dzielnicy zamieszkują Meksykanie, a nie Koreańczycy. Można tam wygodnie żyć bez znajomości angielskiego, jedząc codziennie meksykańską kuchnię. Ulice Koreatown wyglądają jak kopie ulic dużych miast Meksyku. Oczywiście są tu wciąż jacyś Koreańczycy. Zazwyczaj prowadzą lokalne biznesy, głównie z działów gastronomia i uroda. Warto spróbować Korean barbecue, gdzie dostajemy surowe produkty, typu mięso, warzywa i sami je sobie grillujemy bezpośrednio na stole. Jest to droższe niż kuchnia meksykańska, ale warto spróbować. Koreańczycy w Los Angeles trzymają w swoich rękach sektor urody. Słyszałam wiele opinii, że do nich najlepiej iść upiększyć paznokcie czy rzęsy. Podobno starają się bardziej niż Latynoski. Inaczej sprawy mają się w Chinatown, gdzie mieszkają w większości Chińczycy. O ile jeszcze miejsce w żołądku pozwala, warto spróbować autentycznego chińskiego jedzenia, kaczki z ryżem albo makaronu typu instant noodle. Taka kulinarna podróż to idealny plan na jeden dzień. Alternatywnie można podjechać autobusem (1,75$ za przejazd) z części Downtown do Wschodniego Los Angeles, aby spróbować słynnej Baja Bowl (miska ryżu z owocami morza i wieloma dodatkami meksykańskiej kuchni, nazwa baja od Baja California, stanu w Meksyku). Lokalni mieszkańcy uważają, że w East LA można doświadczyć lepszej tradycyjnej, meksykańskiej kuchni niż w samym Meksyku. Jestem w stanie w to uwierzyć, bo najlepszego schabowego w życiu zjadłam w polskiej restauracji na nowojorskim Greenpoincie. Downtown, które na pewno miniemy tego dnia to drapacze chmur, typowa część korporacyjna. Ceny są tam nieco wyższe. Downtown ma styl nowoczesny i przypomina części downtown innych dużych miast USA, na przykład Miami, Chicago czy Filadelfii.


Beverly Hills. Koniec Rodeo Drive

Słoneczny Patrol, fanatycy bodybuildingu i hipisem być, czyli Venice i Santa Monica 

   Zacznijmy od strony Santa Monica. Poczujemy klimat legendarnego hitu telewizji lat 90. Słonecznego Patrolu. Domki ratowników, z których Pamela Anderson i David Hasselhoff wypatrywali topiących się. Kto to wymyślił? Przecież woda w Atlantyku jest tak zimna, że nawet w środku lata nie każdy decyduje się na wejście do wody, a zanurzenie się i pływanie to atrakcje dla surferów. Na plażach Los Angeles spędza się czas, tak po prostu będąc tam, ze znajomymi, przy książce, bawiąc się z dziećmi, surfując, ale nie jest to Miami, gdzie woda jest ciepła i spokojna. Santa Monica Pier, czyli molo to obowiązkowy punt zwiedzania. Park rozrywki, karuzela, frytki, hamburgery, uliczni artyści i jakaś niewytłumaczalnie pozytywna energia. Trochę taki nigdy nie kończący się festyn. Jeśli zdjęcie na końcu molo już jest zrobione, a potem kolejne z klasycznym pejzażem plaży i morza po prawej (w stronę Malibu), można ruszać dalej. Opcja piesza ucieszy tylko osoby lubiące długie spacery. Można iść, biec albo jechać na rowerze, łyżworolkach lub wszędzie dostępnych do wypożyczenia eklektycznych hulajnogach po specjalnej ścieżce, która doprowadzi aż do Venice. Spacer wzdłuż plaży zajmie niecałą godzinę. Dla miłośników sportu polecam odbicie od wybrzeża i wstąpienie do siłowni Gold's Gym "The Mecca" przy Humpton Drive, gdzie ćwiczą największe sławy fitnessu, a także sam Arnold Schwarzenegger jest regularnym bywalcem od prawie połowy wieku. Ta siłownia nazywana jest mekką, ponieważ tam ćwiczyły światowe legendy kulturystyki XX wieku. Nigdy nie widziałam w swoim życiu tylu ekstremalnie wyrzeźbionych ciał potwierdzających lata pracy nad sobą. Panuje tam niezobowiązująca i przyjacielska atmosfera. Nie wypada atakować swoich idoli z kamerą w czasie ćwiczeń, ale to właśnie tam można spotkać największych obecnych fit celebrytów z Instagrama. Nieopodal na Venice Beach, część plaży nazywa się Muscle Beach i jest tam siłownia na świeżym powietrzu, boisko do koszykówki, skate park i miejsce do ćwiczenia kalisteniki. Za wyjątkiem tego fit odcinka w Venice można poczuć prawdziwie hippisowski świat. Witajcie w Hippinandzie, czyli w Venice. Jeśli ludzie w Los Angeles bez skrepowania zachowują się dziwnie i niestandardowo, to Venice jest wisienką na torcie ekstrawagancji. Ulica samej przy plaży jest przeznaczona dla pieszych i wypełniają ją sklepiki typowe dla letnich kurortów. Można kupić przekąski, stroje kąpielowe, okazyjne pamiątki. Zachód słońca oglądany na Venice Beach jest spektakularny. 
Muscle Beach

Venice sunset
Venice

Venice

Czas na rekreację. Hiking w Los Angeles i okolicach 

   Los Angeles to też niezliczone opcje wspinaczki górskiej. W Internecie łatwo znaleźć strony poświęcone wyłącznie górskim szlakom. Nie trzeba być przesadnie wysportowanym, aby cieszyć się urokiem kalifornijskich gór. Wystarczą wygodne buty i butelka wody. Opcja najbardziej podstawowa, a wręcz obowiązkowa to Runyon Canyon w Hollywood. Usytuowany w centralnej lokalizacji jest odskocznią od zgiełku ulic dostępną dla każdego. Łatwo natknąć się tam na ludzi ze świata artystycznego, aktorów czy modelki. To taki celebrycki hiking. Inną łatwą i przyjemną odskocznią są wzgórza Baldwin Hills, skąd można podziwiać piękną panoramę miasta. Jeśli dysponujemy autem warto wybrać się na wspinaczkę do Malibu albo w okolice Pasadeny. Tam na terenie Los Angeles National Forest można zobaczyć małe, ukryte pośród drzew wodospady. Eaton Canyon i Millard Hills to idealne miejsca na odpoczynek na łonie natury, o czym wiedzą lokalni mieszkańcy, a niekoniecznie turyści.  

Hollywood Sign

Runyon Canyon

Baldwin Hills

Kamera, akcja! Każdy może wystąpić w telewizji

Po co kupować drogie bilety na oklepane wycieczki po studiach Warner Bros, Universal czy Paramount Pictures, jeśli w Los Angeles tak łatwo być statystą w serialach lub siedzieć na widowni telewizyjnych show lub najnowszych seriali komediowych. Jest to opcja darmowa, wystarczy zaaplikować przez Internet na stronach firm odpowiedzialnych za statystów. Uroda nie ma znaczenia, ważne, aby pojawiały się nowe twarze. Do tego często można dostać przekąski, a czasem upominki bądź małą finansową gratyfikację za bycie na nagraniu. Darmowe bilety należy zarezerwować kilka dni wcześniej. Nie wolno jednak robić zdjęć w czasie nagrań, ale same wrażenia bycia w światowych sławy studiach filmowych to ciekawe przeżycie. Pewnej niedzieli zgłosiłam się na widownię show muzycznego i mogłam oglądać gościnny występ Mariah Carey spod samej sceny zupełnie za darmo. 

Los Angeles

Ooops! Czyli transport miejski w Los Angeles

   Tak, to jest możliwe, aby mieszkać lub zwiedzać Los Angeles bez samochodu, chociaż zajmuje to czterokrotnie dłuższy okres czasu niż podróż samochodem. Linie metra i autobusy kosztują tyle samo, czyli 1,75 $ za przejazd, dzienny bilet to wydatek 7 $, a tygodniowy kosztuje 25 $. W godzinach nocnych zamawiane internetowo taksówki to najlepsze rozwiązanie, które jest tanie i o wiele wygodniejsze, bo autobusy kursują rzadko i często spóźniają się.  Korki w Los Angeles to codzienność, a jazda rowerem, ze względu na ilość samochodów to w pewnym stopniu sport ekstremalny. Samochody to główny środek transportu miejscowych. Auta, które w Europie uchodzą za luksusowe są w Los Angeles normalnością. Nikt nie zatrzymuje się, aby zrobić sobie zdjęcie przy sportowym Porsche czy Ferrari. To miasto ludzkich marzeń, tych spełnionych i niespełnionych, gdzie poza ciężką pracą i znajomościami trzeba mieć dużo szczęścia i mało skrupułów. To Los Angeles.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz